niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział XXXIX: I żyli długo i szczęśliwie

A jakżeby inaczej. Po tak zatytułowanym rozdziale możemy spodziewać się tylko jednego. Lukru. W ilościach hurtowych.

Culleny siedzą w salonie i rozprawiają o ostatnich wydarzeniach.
– Więc różne czynniki złożyły się pod koniec na nasze zwycięstwo, ale tak naprawdę wszystko sprowadzało się do... Belli – tłumaczył Edward.

(+1000 Mary Sue)

Okazuje się, że po odejściu Volturi moi ulubieńcy, czyli Stefcio i Władek szybko się zmywają, rozczarowani, że nie doszło do bitwy. Trudno się z nimi nie zgodzić. Benjamin i Tia również się ulatniają, a po nich Peter i Charlotte, Amazonki i Irlandczycy.
– Dobra robota, Siobhan – skomplementował ją Carlisle, kiedy się żegnaliśmy.
– Ach, ta moc pobożnych życzeń – skwitowała z sarkazmem, wywracając oczami. Ale potem nagle spoważniała. – Rzecz jasna, to jeszcze nie koniec. Volturi nie przebaczą wam tak łatwo tego, co się tu wydarzyło.
Odpowiedział jej Edward.
– Byli wstrząśnięci, ich pewność siebie legła w gruzach. Ale masz rację, nie da się ukryć, że prędzej czy później dojdą po tym do siebie. A wtedy... – Zacisnął usta. – Podejrzewam, że spróbują zaskoczyć każdego z nas z osobna.
– Alice ostrzeże nas, jeśli coś postanowią – oświadczyła Siobhan pewnie – i znowu się zbierzemy. Być może nadejdzie czas, że nasz świat będzie gotowy uwolnić się od Volturi raz na zawsze.

Nawet mnie, kurnać, nie straszcie, że mogą powstać jakieś nowe części, pt. „W samo południe: Zemsta Arusia”.  Sam pomysł dobry, ale wykonanie… w końcu mówimy o Stefie.

Denalczycy odchodzą jako ostatni, zabierając ze sobą Garretta jako  świeżo upieczonego trulawera Kate. Siostry maja zamiar pogrążyć się w angście po utracie Iriny. A jednak, bo już pod koniec wcześniejszego rozdziału wyglądało na to, że szybko o niej zapomniano.

Zostają tylko Huilen i Nahuel w celach poznawczych.
Carlisle siedział teraz pogrążony z Huilen w głębokiej rozmowie, podczas gdy Nahuel im się przysłuchiwał, a Edward wyjaśniał reszcie rodziny, co przegapili, nie wiedząc o moich nowych umiejętnościach.
– Alice dostarczyła Aro wymówki do tego, by mógł się wycofać. Gdyby nie to, że umierał ze strachu przed Bella, doprowadziłby chyba jednak swój diabelski plan do końca.
– Umierał ze strachu? – powtórzyłam ze sceptycyzmem. – Przede mną?

No ba, czemu nie? Wszak jesteś Mary Sue nad Mary Sue.

Okazuje się, że włoscy cyrkowcy nigdy wcześniej nie spotkali się z takim oporem, więc po prostu posrali się w gacie i stąd ta ich żałosna rejterada. 
– Trudno o pewność siebie, kiedy jest się otoczonym przez stado wilków wielkości koni – zadrwił Emmett, dając Jake’owi sójkę w bok.
Jacob wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Przede wszystkim, gdyby nie wilki, toby się w ogóle nie zatrzymali – podkreśliłam.

No coś ty, nie gadaj. Chyba pierwszy raz w życiu sparklepiry traktują wolfy poważnie. Niesamowite.
– Co do tego, nie ma wątpliwości – przyznał Edward. – To kolejna rzecz, z którą nigdy wcześniej się nie zetknęli. Prawdziwe Dzieci Księżyca bardzo rzadko tworzą sfory i nigdy tak do końca się nie kontrolują. Szesnaście basiorów wmaszerowujących na polanę w szyku bojowym – na taką niespodziankę Volturi nie byli przygotowani. Kajusz strasznie się zresztą boi wilkołaków. Kilka tysięcy lat temu nieomal przegrał z nimi bitwę i do dzisiaj nie może się z tego otrząsnąć.
– Więc istnieje jednak coś takiego jak prawdziwe wilkołaki? – spytałam. – Te od pełni księżyca i srebrnych naboi?
Jacob prychnął.
– Prawdziwe. To co ja jestem, wymyślony?

Niestety tak. I to przez bardzo kiepską ałtorkę. Strasznie mi przykro.
 – To z pełnią to prawda – zdradził Edward. – Ale srebrne naboje to tylko kolejny z tych mitów, którymi ludzkość usiłowała dodać sobie animuszu. Niewiele ich chodzi jeszcze po ziemi. Kajusz tak zaciekle zwalczał je przy pomocy swoich sług, że prawie wyginęły.
– I nigdy mi o nich nie wspominałeś, bo...
– .. . bo jakoś nigdy nie było okazji.

Fuck you, Smeyer, fuck you! (+5000 lenistwo)

Czas na wyjaśnienia Ali.
– Jak mogłaś mi to zrobić?
– To było konieczne.
– Konieczne! – wybuchnęłam. – Przez ciebie uwierzyłam, że wszyscy mamy zginąć! Przez te kilka tygodni byłam na skraju wytrzymałości psychicznej!
– Mogło się to skończyć i w ten sposób – zauważyła ze spokojem – więc lepiej było tak to załatwić, żebyś zawczasu odesłała Nessie.
Odruchowo przytuliłam małą mocniej do siebie – spała mi na kolanach.
– Ale wiedziałaś, że to nie jedyna możliwość – zarzuciłam Alice. – Wiedziałaś, że jest nadzieja. Nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby po prostu mnie we wszystko wtajemniczyć? Wiem, że Edward musiał myśleć, że nie mamy szans ze względu na Aro, ale mi mogłaś przecież powiedzieć prawdę.
Zamyślała się na moment.
– Nie sądzę – stwierdziła. – Nie jesteś aż taką dobrą aktorką.

