niedziela, 13 maja 2012

Rozdział I: Zaręczeni



Pierwsze kilka zdań chaptera namber łan w tej cudnej książeczynie, a Belka ma już życiowy problem. Otóż, wyobraźcie sobie, ludzie się na nią gapią. Ale nie jest to bynajmniej spowodowane pięknym, wampirzym licem, gdyż takowego jeszcze nie ma. Ma za to samochód. Nowy. Z obślinionych twarzy przechodniów wnioskuję, że zajedwabisty. Aby zniknąć wszystkim z oczu, Belcia na widok zielonego światła daje dyla.



Zmierzałam do pobliskiej stacji benzynowej. Gdyby nie to, że jeździłam już na oparach, nigdy nie pokazałabym się w centrum. Odmawiałam sobie ostatnio bardzo wielu rzeczy, żyjąc bez ulubionych słodyczy i nowej pary sznurowadeł – byle tylko unikać ludzi.



Powiedzcie mi, że Belka nie angstuje z powodu konieczności jeżdżenia wypasionym autem. Już nawet nie proponuję, żeby w takim razie nim nie jeździła. Pewnie Edzio jej go dał, więc ona nie umie odmówić. (+1 angst)



Słońce zniknęło za chmurami – mżyło, jak zwykle – ale i tak miałam wrażenie, że spada na mnie snop światła, a owo światło skupia uwagę wszystkich wokół na pierścionku na mojej lewej dłoni. W takich chwilach, kiedy czułam na plecach zaciekawione spojrzenia, wydawało mi się, że mój pierścionek pulsuje niczym neon: „Hej, hej! Tu jestem! Popatrzcie na mnie!”



Aha, czyli Belka angstuje z powodu bryki i pierścionka. As if that’s any better.



Wiedziałam, że to głupie tak się tym wszystkim przejmować. Czy naprawdę było to takie ważne, co kto myślał o moich zaręczynach? O moim nowym samochodzie? O lśniącej czarnej karcie kredytowej w tylnej kieszeni spodni, która paliła niczym rozgrzane do białości żelazo? Albo o tym, że w tajemniczy sposób dostałam się na jedną z najlepszych uczelni w kraju?



Wow, Ed musi mieć naprawdę małego discosticka, że aż tak musi sobie dodawać. Z tą uczelnią to jednak mógł sobie chłopaczyna dać siana. Przecież to bezmózgie dziewczę na żadna prestiżową uczelnię się nie wybiera. No, może za kilkadziesiąt lat dojrzeje do tego. Oby. Ale wtedy i tak trzeba będzie zabulić jeszcze raz.



Dwóch kolesi wypytuje Belkę o jej autko, gdy ta tankuje. Okazuje się, że Ms. Swan jeździ Mercedesem Guardianem. O ile wcześniej tylko podejrzewałam, to teraz mam ostateczny dowód. Autka są fetyszem Stefki. Volvo McSparkle’a, porsche Ali, teraz Guardian Belki. Te maszynki odgrywają równie ważną rolę, co bohaterowie. Mają nawet więcej charakteru niż te papierowe postaci, szczególnie moje ulubione autko: niedoszły zabójca Belki, van Tylera.



–(Guardiany) Ponoć nie są jeszcze dostępne w Europie – ciągnął mężczyzna – a co dopiero tutaj.



Ale przecież McSparkle jest tak cudny, że załatwił swej lubej niedostępne jeszcze auto. He is so perfect…



Nawet w czasie rozmowy o samochodzie z kolesiami, Belka angstuje odnośnie zbliżającego się ślubu. (+1 angst)



Wychowano mnie tak, że krzywiłam się na samą myśl o bukietach i białych sukniach z bufami, ale nie to było najgorsze. Dużo bardziej męczyłam się, próbując połączyć swoją koncepcję „męża” – osoby, w moim przekonaniu, statecznej, szanowanej i nudnej – ze swoją koncepcją „Edwarda”. Równie dobrze mogłabym usiłować wyobrazić sobie archanioła jako księgowego! Edward według mnie za nic nie pasował do tak przyziemnej roli.



Czy Stefa właśnie porównała Edzia do archanioła, czy może się szaleju nażarłam? No cóż, McSparkle ma wszystkie przymioty ciała i ducha kwalifikujące go do tak nieziemskiej roli. Z dużym naciskiem na ducha. Jaaasne.



Panowie robią sobie foty z Guardianem, a Swanówna rozmyśla nad żywotem swych samochodów.



