niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział XXX: Pod urokiem

Paskudna autoreklama na dobre zakończenie tygodnia: dzięki uprzejmości Winky, miałam zaszczyt wziąć udział w pewnej szczególnej analizie na jej blogu.
Zainteresowanych odkryciem, jakiż to rodzaj filmów ogląda po kryjomu Maryboo serdecznie zapraszam ;)


Warto wspomnieć, że w oryginale rozdział ten zatytułowany jest „Irresistible”. Stefa, miejże litość, już i tak kategoria „Mary Sue” prezentuje się aż nazbyt okazale.

Dzisiejszy odcinek rozpoczyna się rozmyślaniami Belli na temat własnej przydatności na polu bitwy:

Nie umiałam walczyć. Jak miałam się tego nauczyć w ciągu miesiąca? Czy były w ogóle jakieś szanse na to, żebym po tak krótkim kursie stanowiła dla Volturi jakieś zagrożenie? A może miałam okazać się kompletnie bezużyteczna? Mieli mnie zabić już w pierwszej minucie? Ot, kolejny nowo narodzony wampir, których tak dużo ginęło w pierwszych miesiącach ich nowego życia?

Nie rób sobie nadziei, Maryboo, nie rób sobie nadziei...

Belka postanawia przeprowadzić z Edwardem poważną rozmowę na temat ich przygotowania bojowego i szeroko pojętej przyszłości. No, wreszcie jakiś przykład partnerskiej komunikacji między tymi dwojga...

Nie było mi dane dokończyć tego zdania. Mój ukochany znalazł się przy mnie tak szybko, jakby to, że stał przy kominku, było jedynie złudzeniem. Zdążyłam tylko zauważyć jego zawziętą minę, u później jego wargi spięły się z moimi, a umięśnione ramiona zacisnęły się wkoło mnie z siłą stalowych dźwigarów.
Przez resztę nocy miałam na głowie inne rzeczy niż rozmyślanie o swoich problemach.

...Nieważne.

Ha! Jednak nie doceniłam naszej heroiny; po nocy pełnej wrażeń powraca do kwestii treningu. O dziwo, McSparkle przystaje na propozycję żony i zgadza się na ćwiczenia. Cullenowie omawiają taktykę drużyny gości, tfu, włoskich szwarccharakterów:

Co najbardziej, twoim zdaniem, przyczynia się do tego, że mają nad nami aż tak dużą przewagę? A może znasz jakieś ich słabe strony?
Edward nie musiał się upewniać, czy chodzi mi o Volturi.
W ofensywie ich najważniejszymi graczami są Alec i Jane – odparł beznamiętnym głosem, jak gdybyśmy rozmawiali nie swoich śmiertelnych wrogach, tylko o drużynie baseballowej. – Ci od obrony nie mają zwykle wiele do roboty.
Jane, bo potrafi torturować na odległość – a przynajmniej torturować twój umysł. Ale co potrafi Alec? Czy nie mówiłeś mi kiedyś, że jest jeszcze groźniejszy niż Jane?
To prawda. Można by powiedzieć, że jest antidotum na Jane. Ona sprawia, że czuje się niewyobrażalny ból, a Alec, wręcz przeciwnie, że nic się nie czuje. Nic a nic. Czasami, gdy Volturi są w dobrym humorze, nakazują mu znieczulić swoją ofiarę przed egzekucją. Jeśli się poddała albo jakoś im się przypodobała.
Znieczulić? A dlaczego to ma być gorsze od tego, co robi Jane?
Bo kiedy cię znieczula, wyłącza wszystkie twoje zmysły, nie tylko dotyk. Nie czujesz bólu, ale też nic nie widzisz, nic nie słyszysz, nie rozpoznajesz zapachów. Nagle jesteś zupełnie sam w nieprzeniknionych ciemnościach. Tylko ty i twoje myśli. Nawet nie wiesz, że już płoniesz.

Wiecie co? To są całkiem fajne umiejętności. Szkoda tylko, że wyciągnięte głęboko z miejsca, gdzie Słońce nie dochodzi.