- Oraz nie używasz mózgu zbyt często, więc wpadłam na ten debilnie skomplikowany pomysł z zabawą w podchody. Makes perfect sense. 
- Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak trudno mi było wcielić ten plan w życie? Nie miałam nawet pewności, że ktoś taki jak Nahuel istnieje. Wiedziałam tylko tyle, że mam rozglądać się za czymś, czego nie widziałam! Wyobraź sobie, że szukasz czegoś takiego – to nie takie łatwe. Do tego, jakbyśmy się nie dość spieszyli, mieliśmy jeszcze za zadanie wysłać do was kluczowych świadków. A ja musiałam mieć oczy non stop szeroko otwarte na wypadek, gdybyś postanowiła przekazać mi jakieś nowe polecenia. Będziesz mi musiała kiedyś wytłumaczyć, co takiego jest w tym Rio. A na samym początku musiałam oczywiście postarać się dowiedzieć o każdym fortelu, do jakiego mogli uciec się Volturi, i zostawić wam dość wskazówek, żebyście byli przygotowani na każdą okoliczność, a miałam tylko kilka godzin na odtworzenie wszystkich opcji. No i przede wszystkim musiałam was przekonać, że naprawdę z wyrachowaniem was porzucam, bo Aro musiał być pewny, że nie kryjecie już żadnego asa w rękawie. Inaczej, Aro nie wziąłby moich wymówek za dobrą monetę. A jeśli myślicie, że nie miałam wyrzutów sumienia...

Wow, jesteś taka dzielna, ja pierniczę. Stefciu, nie bierz się za intrygi, bo ci nie wychodzą.
– Też za tobą tęskniłam, Bello. Więc przebacz mi i spróbuj czerpać satysfakcję z faktu, że to ty jesteś bohaterką dnia.
Teraz już wszyscy wybuchnęli śmiechem. Zawstydzona, ukryłam twarz we włosach Nessie. Edward zabrał się z powrotem do analizowania każdej zmiany w stosowanej strategii i układzie sił, jakich byliśmy tego dnia świadkami na polanie, i ogłosił z przekonaniem, że to moja tarcza i nic innego sprawiła, iż Volturi wycofali się z podkulonymi ogonami. Czułam się nieswojo, widząc, w jaki sposób inni na mnie patrzą. Nawet Edward. Jakbym urosła w ich oczach o trzydzieści metrów. Starałam się ignorować ich pełne podziwu spojrzenia, skupiając się głównie na twarzyczce śpiącej Nessie i Jacobie, który jako jedyny odnosił się do mnie tak samo, jak zwykle.

I jeszcze jeden, i jeszcze raz. (+1000 Mary Sue) Mamy jeszcze kilka stron, Stefa, wspomnij jeszcze parę razy wstrząsającą zajebistość Belki, bo mi jeszcze trochę punktów zostało do rozdania.
Spojrzenie, które najtrudniej przychodziło mi tolerować, stanowiło również dla mnie największą zagadkę. Rozumiałabym, gdyby pół człowiek pół wampir Nahuel miał już o mnie wyrobione zdanie i mój wyczyn był dla niego szokiem. Ale przecież mnie nie znał. Mogło mu się zdawać, że dzień w dzień odpieram swoją tarczą ataki groźnych wampirów i w tym, czego dokonałam na polanie, nie było w gruncie rzeczy nic szczególnego. A mimo to nie odrywał ode mnie oczu. A może od Nessie, ale to też mi się nie podobało. Musiał sobie uzmysławiać, że mała była jedyną przedstawicielką jego gatunku i zrazem płci przeciwnej, z którą nie łączyły go więzy pokrewieństwa. Do Jacoba, jak przypuszczałam, jeszcze to nie dotarło i miałam nadzieję, że jeszcze długo nie dotrze.

Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że… Borze zielony, następny w kolejce do zerżnięcia tego dziecka? A myślałam, że już gorzej być nie może. Cóż za naiwność.

Belka jest wyczerpana psychicznie i chce mieć wreszcie trochę spokoju, więc proponuje, żeby razem z Edziem położyli Nabuchodonozora spać w jej własnym łóżeczku.

Nasze gołąbeczki wracają do swojego domu.
– Muszę przyznać, że Jacob mi dzisiaj zaimponował – odezwał się.
– Tak, te wszystkie wilki to było coś.
– Nie o to mi chodzi. Ani razu nie pomyślał dzisiaj o tym, że według Nahuela, Nessie już za sześć i pół roku będzie młodą kobietą.
Zastanawiałam się nad tym przez moment.
– Nie patrzy na nią w ten sposób. Wcale mu nie zależy, żeby szybko dojrzała. Chce tylko, żeby była szczęśliwa.
– Wiem. I tak, jak powiedziałem, to mi imponuje. Wiem, że nie powinienem tego mówić, ale mogła gorzej trafić.

No co za hiroł z tego Dżejka, jakże się stara nie być pedowolfem, normalnie order mu dać, pomniki stawiać. I oni mogą tak spokojnie o tym rozmawiać? Jeżu, niech to się wreszcie skończy!
– O tym to ja zacznę myśleć za te sześć i pół roku.
Edward zaśmiał się, a potem westchnął.
– Wygląda na to, że jak dojdzie co do czego, biedak będzie miał konkurencję.
Bruzdy na moim czole się pogłębiły.
– Zauważyłam. Jestem wdzięczna Nahuelowi za to, co dla nas zrobił, ale to całe gapienie się mógłby sobie darować. Mam gdzieś, że jest jedyną półwampirzycą, z którą nie jest spokrewniony.
– Och, on wcale nie gapił się na nią – tylko na ciebie. Tak też mi się wydawało... ale to nie miało sensu.
– Po co miałby mi się przyglądać?
– Bo żyjesz – odparł cicho.
– Nic nie rozumiem.
– Całe swoje życie – wyjaśnił – a jest pięćdziesiąt lat starszy ode mnie...
– Niedołężny staruch – wtrąciłam.
Puścił tę uwagę mimo uszu.
– Zawsze uważał siebie za coś w rodzaju wcielenia zła, za mordercę z natury. Jego siostry także zabiły swoje matki, ale wcale się tym nie przejmowały – Joham wychował je w przekonaniu, że ludzie to zwierzęta, a one same to boginie. Ale Nahuelem opiekowała się Huilen, a Huilen kochała swoją siostrę bardziej niż kogokolwiek na świecie. To go ukształtowało. Poniekąd, szczerze siebie nienawidził.
– To okropne – szepnęłam.
– Ale potem zobaczył naszą trójkę – i uświadomił sobie, że bycie w połowie nieśmiertelnym wcale nie oznacza, że jest się automatycznie potworem. Patrzy na mnie i widzi... że mógł mieć takiego ojca.