–Jak ja tęsknię za moją furgonetką – pożaliłam się sama sobie. Że też akurat musiała wyzionąć ducha zaledwie kilka tygodni po tym, jak zgodziliśmy się z Edwardem, że każde z nas pójdzie na jakiś kompromis, z czego ja będę musiała, między innymi, pozwolić kupić sobie nowy samochód, kiedy mój stary nie będzie się już nadawał do użytku. Czy to aby na pewno był zbieg okoliczności? Edward twierdził, że w awarii furgonetki nie było nic dziwnego – że był to „zgon z przyczyn naturalnych” – służyła w końcu ludziom kilkadziesiąt lat.



Zbieg okoliczności, mhm, pewnie. Czyli na wymontowaniu silnika się nie skończyło. Edek poszedł dalej z sabotażem. Tak u niego wyglądają kompromisy. (+3 tyran)



Taka była jego wersja. A ja, niestety, nie miałam możliwości jej zweryfikować, bo mój ulubiony mechanik... Nie, nie, tego tematu nie zamierzałam teraz roztrząsać.



Uff, atak angstu pokonany. Było blisko. Ale nie sądzę, żeby spokój potrwał długo.

Aby jeszcze bardziej odpędzić widmo angstu, Belka przysłuchuje się rozmowie facetów o jej samochodzie. Okazuje się, że Merc wytrzyma prawie każdy atak i nieszczęście, może poza atomówą. Ale to jeszcze nic.



Dobrze wiedziałam, że Edward niecnie wykorzysta naszą umowę i ufunduje mi coś tak bardzo ekstrawaganckiego, że nigdy niczym nie będę mu w stanie tego wynagrodzić. Coś, przez co będę czuła się zażenowana. Coś, przez co wszyscy będą się za mną oglądać. Jeśli się czegoś nie spodziewałam, to tylko tego, że przyjdzie mu zastąpić moją furgonetkę tak szybko. No i kiedy już zgodziłam się, że mój stary wóz nadaje się tylko do muzeum, nawet w najczarniejszych scenariuszach nie przewidywałam, że nowe samochody będą dwa. Samochód „przedślubny” i samochód „poślubny” – tak mi to wyjaśnił, kiedy poirytowana zarzuciłam mu, że przesadza.



Czyli diamentowe serduszko z poprzedniej części to był mały pikuś. Nie dość, że chłopina się nie nauczył, to jest z nim coraz gorzej. Belcia dostaje już teraz takie prezenty, że dobrych kilka wieków mu się nie odwdzięczy.


Samochodu poślubnego jeszcze nie widziała, ale ma on być zdecydowanie mniej pancerny, skoro Łabędziątko zostanie zwampirzone i nic jej już nie ruszy.


Panowie, nasyciwszy się autem, dają Belci odjechać. Podczas jazdy atakuje Swanównę angst. A nie mówiłam, że długo nie trzeba będzie czekać? Otóż Dżejkob zaginął. Charlie oblepił Forks i okolice plakatami z mordką McWolfa. A ja mówię, nie szukajcie go, będzie miał wszędzie lepiej niż w bliskim otoczeniu Belki. Trzeba się cieszyć, że zwiał. Chociaż i tak wiadomo, że wróci jak bumerang. Edek też się starał uciec (marnie udając, że chodzi o dobro Belki – ja tam wiem swoje), ale mu się nie udało. Pewnie do dzisiaj żałuje.

Co ciekawe, Billy, jak i Swanówna również uważają, że jak będzie chciał, to wróci, a tak go trzeba zostawić w spokoju, niech się psina wyhasa. Oczywiście taka opinia nie powstrzymuje Belki przed zalaniem się łzami. (+1 angst) No i mamy następny tom łez i krzyku (jeszcze, póki co, bez krzyku), cudownie.



Bells wraca do domu, gdzie z kolei angstuje Charlie, który wyraźnie nie chce wydawać jedynego dziecka za jakiegoś psychopatę. Przed udaniem się do domu Łabędziątko dzwoni jeszcze do Clearwaterów. Odbiera Seth.



–Dzwonisz, żeby być na bieżąco, co?

–Jesteś jasnowidzem.

–Jakim tam jasnowidzem. Żadna ze mnie Alice – zażartował. – Po prostu jesteś przewidywalna aż do bólu.



Jak cała ta seria. Powiedz mi, słonko, coś, o czym nie wiem.