Stefa wyjaśniła w jakimś wywiadzie, że Jane i Alec zostali uratowani przez Ara z płonącego stosu i ich dary są następstwem agonii, w jakiej się wówczas znaleźli. Tyle, że to nie ma sensu – te doznania związane były z umieraniem, a nie dotychczasowym życiem rodzeństwa. Na tej samej zasadzie katastrofalny w skutkach talent powinna otrzymać Rosalie, której ostatnim ludzkim wspomnieniem było bolesne konanie na skutek gwałtu i pobicia.
...Swoją drogą, czy tylko mnie ciekawi, jakie też zgodnie z tą logiką byłby umiejętności Edzia, dogorywającego wszak na hiszpankę?

Głupota: + 50

Ale umiejętności Aleca na tym się nie kończą – ciągnął Edward tym samym wypranym z emocji tonem. – Gdyby tak było, byłby jedynie równie niebezpieczny, jak Jane. Oboje mogą uczynić cię bezwolnym. Istnieje jednak między nimi pewna istotna różnica, ta sama, co pomiędzy Aro a mną. Aro potrafi czytać w myślach tylko jednej osobie naraz. Jane potrafi torturować tylko tego, na kogo patrzy. Ja słyszę wszystkich dookoła jednocześnie.
Zmroziło mnie, kiedy zrozumiałam, do czego zmierzał.
A Alec mógłby unieszkodliwić za jednym zamachem nas wszystkich? – wyszeptałam.
Tak. Jeśli wykorzysta przeciwko nam swoje zdolności, będziemy stali ślepi i głusi, czekając na swoją kolej. A może po pro stu nas spalą, nie rozrywając nas wcześniej pojedynczo na strzępy? Oczywiście moglibyśmy spróbować stawić im opór, tak czy siak, ale pewnie raczej zrobilibyśmy krzywdę sobie nawzajem niż komukolwiek z nich.

Najwyraźniej mam serce z kamienia, bo po tym przejmującym opisie ujrzałam przed oczyma scenkę zmontowaną na modłę „Benny'ego Hilla”, w której pozbawieni zmysłów Cullenowie i spółka uciekając w popłochu co i rusz wpadają na siebie i potykają się o własne nogi.

Bella dzieli się z Edkiem całkiem sensownym pomysłem: skoro jako jedyna z rodziny jest odporna na dar Aleca, to być może udałoby jej się zneutralizować obiekt zagrożenia i zapewnić swojemu zespołowi większą szansę na przetrwanie. Co na to Pan Mąż?

(...)Tak, bez wątpienia jesteś odporna na jego moc, ale Bello, nie zmienia to faktu, że nadal jesteś nowo narodzonym wampirem. Nie uda mi się zmienić cię w kilka tygodni w maszynę do zabijania. A Alec z pewnością coś tam umie.
Może tak, a może nie. Nie chcę, żeby moja wyjątkowość poszła na marne. Może wystarczy, że choć na moment odciągnę od was jego uwagę? Może zyskacie wtedy dość czasu, żeby móc się nim zająć?
Błagam, Bello – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zostawmy już ten temat.
To całkiem sensowne.
Postaram się przekazać ci tyle wiedzy, ile to tylko będzie możliwe, ale proszę, nie każ mi zastanawiać się nad tym, czy nie posłużyć się tobą jako czymś w rodzaju żywej tarczy.

Chłopcze, rozumiem, że martwisz się o swoją partnerkę, ale zejdź na ziemię: zbliża się wasz nieuchronny koniec, a Belcia przedstawiła całkiem dobry plan pozbycia się jednego z najgroźniejszych zawodników. Chodź raz przestań traktować ją jak niedorozwinięte niemowlę i potraktuj to co mówi z należytą uwagą.

Głupota: + 10
Bitch: + 5

Bella układa sobie w głowie plan wojenny, zatrzymując się na dłużej przy Demetrim, który marzy o wizycie w królestwie pana Walta jest wybitym wampirzym tropicielem. Dochodzi do wniosku, że zabijając go zapewni bezpieczeństwo Alice i Jasperowi, ale McSparkle szybko ripostuje, że to on wykończy strażnika Volturi w ramach podziękowań dla siostry za wszystkie beżowe kamizelki i niebieskie swetry, które otrzymywał na Gwiazdkę przez ostatnie pięćdziesiąt lat.