Och, Edziu, rzeczywiście wspaniały z ciebie ojciec. Przypomnieć ci może twoje początki w tej roli?
– Nie zaprzeczę – zgodziłam się. – Jesteś ideałem pod każdym względem.

(+100 kicz)
– Patrzy na ciebie i widzi, jakie życie mogła wieść jego matka.
– Biedny Nahuel – mruknęłam, a potem westchnęłam, bo wiedziałam już, że nie będę w stanie myśleć o nim źle, niezależnie od tego, jak bardzo będzie mnie krępował, świdrując mnie wzrokiem.
– Nie musisz go żałować. Jest teraz szczęśliwy. Dzisiaj zaczął wreszcie sobie przebaczać.

I to dzięki Cullenom. Jakie to pienkne.
Podniósł mnie tym na duchu. Pomyślałam, że mimo wszystko mieliśmy za sobą dzień wypełniony szczęśliwymi zdarzeniami. Chociaż tragiczna śmierć Iriny rzucała na niego cień, nie dało się zaprzeczyć, że nad innymi uczuciami górowała radość.


No w sumie racja, nas Irina też nic nie obchodzi, więc wszystko w porzo. (+10 bitch)

 Nazajutrz zamierzałam odwiedzić ojca, który widząc, że strach w moich oczach zastąpiła wesołość, sam też miał odzyskać spokój. Nagle dotarło do mnie, że nie zastanę go w domu samego. Przez ostatnie tygodnie byłam zbyt zajęta, żeby to dostrzec, ale teraz nie miałam wątpliwości, że Sue i Charlie są parą. Poczułam się tak, jakbym właściwie od zawsze wiedziała, że tak to się skończy – że matka wilkołaków zwiąże się z ojcem wampirzycy.

Przepraszam, a skąd żeś wzięła taki pomysł? Z dupy?

Trulawerzy docierają do domku, kładą małego potworka spać i udają się do sypialni, żeby się grzmocić całą noc. Jednak Belka odwleka orgię jeszcze na chwilę, bo chce coś wypróbować.

Panie, panowie, nadeszła ta scena. Zróbcie sobie mocną, gorzką kawę, żeby was nie zemdliło od tej słodyczy. Belka chce na chwilę zdjąć z siebie tarczę, żeby pokazać McSparkle’owi swój umysł.

– Bello! – wyszeptał zszokowany Edward.
Dał mi tym samym znać, że moja sztuczka działa, więc skoncentrowałam się jeszcze bardziej, przywołując wspomnienia specjalnie wybrane na tę okazję. Pozwoliłam im zalać swój umysł, mając nadzieję, że zalewają jednocześnie umysł Edwarda. Niektóre z nich nie były zbyt wyraźne – pochodziły z czasów, kiedy byłam jeszcze człowiekiem, zarejestrowałam je więc nędznymi ludzkimi zmysłami: pierwszy raz, kiedy zobaczyłam jego twarz... to, jak się czułam, kiedy trzymał mnie w ramionach na łące... jego głos dochodzący do mnie z mroku po tym, jak zaatakował mnie James... jego twarz, kiedy czekał na mnie pod girlandami kwiatów, żeby pojąć mnie za żonę... każda droga mojemu sercu chwila z naszego pobytu na wyspie... jego chłodne dłonie dotykające przez skórę mojego brzucha naszego dziecka...
A potem przyszła kolej na wspomnienia wyraziste, na sceny i obrazy zapamiętane w najdrobniejszych szczegółach: jego twarz, kiedy zbudziłam się do nowego życia o świcie niekończącego się dnia swojej nieśmiertelności... tamten pierwszy pocałunek... tamta pierwsza noc...

(+1000 kicz)
Jego wargi naparły znienacka na moje, gwałtownie mnie rozpraszając. Z cichym jękiem straciłam panowanie nad odpychanym poza siebie ciężarem. Wrócił błyskawicznie na swoje stare miejsce, na powrót przesłaniając moje myśli.
– Ech – westchnęłam. – A już mi się udawało!
– Słyszałem cię – wykrztusił. – Ale jakim cudem? Jak to zrobiłaś?
– To pomysł Zafriny. Ćwiczyłam to z nią parę razy.
Był oszołomiony. Zamrugał dwukrotnie i pokręcił głową.
– Teraz już wiesz – powiedziałam ze swobodą, wzruszając ramionami. – Nikt nigdy nie kochał nikogo tak bardzo, jak ja kocham ciebie.
– Masz prawie rację. – Uśmiechnął się, nadal powoli dochodząc do siebie. – Wiem tylko o jednym wyjątku.

(+1000 kicz)

Belka próbuje jeszcze raz, ale Edek znów ją rozprasza.
– Mamy masę czasu, żeby nad tym popracować – przypomniałam mu.
– Całą wieczność – mruknął.
– Hm, to mi pasuje.
A potem zajęliśmy się już rozkosznym przeżywaniem tego drobnego, acz idealnego fragmentu naszej wspólnej wieczności.

„Fragmentu naszej wspólnej wieczności”, ja pierdzielę. To się nazywa kiczowate zakończenie kiczowatej serii. Pasuje jak ulał. (+3000 kicz)

I to już, proszę państwa, wszystko. Koniec tej potwornej serii, chwała Wielkiemu Cthulhu. No more! A przynajmniej mam taka szczerą nadzieję, że Stefa nie postanowi nigdy już napisać żadnego „dzieła”, a już szczególnie z serii Zmierzch.

Jako że filmy również zostały już nakręcone, można przyjąć, że Twilight is dead. Zdechł i został pogrzebany. Patrząc chociażby na polskie forum Tłajlajta, na którym pisałyśmy z Maryboo nasze pierwsze dwie analizy, łatwo zauważyć, że to koniec. Forum już od jakiegoś czasu ledwo zipie. Za kilka miesięcy, a na pewno za kilka lat, o ile Smeyer nie zechce ożywić tego trupa, Zmierzch zostanie zapomniany. I dobrze.