–Jak zawsze. (Jacob)Nie chce z nami rozmawiać, chociaż wiemy, że nas słyszy. Stara się, tak jakby, nie myśleć po ludzku. Jedzie na czystym instynkcie.



No cóż, ja coś czuję, że będę musiała jechać na czystej wódzie, żeby przetrwać tę książkę. Każdy ma swój sposób na radzenie sobie z traumą.



Dżejk, póki co, zaszył się w Kanadzie i ani myśli wrócić na plantację. Wolfy z jego sfory mają dalej wgląd w jego myśli i vice versa.



–Stara się, jak może, ale wszystkiego nie jest w stanie przed nami ukryć.

Czyli Jacob wiedział, że się o niego martwię. Nie byłam pewna, jak się z tym czuję. Cóż, przynajmniej wiedział, że o nim nie zapomniałam. A nie wykluczałam, że mógł mnie mieć za kogoś zdolnego do czegoś takiego.



Pewnie, że mógłby. Ja też bym się nie zdziwiła, gdyby nasza heroina zapomniała o swym niewolniku.



Belka i Seth żegnają się . Mają się zobaczyć dopiero na ślubie, bo Clearwaterowie zostali zaproszeni.



–Pozdrów ode mnie Edwarda.

–Jasne.

Pokręciłam głową. Cały czas trudno mi było uwierzyć, że Edward i Seth naprawdę się zaprzyjaźnili. Był to jednak dowód, że wszystko mogło się jeszcze zmienić. Że wampiry i wilkołaki mogły żyć ze sobą w zgodzie, jeśli tylko obie strony wykazywały dobrą wolę.



We have to learn how to live together and love one another… Jeżu słodki, te jej zapędy kandydatki na miss świata są irytujące. Co gorsza, Seth zdaje się lubić Edka. Czyżby przyciągała go charyzma i ujmujący charakter McSparkle’a? Rzeczywiście, bardzo prawdopodobne.



Bells człapie wreszcie do domu. W trakcie tej drogi, Łabędziątko doznaje flashbacku. Poznajemy dzięki temu scenę oznajmienia przez naszych trulawerów planów małżeńskich Charliemu.

W drzwiach stanął Charlie. Nadal był w mundurze i nadal był uzbrojony. Kiedy zobaczył nas razem, z wysiłkiem powstrzymał grymas rozdrażnienia. W ostatnim czasie wkładał wiele trudu w to, żeby polubić Edwarda.



Nic dziwnego, że nie jest mu łatwo polubić Sparklemastera, po tym, co zrobił Belci. Dochodzi wreszcie do przedstawienia sytuacji Charliemu.



–Jesteś w ciąży! – wybuchnął Charlie. – Przyznaj się, jesteś w ciąży!

Chociaż pytanie to było raczej skierowane do mnie, wpatrywał się teraz gniewnie w Edwarda. Byłam gotowa przysiąc, że przesunął rękę w stronę kabury.

–Skąd! Wcale nie! – zaprotestowałam.

Miałam ochotę dać Edwardowi sójkę w bok, ale wiedziałam, że tylko dostanę od tego siniaka. A mówiłam mu, że wszyscy dojdą właśnie do takiego wniosku! Z jakiego innego powodu ktoś zdrowy na umyśle miałby brać ślub w wieku osiemnastu lat? (Usłyszawszy jego odpowiedź, wywróciłam oczami. Z miłości. Tak, jasne).



I tu się muszę, o zgrozo, zgodzić z Belką. Nikt normalny w takim wieku nie zarzuca sobie na szyję świętego węzła małżeńskiego. Nie te czasy. Move on, Eddie, bo dalej myślisz jak za czasów, kiedy miałeś jeszcze puls.

BTW, swego czasu fanki Tłajlajta ubolewały nad zamiłowaniem tłumaczki, pani Urban, do „sójki w bok” i „zbijania z pantałyku”. Pełna zgoda z mojej strony. Potworne wyrażenia.

Jako że Belcia nie jest w stanie czegokolwiek sensownego z siebie wydusić (żadna nowość), Edek prowadzi rozmowę.


–Charlie, jestem świadomy, że zabrałem się do tego w złej kolejności. Zgodnie z tradycją, powinienem był najpierw zwrócić się do ciebie. Ale skoro Bella i tak już się zgodziła, a jej opinia jest tu przecież najważniejsza, pozwalam sobie, zamiast o jej rękę, prosić cię o błogosławieństwo. Zamierzamy się pobrać, Charlie. Kocham ją bardziej niż cokolwiek innego na świecie, kocham ją nad życie, i jakimś cudem, ona też mnie równie mocno kocha. Czy dasz nam swoje błogosławieństwo?

