Ahoj, załogo! Bierzemy
wiatr w żagle i śmiało wyruszamy na podbój kolejnej wyspy na
Oceanie Brokatowym - „Przed Świtem”.
Boru szumiący i syczący
w nim jeżu, to będzie ciężki rejs.
Pierwsze, co uderza nas po
otwarciu książki, to fakt, że autorka zastosowała tu swoistą
innowację – PŚ podzielone jest na trzy księgi, zatytułowane
odpowiednio „Bella”, „Jacob” i...znów „Bella”. Nad
bezsensem takiego rozwiązania skupię się za chwilę.
Meyer bardzo dba o zdrowie
swoich czytelników, więc aby nie fundować im niepotrzebnych skoków
ciśnienia, nie wprowadza żadnych innych architektonicznych zmian –
prolog tradycyjnie dzieli się na cytat Jakiegoś Znanego Pisarza, Do
Którego Pozycji W Świecie Literackim Aspiruje Stefa, i wynurzenia
Belli.
Tym razem padło na Ednę
St. Vincent Millay, amerykańską poetkę i dramaturga,
która...hehe...jako pierwsza kobieta zdobyła nagrodę
Pulitzera w kategorii poezja. Widzę, że moja ulubiona twórczyni
wciąż nie porzuciła nadziei, że jury Uniwersytetu Columbia zapuka
do jej drzwi. Co jednak przedstawia sam cytat?
Okres dzieciństwa nie trwa od momentu narodzin do chwili osiągnięcia pewnego wieku. Nie jest tak, że dziecko dorasta i odkłada na bok swoje dziecięce sprawy. Dzieciństwo to królestwo, w którym nikt nie umiera.
Nie mam pojęcia,
czy dzieło pani Millay, z którego pochodzi ów cytat, zostało
oficjalnie zinterpretowane. Nie mam nawet zamiaru sprawdzać. Zaufam
swojej własnej intuicji, która mówi mi, że główna myśl utworu
to przekonanie, iż nasze dzieciństwo trwa tak długo, jak długo
żyje w nas prawdziwa, czysta radość. Jesteśmy dziećmi, dopóki
posiadamy pewną właściwą temu okresowi wrażliwość i ufność.
A teraz pytanie –
jak to się ma do księgi pierwszej „Przed Świtem”?
O ile byłabym w
stanie na upartego odnaleźć jakiś związek między w/w fragmentem
a akcją, która rozpoczyna się wraz z działem „Jacob”, o tyle
kompletnie nie jestem w stanie wymyślić JAKIEGOKOLWIEK powiązania
z tym, co czeka nas przez najbliższe sto dwadzieścia parę stron.
Belka nie żegna się tu z dzieciństwem (biorąc pod uwagę, że
Meyer nieustannie przedstawia ją jako wzór domniemanej dorosłości,
a jej rodziców jako parę naiwnych idiotów, ciężko mówić o
dojrzewaniu), nie spotyka ją nic złego – wręcz przeciwnie.
Zaprawdę, powiadam wam: jeśli nie jesteście odporni na lukier,
zaparzcie sobie zawczasu mnóstwo mięty, bo księga I to modelowy
przykład „jak mała Stefcia wyobraża sobie związek z bajki”.
O co więc chodzi,
u diabła?
Przejdźmy teraz do
części właściwej, czyli prologu. Zgadnijcie, o czym traktuje?
Tak. Ktoś czyha na
życie Belci. Czwarty raz z rzędu.
To się naprawdę
staje nudne. Dlaczego żaden edytor nie wyjaśnił Meyerowej, że ten
patent przestał działać już w Nju Munie? Wiemy, że panna Swan
wyjdzie ze wszystkiego cało, ponieważ jest avatarem swej twórczyni,
zawierającym w sobie wszystkie jej niespełnione pragnienia. Nie
zabija się własnych marzeń, prawda?
Tym razem dochodzi
do tego coś jeszcze. Biorąc pod uwagę, że to już ostatni tom,
czytelnik może mieć nadzieję – jakkolwiek marna by ona nie była
– że happy endu jednak nie będzie. To już koniec serii, a te
bywają zaskakujące i nieprzewidywalne. Stephenie jednak osobiście
udusiła iskierkę napięcia...nadając ostatniej księdze nazwę
„Bella”.
Stefciu, jeżeli
chcesz, aby czytelnik przejmował się losem protagonistki podczas
zaznajamiania się z prologiem (nie, żeby mi się to kiedykolwiek
przydarzyło), nie wymachuj mu jednocześnie przed oczami tabliczką
z napisem: „”Żartowałam! Oczywiście, że nic się jej nie
stanie! Będzie narratorem już za kilkaset następnych stron!”.