Czas na wielkie podsumowanie Przed Świtem w liczbach. Oto końcowa punktacja za wszystkie 3 księgi.

Głupota: 27941
Tyran: 3139
Angst: 1824
Bitch: 6353
Ego: 177
Zła córka: 146
Nuda: 1729
Zbędność: 19
Zły ojciec: 305
Zła matka: 600
Kicz: 8510
Mary Sue: 9224
Lenistwo: 22740

Wow, robi wrażenie.

Dziękujemy Wam bardzo za odwiedziny i komentarze, które zawsze motywują do pracy. Kończymy naszą działalność na tym blogu.

...
...
...

Co nie znaczy, że znikamy. A gdzie tam. Nie zostawiłybyśmy Was bez analizy pierwszego tomu.  Czas więc przenieść się w czasie do początku tego badziewia. Wskakujcie do TARDIS, Doktor już czeka. Ruszamy na nowym blogu. Za tydzień analiza pierwszego rozdziału.

"Brzask", czyli Zmierzch oczami anty

Do zobaczenia

Beige 

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział XXXVIII: Moc

...niech będzie z nami.

Wreszcie dotarliśmy do celu, moi drodzy – oto Wielki Finał Serii, Punkt Kulminacyjny Akcji, Odcinek, W Którym Nastąpi Ostateczne Rozwiązanie. Skupmy się więc i postarajmy wydobyć z siebie choć minimum entuzjazmu, jakkolwiek karkołomne nie byłoby to zadanie. Kurtyna w górę!


Zaczynamy, nomen omen, uderzeniem mocy – Mocy Zła i Zniszczenia w wykonaniu Jane. Mała ciałem, lecz wielka duchem strażniczka Volturi próbuje powalić Cullenów swym Spojrzeniem Bólu. Efekt?

(...) w moją tarczę uderzył tuzin ostrzy, z których każde celowało w innego członka naszej grupy. Napięłam powłokę, upewniając się, że w żadnym miejscu nie jest uszkodzona. Jane chyba nie była w stanie jej przebić. Rozejrzałam się pospiesznie – nikomu nic się nie stało.
(…)
Po drugiej stronie polany wściekła Jane wpatrywała się w nas z niedowierzaniem. Byłam przekonana, że poza mną nigdy nie zetknęła się z kimś, kogo jej moc nie powaliłaby na ziemię. Aro miał domyślić się lada chwila – jeśli już tego nie odgadł – że moja tarcza jest o wiele potężniejsza, niż sądził Edward. Zresztą od dawna miał mnie na celowniku, nie było więc sensu ukrywać, co potrafię. Może nie było to zachowanie godne dojrzałej osoby, ale posłałam Jane wyzywający uśmiech.

Primo: Jakie znowu tuzin ostrzy, do diaska? Talent Jane polega na tym, że atakuje ofiarę, wpatrując się w nią. Nawet potężny zez nie byłby wytłumaczeniem dla możliwości powalenia dwunastu osób naraz. Mało tego - kilka rozdziałów wcześniej Edek wspomina, że tym, co różni wampirzycę od jej brata bliźniaka jest fakt, iż jej iluzje mogą opanować tylko pojedynczego przeciwnika za jednym zamachem. Meyer, zacznij robić notatki podczas tworzenia nowych odcinków, bo zapominanie własnego kanonu jest cokolwiek żenujące.

Secundo: Dawanie punktów w kategorii „Mary Sue” jest zabawne tylko wtedy, gdy autor przynajmniej próbuje nam wmówić, że jego postać nie jest chodzącym ideałem. W przypadku Belli stało się to nużące mniej więcej w połowie pierwszego rozdziału księgi trzeciej.

Głupota: + 75
Mary Sue: + 100

Skoro zawodnik nr jeden wypadł z gry, pora na atak w wykonaniu rezerwy:

Czy Alec próbuje już nas unieruchomić?
Edward skinął głową.
Jego dar działa wolniej niż dar Jane. Tak podpełza. Dotknie nas za kilka sekund.
Wiedząc, czego wyglądać, od razu to coś zobaczyłam.
Po śniegu rozlewała się dziwna przeźroczysta mgła, niemalże niewidzialna na białym tle. Przypominała mi miraż – połyskiwała odrobinę, nieco rozmazywała kontury. Odciągnęłam tarczę od Carlisle’a i pozostałych z pierwszego rzędu, tak żeby uderzywszy o nią, złowrogi opar nie znalazł się zaraz przy nich. Co jeśli miał ją bez żadnego wysiłku przeniknąć? Czy powinniśmy byli rzucić się wtedy do ucieczki?

Bez obaw, Bello! Nie jesteś sama. Do akcji wkracza sam Kapitan Planeta:

Znikąd zerwał się wiatr, który przemykając pomiędzy naszymi nogami, zaczął spychać zalegający na polu śnieg w stronę szeregów Volturi – Benjamin także zdawał sobie sprawę z nadciągającego niebezpieczeństwa i starał się rozpędzić mgłę silnymi podmuchami. Łatwo było je śledzić dzięki wirującym płatkom, ale opar okazał się całkowicie na nie odporny. Równie dobrze można było walczyć tą metodą z cieniem.
Egipcjanin nie dał za wygraną. Ziemia pod naszymi stopami zatrzęsła się i z przeraźliwym jękiem pękła wąskim zygzakiem przez sam środek pola. Płaty śniegu osunęły się do szczeliny, ale mgła prześlizgnęła się ponad nią, obojętna na prawo grawitacji podobnie jak na wiatr.

Chwila.

Moment.

.

.

Macie w swoich szeregach wąpierza, który jest w stanie przełamać powierzchnię ziemi na pół. To nie jest sztuczka ani złudzenie – facet naprawdę kontroluje żywioły. Więc...

...DLACZEGO, NA WSZYSTKO CO ŚWIĘTE, PO PROSTU NIE POWIĘKSZYCIE TEJ SZCZELINY TAK, ŻEBY SIĘGNĘŁA VOLTURI?!