Był taki pewny siebie, tak spokojny.



Może jestem uprzedzona, ale sposób, w jaki Glitterman to oznajmia, mnie wpienia. „Właściwie to mam cie w rzyci, ale daj nam swoje błogosławieństwo. Przecież wiem, że to zrobisz, mimo że żadne z nas cię nie szanuje”. Już słyszę ten jego nonszalancki ton, dający do zrozumienia, że to błogosławieństwo to nikomu nie potrzebna do niczego formalna bzdura. Mimo iż twarz Charliego na te słowa zmienia kolor szybciej niż kameleon, to facet nie pada na zawał. Właściwie to nie jest nawet zdziwiony. Nie podoba mu się tylko pośpiech.

Pośpiech brał się stąd, że z każdym przeklętym dniem zbliżały się moje dziewiętnaste urodziny, a Edward miał już po wieczność mieć lat siedemnaście.

A przecież menopauza już czai się za rogiem i szczerzy ostre kły.


Musiałam jak najszybciej stać się nieśmiertelna. Co to miało wspólnego z braniem ślubu? Otóż mój ukochany, w ramach skomplikowanej umowy, którą zawarliśmy, zgodził się na przeprowadzenie całej operacji pod warunkiem, że wcześniej zostanę jego żoną. Jeśli o mnie chodziło, zawarcie małżeństwa nie było mi do niczego potrzebne.

WIEMY.(+1 zbędność)


Edek kłamie Charliemu w żywe oczy, że chodzi nie o iskrzącą dupę, a o studia.


–Jesienią zaczynamy studia w innym mieście – przypomniał mu Edward. – Chciałbym, żeby wszystko odbyło się... tak, jak należy. Tak mnie wychowano.

Wzruszył ramionami. Nie przesadzał – w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy sam był nastolatkiem, obowiązywały jeszcze bardzo surowe normy obyczajowe.



Again, move on, do cholery, mamy XXI wiek, staruszku. Normalnie dziada se zmurszałego bierzesz, Belka.


–Ha, ha, ha! – Charlie znienacka wybuchnął śmiechem. Aż podskoczyłam. – Ha, ha, ha!


I stało się, Charlie sfiksował do reszty. Córeczka doprowadziła go do pomieszania zmysłów. A może to tylko chwilowa histeria? Miejmy nadzieję.


–A bierzcie sobie ten ślub – wykrztusił Charlie. – Nie ma sprawy. – Znowu zaniósł się śmiechem. – Tylko...

–Tylko co? – spytałam.

–Tylko mamie będziesz musiała to przekazać sama, moja panno! Nie pisnę jej ani słóweczka, o nie! Nie chcę ci odbierać tej przyjemności!

I dalej się ze mnie śmiał.



No to już było cokolwiek okrutne Charlie, bardzo dobrze.


Niestety, Renee, przeciwniczka wczesnych ślubów, nie robi Belce awantury. Tego, że wsio już stracone, Renee domyśliła się już, kiedy Edek z Belissimą ją odwiedzili, a Swanówna orbitowała poddańczo wokół swego pana i władcy.



Niczego nie odszczekuję, ale musisz zrozumieć, że to wszystko, o czym zawsze mówiłam, odnosiło się tylko do mnie samej. Ty popełniasz swoje własne błędy. Jestem pewna, że tego i owego będziesz w życiu żałować. Ale stałość nigdy nie była dla ciebie problemem, skarbie. Masz większą szansę na udany związek niż większość znanych mi czterdziestolatków


„Jesteś bowiem super speshul awatarem Stefy, więc oczywiście uda ci się utrzymać związek oparty li tylko na chuci i wspólnym angstowaniu” wytłumaczyła spokojnie Renee.


Och, moja dojrzała nad wiek córeczko... Jak to dobrze, że najwyraźniej znalazłaś kogoś o duszy równie starej, co twoja.



Oj, żeby tylko duszy…


No nic, Renee zaczyna angażować się w organizację ślubu, ponadto zostaje BFF Esme. Wniosek z tego taki, że plan Charliego polegający na zwaleniu na Renee obowiązku wybicia dziecku z głowy małżeństwa się nie udał. Sprawa się rypła, więc tatko jest nadal wściekły.

Ale wróćmy do teraźniejszości. Belka wchodzi do domu i zastaje Alice robiącą Charliemu przymiarkę. Jednakże nie tylko chief Swan ma tego dnia zaszczyt bawienia się z Alą w przebieranki.