Zwłaszcza, że po raz pierwszy od „Księżyca...” ten patent
miał jakąkolwiek rację bytu.
Meyer z całą
pewnością ma przyczepione na tablicy nad biurkiem wszystkie prawa
Murphy'ego.
Głupota: + 1
Jak już
wspomniałam, w prologu nr 4 znów ktoś chce wszamać Belkę. Tym
razem jednak pojawia się pewien problem natury moralnej, bowiem
Bella darzy szamacza głębokim i szczerym uczuciem; w miłości i
oddaniu swym jest nawet gotowa osobiście usadzić się na srebrnej
tacy z jabłkiem w ryjku, jeśli tylko zadowoli to drapieżnika.
Dobra, przyznać
się – ilu z Was pomyślało o McSparkle'u?
Oczywiście, nie
byłabym sobą, gdybym przy okazji nie pochyliła się nad kilkoma
smakowitymi cytatami:
Do tej pory wszystko było proste. Bałam się, to próbowałam uciec. Nienawidziłam, to próbowałam walczyć.
...Że co proszę?
Bello, wskaż mi
jeden, jedyny moment w tej serii, gdzie WALCZYŁAŚ o cokolwiek. Ty
potrafisz jedynie chować się za plecami swych SparkleGuardów i
jęczeć lubemu o tym, jak bardzo chcesz być równie piękna i
bogata jak on (czytaj: stać się wąpierzem). Konkurenci do twej
alkowy traktują cię jak obiekt, na który można nasikać
nachuchać, aby pokazać, kto jest jego właścicielem; Wardo wyjmuje
ci silnik z auta, abyś nie mogła odwiedzić przyjaciela; niemal
każdy z Cullenów, z Alice na czele, robi z tobą co im się żywnie
podoba, nie zwracając uwagi na twoje życzenia i sprzeciwy – a ty
mi mówisz o walce?
Bitch, please.
Jak mogłam uciec, jak mogłam walczyć, skoro zadałabym wtedy ukochanej osobie ból? Skoro nie chciała ode mnie nic innego prócz mojego życia, jak mogłam jej go nie ofiarować?Przecież tak bardzo kochałam...
Jak zapewne
większość z nas wie, cytat ten dotyczy (i znów – po gwizdek w
tej części?!) pewnej bardzo skomplikowanej i delikatnej sytuacji,
którą trudno jednoznacznie ocenić. W tym miejscu historii
czytelnik nie ma jednak pojęcia, co go czeka za kilka rozdziałów.
A to sprawia, że powyższy
fragment brzmi dosyć patologicznie. Nie, żeby w uniwersum Meyer
była to jakakolwiek nowość.
Kim jest tajemniczy
szamacz? Jaka decyzję podejmie Bella? Dlaczego ten prolog jest
kompletnie niezwiązany z następującymi po nim rozdziałami?
Odpowiedź na te i inne
pytania już wkrótce w naszych analizach. Bądźcie zwarci i gotowi.
Statystyka:
Głupota: 1
Tu Olka z teesa. Jeju, myślałam że nie doczekam tego dnia, moje marzenie się spełniło! Uwielbiam Was :D
OdpowiedzUsuńCześć, mroczni! Na razie mało pojechałyście, więc nie wiem co napisać... ale koniecznie chcę Was jakoś wesprzeć, a wiadomo, że komcie karmią wena. xD Poza tym w ramach wsparcia dla Waszej misji wrzuciłam link do Was na swojego bloga.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością! :3
Będę czekać. Kill'em all!
OdpowiedzUsuńHasz
Jak to dobrze, że "Kristen cheated on Rob" ;P Dzięki temu tu trafiłam i mam zamiar czytać i czytać, choć noc już ciemna :D
OdpowiedzUsuńmam pytanie do autorów, czy wiecie może z jakiego utworu Millay pochodzi cytat wykorzystany przez Meyer?
OdpowiedzUsuńTak jakby ktoś tu kiedyś jeszcze zajrzał. Cytat pochodzi z wiersza "Childhood is the kingdom where nobody dies". Na moje oko wcale nie chodzi o to, co nam się wydaje po zacytowanym fragmencie, bo kolejne zdanie po tym, na którym kończy się cytat, to: "A przynajmniej nikt ważny [nie umiera]". Ogólnie chodzi o to, że jesteśmy dziećmi dopóki nie doświadczymy śmierci kogoś bliskiego
Usuń