Pomyślcie o tym. Nie ma szans, żeby Włosi byli w stanie uciec, nawet biorąc pod uwagę ich szybkość; strażników i świadków jest po prostu za dużo, żeby ulotnić się z zagrożonego obszaru w ciągu kilku sekund. A nawet gdyby spróbowali – wystarczyłoby, żeby Benjamin „zamknął” ich na obszarze otoczonym z każdej strony trąbą powietrzną. Następnie wywołujemy małe trzęsienie ziemi i voilà – Volturi albo kończą spaleni przez lawę, albo zostają na wieki pogrzebani gdzieś w okolicach ziemskiego jądra. The End.
Pamiętajmy też, że główna trójca wciąż gra w „Baloniku nasz malutki”, więc nawet nie wiedzą, co jest grane...

Widzisz, Stefciu? To właśnie dlatego należy dwa razy pomyśleć, zanim obdarzy się swoje postacie talentem w rodzaju wytwarzania eliksiru życia z tęczy – bo posiadanie tak wielkich umiejętności sprawia, że każdy potencjalny konflikt da się rozwiązać w trzy sekundy.

Głupota: + 2000

Sztuczka Benjamina sprawiła, że naradzający się przywódcy wreszcie się rozstąpili. Aro i Kajusz patrzyli na rozwierającą się ziemię szeroko otwartymi oczami. Marek popatrzył w tym samym kierunku, ale nie okazał przy tym żadnych emocji.

:D :D :D

Uwielbiam tego gościa. Naprawdę, całą jego życiową filozofię można by zawrzeć w jednym obrazku:



Marek Aureliusz mógłby mu układać koafiurę.


Ale ale – co z atakiem w wykonaniu Aleca?

A potem opar natrafił na przeszkodę.
Poczułam go, gdy tylko liznął powierzchnię tarczy – miał słodki smak, tak intensywny, że aż mdły. Wróciło niewyraźne wspomnienie drętwiejącego od nowokainy języka.
Mgła popełzła ku górze, szukając jakiejś szpary, jakiegoś słabego punktu. Na żaden nie natrafiła, jej długie mleczne palce macały uparcie powłokę, starając dostać się jakoś do środka, ale ujawniły jedynie imponujące rozmiary otaczającego nas ochronnego ekranu. Po obu stronach wąwozu wampirom zaparło dech w piersiach.
Dobra robota, Bello! – Egipcjanin pogratulował mi cicho.
Na mojej twarzy znowu pojawił się uśmiech.
Alec zmrużył oczy. Po raz pierwszy wydawał się w siebie wątpić. Mgła kłębiła się ponad moją tarczą, nie czyniąc jej żadnej szkody.

Z zaskoczenia prawie zatrzymało mi się serce. Stefciu, nie rób tego więcej!

Mary Sue: + 50

No proszę, na nieskazitelnej zbroi naszej heroiny pojawiła się drobna rysa – Bella obawia się, iż nie da rady jednocześnie osłaniać swoich towarzyszy i walczyć, dlatego postanawia, iż w razie zagrożenia pozostanie w cieniu. Pozostali członkowie ferajny rozdzielają między siebie cele ataku, co brzmi trochę jak wybieranie ulubionego Pokemona.


Krwiożercze Atomówki kończą naradę; Aro daremnie próbuje przekonać McSparkle'a, Belkę, Benjamina, Zafrinę i Kate do przejścia na ich stronę.

Chelsea ponowiła próbę wpłynięcia na nasze decyzje, ale wysyłane przez nią ładunki zabębniły tylko o tarczę niczym grad. Aro powiódł wzrokiem po naszych stężałych twarzach, wyglądając w nich jakichkolwiek oznak wahania. Sądząc po jego minie, musiał obejść się smakiem.

I znów to samo. Meyer, nie możesz dawać swoim bohaterom olbrzymich mocy, nie nakładając na nich jednocześnie żadnych limitów. Przecież Chelsea ze swoim darem mogłaby właściwie panować nad całym światem – wystarczyłoby tylko zmanipulować poszczególnych ludzi i wampiry, aby pozostały jej lojalne lub powybijały się nawzajem. Tego rodzaju talent narusza całą równowagę zarówno naszego, jak i nadnaturalnego świata. Spróbuję Ci to wyjaśnić na przykładzie znacznie lepszej serii – w Harrym Potterze zmieniacz czasu niczego tak naprawdę nie zmienia, umożliwia jedynie podróżującemu stworzenie takiego rodzaju przyszłości, jaki musi/powinien się wydarzyć; Felix Felicis zapewnia wprawdzie szczęście, ale nie czyni rzeczy niemożliwych i jest silnie uzależniający. Itd., itp. Dajesz komuś ekstra umiejętności? To zadbaj o to, by związane z nimi ograniczenia były odpowiednio potężne.
A wystarczyłoby przecież, żeby dar Chelsei osłabiał tylko te więzy, które nie są podparte prawdziwymi uczuciami. W ten sposób nie dość, że jej siła oddziaływania byłaby ograniczona, to jeszcze dar Marka wreszcie zyskałby jakiekolwiek znaczenie, bo mogliby pracować w duecie; najpierw Mareczek badałby związki między przeciwnikami, a następnie informował swoją towarzyszkę, które z nich można z łatwością rozluźnić. Widzisz, Stefciu? To wcale nie takie trudne.

Głupota: + 300

Ponieważ nasze gołąbeczki odmawiają dołączenia do Don Arleone, nadszedł czas na głosowanie. Kajusz, rzecz oczywista, chce gwałcić niewiasty i podpalać wioski; Marek wprawdzie nie widzi, w czym problem i chętnie wróciłby o domu, by angstować do woli na swym Emo Tronie, ale

Żaden ze strażników nie odebrał jednak jego słów jako komendy „spocznij”, a Kajusz bynajmniej nie spochmurniał. Zachowywali się tak, jakby go nie usłyszeli

więc to do Ara należy decydujący głos. Proszę, proszę, niech niemożliwe stanie się możliwym...


Aro!
Edward prawie że krzyknął. Był pewny siebie jak zwycięzca.
Volturi nie odpowiedział mu od razu. Pewnie zastanawiał się, skąd ta zamiana.
Tak, Edwardzie? Masz coś do dodania?

Nie, nie, nie, nie, nie! Gadacie o pierdołach już od dwóch rozdziałów. Niech tu się wreszcie zacznie coś dziać!