Po raz pierwszy oderwałam wzrok od wyelegantowanego Charliego i zobaczyłam, że z oparcia kanapy zwisa starannie odłożony pokrowiec z niepokojąco białą zawartością. O, nie!

O zgrozo! Biała kiecka śmierci, ratuj się, Belcia! Uciekaj do swojego magicznego zakątka! …Eee, what?


W moim magicznym zakątku cały ten cyrk związany ze ślubem był już za mną, a wszelkie wspomnienia z nim związane wyparte z mojej świadomości. Byliśmy tam sami, tylko Edward i ja. Sceneria bezustannie się zmieniała – raz był to zamglony las, innym razem arktyczna noc albo wielkie miasto z zachmurzonym niebem – wszystko dlatego, że mój ukochany nie chciał mi zdradzić, dokąd pojedziemy w podróż poślubną, żebym miała niespodziankę. Ale też cel naszej podróży nie był dla mnie aż taki ważny. Edward i ja byliśmy razem, a ja posłusznie wywiązałam się z warunków naszej umowy.


Ślub jest więc dla Belli taką traumą, że musi uciekać w głąb swojego umysłu i wyobrażać sobie jakieś romantyczne do porzygu scenariusze, żeby nie zwariować. Biedne, zniewolone stworzenie. Zmuszona do ślubu, którego strasznie nie chce doprowadzi się do jakiejś psychozy. Gdybym ją choć trochę lubiła, to byłoby mi jej żal. Poza tym, dużo w tym jej winy, mogła odmówić. Tylko wtedy z brokatowego lica i bzykanka przed zwampirzeniem nici (choć akurat o tym drugim warunku Belka opowiada w sposób bardzo zawoalowany, ale i tak wiadomo, o co kaman).


I właśnie na rozmyślaniach Belki o tych dwóch rzeczach kończy się rozdział.



Statystyka

(+3 angst)

(+3 tyran)

(+1 zbędność)



Papatki

Beige

6 komentarzy:

  1. A mnie "sójka w bok" i "zbicie z pantałyku" bardzo do tej książki pasują. Pierwsze jest okropnie mdłe, drugie - pretensjonalnie archaiczne.
    Za to zaniepokoiło mnie jedno - w prośbie o rękę Belli irytowała raczej nie forma, a sam fakt jej zaistnienia. Geez, czy to NAPRAWDĘ komukolwiek wydaje się romantyczne? Przejście spod opieki (czytaj: władzy) ojca dającego szlaban DOROSŁEJ córce, pod opiekę Pana Męża. Przykre.
    A angstowanie Belli jest naprawdę żałosne. Ale nie aż tak, jak uszczęśliwiający ją na siłę Edek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko trzy punkty Tyrana? Toż kawałek o prezentach, za które nie można się odwdzięczyć i posłusznym wywiązywaniu się z umowy zasługuje na minimum 10...

    Powodzenia z nocą poślubną. :)

    Hasz

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja mimo wszystko najmilej z tej serio wspominam Charliego (czytałam 2 i 3, reszty nie zdzierżyłam)
    Stephcia (jak stypcia normalnie...) tak bardzo chciała pokazać go jako, w sumie nie wiem co, że wydaje się najbardziej realny w tej całej bzdury.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj baby^^ Toscie mi sprawily niespodzianke!:D Juz sie zamierzalam zabrac do analizy tego gniota w waszym niesmiertelnym stylu i smucilam sie, ze gdzies mi sie ebook zapodzial, a tu zanalizowane!:D
    Trzy punkty za tyrana to cosik za malo. "Kompromis", taaa. Ale nos poslubna juz za pasem, trza sobie powiekszyc interes^^ Drogie auta dzialaja lepiej nizli szwedzka pompka^^
    Rosa

    OdpowiedzUsuń
  5. cóż a propos archanioła... To Edzio akurat ma to czego mu do roli aniołka potrzeba... a raczej (jak świadczą prezenty Belli) nie ma. Wszakże wiadomo, że anioły pozbawione są możliwości prokreacji.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobra analiza dziewczyny, dobrze że ktoś potrafi na bestseller spojrzeć z takim dystansem i przymrużeniem oka:)
    Chociaż jakby się tak zastanowić to miałam koleżankę, która ochajtała się w wieku 18 lat z miłości. Ale historia troszkę inna, bo oboje z mężem należą do bardzo religijnych.

    OdpowiedzUsuń