To, że obawiacie się mojej córki – bierze się wyłącznie stąd, że nie da się dowiedzieć, jak będzie przebiegał jej rozwój, czyż nie tak? W tym właśnie cały problem?
Tak, mój przyjacielu – potwierdził Aro. – Gdybyśmy tylko mogli mieć stuprocentową pewność, że gdy dorośnie, będzie w stanie ukrywać swoją inność przed ludźmi, że nas nie zdemaskuje...
Rozłożył ręce, wzruszając ramionami.
A zatem, gdybyśmy tylko wiedzieli, czym dokładnie stanie się w przyszłości – zasugerował Edward – wtedy cała ta narada nie była by potrzebna?
Gdyby istniał jakiś sposób zdobycia takiej wiedzy... – zgodził się Aro. Jego przytłumiony głos stał się nieco bardziej piskliwy. Volturi nie miał pojęcia, do czego Edward zmierza. Ja też się nad tym głowiłam. – Gdyby tak było, owszem, moglibyśmy zakończyć naszą debatę.
I rozstać się w pokoju? Znowu zapanowałyby pomiędzy nami przyjacielskie stosunki?
W tym drugim pytaniu pobrzmiewała ironia.
Oczywiście, Edwardzie – odpowiedział Aro jeszcze bardziej piskliwie. – Nic by mnie bardziej nie uradowało.
Edward parsknął śmiechem.
W takim razie mam coś do dodania.
Aro zmarszczył czoło.
Dziewczynka jest ewenementem na skalę światową. O jej przyszłości można tylko spekulować.
Jest kimś wyjątkowym, zgadza się, ale nie aż tak bardzo. Nie jest jedyna w swoim rodzaju.

...Że co proszę? Meyer, ty chyba nie zamierzasz...

Możesz już do nas dołączyć, Alice! – zawołał Edward.


Nie.

Nie.

NIE.

Meyer, nawet się nie waż wyciągać pod sam koniec akcji swojej Deus ex machiny z jakimś cudownym, z rzyci wziętym, kuriozalnym rozwiązaniem finałowego konfliktu.

Kiedy Alice wbiegła tanecznym krokiem na polanę i zobaczyłam znowu jej twarz, miałam wrażenie, że ze szczęścia zaraz zemdleję. Jasper wypadł spomiędzy drzew tuż za nią, zacięty i skupiony. Towarzyszyła im trójka nieznajomych, w tym wysoka, muskularna kobieta o długich, ciemnych, zmierzwionych włosach, którą, jak się domyślałam, była Kachiri. Miała takie same nienaturalnie wydłużone kończyny i rysy, jak pozostałe Amazonki, w jej przypadku nawet jeszcze bardziej wydatne.
(…)
Alice spędziła ostatnie tygodnie, szukając swoich własnych świadków i jak widać, nie wraca z pustymi rękami. Alice, czy mogłabyś nam ich przedstawić?
Czas na przesłuchania świadków już minął! – warknął Kajusz. – Aro, czekamy na twój głos!
Nie odrywając wzroku od twarzy Alice, Aro uciszył brata gestem dłoni.
Moja przyjaciółka wystąpiła przed nasz szereg i wskazała na przybyszy.
To Huilen, a to jej siostrzeniec Nahuel.

...To się nie dzieje naprawdę.

Mam na imię Huilen – oznajmiła. Mówiła wyraźnie, ale z silnym akcentem. Po kilku zdaniach stało się jasne, że starannie się zawczasu przygotowała i miała wszystko przećwiczone: słowa wypływały z jej ust nieprzerwanym strumieniem, jak gdyby deklamowała dobrze sobie znany wierszyk dla dzieci. – Sto pięćdziesiąt lat temu mieszkałam z moimi pobratymcami, ludźmi z plemienia Mapuche. Miałam siostrę, na którą wołali Pire. Nasi rodzice nazwali ją tak na część śniegu zalegającego w górach, bo miała bardzo jasną cerę. Była bardzo piękna – zbyt piękna. Pewnego dnia wyznała mi w sekrecie, że napotkała w lesie anioła i ów anioł odwiedza ją teraz w nocy. Ostrzegałam ją. – Huilen pokręciła smutno głową. – Jak gdyby to, jak bardzo ją siniaczył, nie było dostatecznym ostrzeżeniem... Domyśliłam się, że to libishomen z naszych legend, ale nie chciała mnie słuchać. Była jak opętana.
Po jakimś czasie wyznała mi, że jest pewna, iż rośnie w niej dziecko jej czarnego anioła. Planowała uciec z wioski i nie odwiodłam jej od tej decyzji – wiedziałam, że nawet nasz ojciec i matka zgodzą się, że trzeba zabić i czarci pomiot, i Pire. Uciekłam z nią w głąb puszczy. Szukała swojego kochanka, ale na próżno. Troszczyłam się o nią, polowałam dla niej, kiedy już brakowało jej sił. żywiła się surowymi zwierzętami, wypijając z nich krew. Nie potrzeba mi było nic więcej, by upewnić się, co nosiła w swym łonie. Miałam nadzieję, że zanim zabiję tego potwora, zdążę jej jeszcze uratować życie.
Ale Pire kochała swoje dziecko. Nazwała jej Nahuel, co w naszym języku oznacza drapieżnego kota. Rosnąc, stawał się coraz silniejszy i łamał jej kości – ale jej miłość do niego nie słabła.
Nie udało mi się jej ocalić. Dziecko wygryzło sobie drogę na zewnątrz i Pire szybko zmarła, błagając, bym się nim zaopiekowała. Takie było jej ostatnie życzenie. Nie mogłam go nie spełnić.
Kiedy spróbowałam wziąć Nauhela na ręce, ukąsił mnie. Odczołgałam się w dżunglę, by umrzeć. Nie zaszłam daleko – nie pozwolił mi na to ból – ale i tak było to niesamowite, że noworodek mnie odnalazł. Dopełzł do mnie po poszyciu i zaczekał u mego boku, aż się ocknę. Kiedy doszłam do siebie, spał obok zwinięty w kłębek.
Opiekowałam się nim tak długo, aż nie nauczył się sam polować. Polowaliśmy na ludzi z leśnych wiosek, utrzymując nasze istnienie w tajemnicy. Nigdy jeszcze nie oddaliliśmy się tak bardzo od naszego domu, ale Nahuel pragnął zobaczyć to dziecko, które tu macie.

...A jednak.


Wiecie co? Nie obchodzi mnie, czy i jak Meyer wyjaśni w ostatnim rozdziale, skąd Alice wiedziała o istnieniu stworzenia identycznego jak Nabuchodonozor. Niezależnie od tego, jakie argumenty przedstawi, powyższy akapit jest idealnym dowodem na to, jaka kiepska, kiepska, po trzykroć kiepska z niej autorka.

J. K. Rowling wyznała w jakimś wywiadzie, że musiała od nowa tworzyć niemal całą drugą część Pottera po tym, jak zorientowała się, że umieściła tam zbyt wiele informacji w związku z rolą dziennika Riddle'a jako horkruksa. No wiecie, horkruks – ten obiekt przechowujący część duszy Voldemorta, którego istnienia czytelnik nie miał być świadomy aż do „Księcia Półkrwi”. Wszystkie elementy prowadzące do finału były starannie zaplanowane, nic nie znalazło się w tych książkach przypadkowo.

A teraz spójrzmy na Stefę, kobietę pozbawioną pisarskiej smykałki do tego stopnia, że w momencie finałowej akcji (której przebieg, jak sądzę, zaplanowała dopiero po napisaniu poprzednich tomów) nagle orientuje się, że nie ma ŻADNEGO logicznego rozwiązania dla ostatecznego konfliktu. Uczciwy twórca , będąc zbyt leniwym by poprawić dotychczasowe rozdziały, miałby przynajmniej wystarczająco dużo przyzwoitości, by zakończyć serię mocną sceną bitewną. Ale nie Stefcia; ona, jak sama wyznała, jest zbyt przywiązana do swych pacynek, by poświęcić je w imię stworzenia interesującej historii. Co w związku z tym czyni? Wymyśla durne, kompletnie niezwiązane z resztą książki (by nie powiedzieć – jawnie jej przeczące) rozwiązanie i wciska je w decydującej chwili, licząc zapewne na to, że jej w większości nieletnie fanki są na tyle nieobeznane z dobrą literaturą, że nie zauważą, jak bezczelny jest to krok. Tu już nie chodzi tylko o brak talentu; to jest z jednej strony traktowanie czytelnika jak idioty, któremu można wcisnąć nawet najgłupsze wyjaśnienie, a z drugiej - kompletny brak poszanowania dla odbiorców serii, którzy mają prawo wymagać od zarabiającej miliony autorki angażującego i dobrego finału.

Lenistwo: + 5000
Głupota: + 5000


Aro gapił się na ciemnoskórego młodzieńca z zaciśniętymi ustami.
Nahuelu – spytał – czy naprawdę masz sto pięćdziesiąt lat?
Plus minus dziesięć – uściślił przybysz ciepłym barytonem. Jego obcy akcent ledwie było słychać. – Nie korzystamy z kalendarzy.
A w jakim wieku przestałeś rosnąć?
Mniej więcej w siedem lat po swoich narodzinach.
I od tamtego czasu się nie zestarzałeś?
Nahuel wzruszył ramionami.
Nic takiego nie zauważyłem.
Poczułam, że przez ciało Jacoba przechodzi dreszcz, ale sama nie chciałam wyciągać żadnych wniosków.

Ach, czyż to nie wspaniały zbieg okoliczności? Nie dość, że wampirzo-ludzkie hybrydy nie umierają, to jeszcze zatrzymują się w rozwoju na etapie, który zapewnia im najbardziej atrakcyjny wygląd i możliwość legalnego udziału w akcie seksualnym w jednym! Jak to dobrze, że gwiazdy tak sprzyjają naszej autorce i Nabuchodonozorowi!

Lenistwo: + 2000

A propos – czy Wam też zrobiło się niedobrze, gdy przeczytaliście o „dreszczu” biegnącym po ciele Blacka?

Okazuje się, że Nahuel ma jeszcze trzy siostry – efekt dalszych eksperymentów jego ojca z łączeniem międzygatunkowym. Nie byłoby to istotne dla fabuły, gdyby nie fakt, że owe panny nie są – w przeciwieństwie do chłopaka - jadowite.

Kajusz przeniósł wzrok na mnie.
A twoja córka, czy jest jadowita?
Nie – odpowiedziałam.

I w dodatku nikomu nie zrobi krzywdy! Doprawdy, planety muszą być dzisiaj w korzystnym układzie.


Aro przez długą, pełną napięcia chwilę patrzył prosto na mnie. Nie wiedziałam, czego wyglądał ani czego się doszukał, ale coś w tym czasie się w nim zmieniło, coś w wyrazie jego twarzy – w oczach, w układzie ust. Byłam pewna, że podjął wreszcie decyzję.
Bracie – przemówił łagodnie do Kajusza – wszystko wskazuje na to, że nie grozi nam jednak żadne niebezpieczeństwo. To niespodziewany obrót rzeczy, ale fakty mówią same za siebie. Te półwampiry są do nas bardzo podobne. Nie ma potrzeby ich niszczyć.
Czy tak właśnie brzmi twoja decyzja? – upewnił się Kajusz.
Tak. Zagłosowałem.
(...)
Aro skinął z powagą głową, po czym obrócił się do swoich żołnierzy i uśmiechnął się ciepło.
Moi drodzy! – zawołał. – Dziś nie walczymy!
Tak jest – odpowiedzieli mu chórem, prostując się.
(…)
Aro rozłożył ręce w niemalże przepraszającym geście. Za jego plecami wycofywała się już w zgrabniej formacji większa część straży wraz z Kajuszem, Markiem i tajemniczymi, milczącymi żonami. Przy przywódcy Volturi pozostała jedynie trójka jego osobistych ochroniarzy.
Tak się cieszę, że udało nam się rozwiązać ten spór bez uciekania się do przemocy – zaćwierkał słodko. – Carlisle’u, mój przyjacielu, jak dobrze móc cię znowu nazywać przyjacielem! Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy. Wiem, że rozumiesz, jaką rolę mamy do spełnienia. Czy tego chcemy, czy nie, obowiązują nas pewne procedury.
Odejdź w pokoju, Aro – oświadczył doktor sztywno. – Pamiętaj, że mieszkamy tu na stałe i nie możemy zwracać na siebie uwagi, więc proszę, w drodze powrotnej nie polujcie w tym regionie.
Oczywiście, Carlisle’u. Przykro mi, że się do mnie uprzedziłeś. Może kiedyś mi wybaczysz.
Być może, kiedyś, jeśli udowodnisz, że jesteś naszym przyjacielem.
Aro skłonił głowę niby to pełen skruchy i w tej pozycji zrobił kilka kroków do tyłu. Dopiero wtedy obrócił się, by ruszyć na północ. Przyglądaliśmy się w ciszy, jak ostatni czterej Volturi znikają w lesie.
Nikt się nie odzywał. Nie zrezygnowałam z podtrzymywania tarczy.
Czy już naprawdę po wszystkim? – szepnęłam do Edwarda.
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
Tak. Poddali się. Tak jak wszyscy tyrani, robią dużo szumu, ale w gruncie rzeczy są tchórzami.
Zaśmiał się. Zawtórowała mu Alice.
No co jest? Rozluźnijcie się. Oni już nie wrócą.
(…)
Zaczęliśmy wiwatować, a polanę wypełniło ogłuszające wycie wilków.







Tak. To jest to. Oto koniec finałowego konfliktu.

Przez moment miałam ochotę stworzyć alternatywną wersję ostatecznego pojedynku między Harrym a Riddlem na mejerową modłę, ale zrezygnowałam z tego pomysłu – nie mam sumienia w ten sposób kalać twórczości pani Rowling. Myślę, że i bez tego każdy dostrzega, jak bardzo zły jest powyższy akapit.

Wiem, że z racji mojej ostatniej analizy na tym blogu powinnam wygłosić teraz płomienną mowę na temat tego, jak bardzo poronionym pomysłem jest tworzyć absolutny happy end, którego osiągnięcie nie wymaga od protagonistów absolutnie żadnego wyrzeczenia (nie żartujmy sobie, że śmierć Iriny obeszła jakiegokolwiek czytelnika). Wiem, ale po prostu nie mam na to siły. Czy naprawdę muszę objaśniać, dlaczego wcale nie cieszy mnie zwycięstwo poniesione zerowym kosztem, zwycięstwo absolutne i całkowicie pozbawione klimatu? Tu zresztą ciężko nawet mówić o zwycięstwie jako takim; Ci Źli po prostu wzruszają ramionami i odchodzą. Wracamy do punktu wyjścia – a to w przypadku finału kilkutomowej serii rzecz absolutnie niedopuszczalna. Nie ma strat, nie ma zmian, nie ma kompletnie nowej wizji przyszłości, która może okazać się zarówno idylliczna, jak i zabójcza – a co za tym idzie, nie ma jakichkolwiek emocji.
Aha, jeszcze jedno - czy mam ci przypomnieć, Meyer, że zgodnie z tym co sugerowałaś nam przez ostatnie kilka rozdziałów, Nabuchodonozor miał być jedynie PRETEKSTEM do rozprawienia się na zawsze z Cullenami, nie zaś problemem jako takim?
Choćbym myślała tysiąc lat, nie zdołałabym stworzyć tak kiepskiego, pozbawionego jakiejkolwiek wzniosłości i wzruszeń zakończenia jak Stefa. I bynajmniej nie mam zamiaru w ten sposób sugerować, iż posiadam nadzwyczajny talent pisarski; dziecko z podstawówki wpadłoby na bardziej poruszające rozwiązanie tej sceny.

Myślę, że biorąc to wszystko pod uwagę nikogo z Was nie zdziwi liczba punktów, jaką serwuję finałowi tej abominacji:

Głupota: +10000
Lenistwo: + 10000


Maggie poklepała Siobhan po plecach. Rosalie i Emmett znowu się pocałowali, ale tym razem dłużej i z bardziej namiętnie. Benjamin i Tia spletli się w czułym uścisku, podobnie jak Carmen i Eleazar. Esme objęła Alice i Jaspera. Carlisle dziękował gorąco przybyszom z Ameryki Południowej, którzy nas uratowali. Kachiri przysunęła się do Zafriny i Senny i wzięła je za ręce. Garrett podniósł Kate wysoko w górę i okręcił ją w powietrzu.

Cóż, jak widać czytelnicy nie są jedyną grupą, której kompletnie nie obchodzi śmierć siostry/kuzynki/wieloletniej przyjaciółki domu.

Bitch: + 2000

Prawie wdrapałam się na wielkiego rdzawego basiora, żeby porwać w objęcia swoją córeczkę. Przycisnęłam ją sobie mocno do piersi, a Edward przytulił nas obie do siebie.
Nessie, Nessie, Nessie – zagruchałam.
Jacob szczeknął, czyli zaśmiał się po swojemu, i trącił nosem tył mojej głowy.
Cicho tam – mruknęłam.
Czyli w końcu zostanę z wami? – spytała mała.
Na zawsze – przyrzekłam jej.
Mieliśmy przed sobą całą wieczność. A Nessie miała wyrosnąć na piękną, zdrową, silną kobietę. Tak jak półczłowiek Nahuel, za sto pięćdziesiąt lat miała być nadał młoda. A my wszyscy mieliśmy być nadal razem.
Szczęście rozeszło się po moim ciele z siłą fali uderzeniowej – tak gwałtownie, tak niespodziewanie, że nie byłam pewna, czy to nie dawka śmiertelna.
Na zawsze – szepnął mi Edward do ucha.
Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa więcej. Uniosłam głowę i zaczęłam całować go z takim zapamiętaniem, że pewnie mógłby od tego zapłonąć las.
A gdyby tak się stało, zupełnie bym tego nie zauważyła.

Kicz: + 1000


I tym jakże słodkim akcentem kończymy...nie, wcale nie naszą podróż z „Przed Świtem”, a jedynie dzisiejszy odcinek. Nie myśleliście chyba, że tak niewielka dawka lukru wystarczy Stefie na oficjalne zakończenie serii? W przyszłym tygodniu pojawi ostatnia analiza na tym blogu; jeżeli chcecie sprawdzić, czy można tego koszmarka doprowadzić do końca w jeszcze gorszym stylu niż dziś – zostańcie z nami.


Statystyka:

Głupota: 17375
Lenistwo: 17000
Bitch: 2000
Kicz: 1000
Mary Sue: 150


Maryboo