Okazuje się, że jeden z Denali, Eleazar, przez jakiś czas służył w strażnicy Volturi; porzucił ich jednak gdy spotkał Carmen i razem dołączyli do rodziny Tanyi. Skąd jednak tam się wziął?

Eleazar wyczuwa instynktownie, jakie dary posiadają inni – jakie niezwykłe dodatkowe umiejętności mają napotykane przez niego wampiry. Mógł informować Aro o tym, do czego kto jest zdolny – wystarczyło, że zbliżył się do tego kogoś na odpowiednią odległość. Było to bardzo przydatne przy planowaniu strategii bitwy. Mógł ostrzec Volturi, który z przeciwników był w stanie stawić im opór.

Cóż, to i tak lepszy dar od tego, którym los obdarzył Marka.

I pozwolili mu odejść? – spytałam. – Tak po prostu?
Edward wykrzywił nieco usta, przez co jego uśmiech stał się drapieżniejszy.
Wiem, że masz Volturi za bandę zwyrodnialców, ale pamiętaj, że jesteś w swoim myśleniu odosobniona. Instytucja straży to fundament naszej cywilizacji, zawdzięczamy jej pokój. Bycie jej członkiem to dla wampira zaszczyt, a każdy z żołnierzy zgłosił się do służby dobrowolnie. Są dumni z tego, co robią, i nikt ich do niczego nie zmusza.

...Meyer? Nie. Po prostu nie.

A jeżeli już koniecznie upierasz się przy tworzeniu głębokich, dwuwymiarowych postaci, to przynajmniej wyperswaduj reżyserom, by nie zatrudniali w adaptacjach Michaela Sheena.

Głupota: +30


Zbliża się godzina przybycia Denalczyków. Bella, Edward, Nabuchodonozor i Jacob umilają sobie czas oczekiwania tłumaczeniem Tofikowi...to jest, Renesmee, że bycie, ekhm, oryginalnym to nic złego.

Wreszcie pojawiają się goście z Alaski. Wardo wychodzi przed dom by przywitać się z Tanyą, Kate, Carmen i Eleazarem i wstępnie zapoznaje ich z sytuacją, tłumacząc, że jego rodzina jest w niebezpieczeństwie. Następnie prosi klan Denali, by – nie wchodząc do środka – spróbowali wyczuć coś odbiegającego od nomy. Zgodnie z przewidywaniami, wąpierze słyszą lżejsze niż zazwyczaj bicie serca i nie do końca ludzki zapach. Czas więc zaprezentować naszą hybrydę:

Tanya odskoczyła do tyłu, potrząsając jasnymi lokami, jak wędrowiec w głuszy na widok trującego węża. Kate w okamgnieniu dopadła frontowych drzwi i zaparła się plecami o ścianę, a spomiędzy jej zaciśniętych zębów wydobył się głośny syk. Eleazar zasłonił sobą Carmen, przykucając w pozie drapieżnika.

Miła odmiana po dotychczasowych zachwytach nad małą Uber Mary Sue.

Denalczycy, przekonani że Edward i Bella złamali to samo prawo, co niegdyś ich stworzycielka chcą natychmiast uciec, ale McSparkle przekonuje ich, że Nabuchodonozor został poczęty, a nie ugryziony.
Carmen jako pierwsza przełamuje początkową niechęć i zagaduje do Renesmee, która w zamian wyświetla jej pokaz ze swoimi narodzinami w roli głównej.

...Czy ktoś ma pomysł, jak to w ogóle może wyglądać? Czyżby wampirzyca była raczona wątpliwą przyjemnością w postaci seansu z McSparklem wgryzającym się w macicę Belki?

Carmen, już przekonana, sugeruje Eleazarowi, by także zapoznał się z wnętrzem organizmu pani Cullen:

Pokaż mu, mi querida* [mi querida – hiszp. moje kochanie – przyp. tłum.] – poprosiła Renesmee.

Aż mi się przypomniał pewien artykuł z Nonsensopedii, a konkretnie jeden z podpunktów:

Obcokrajowcy (poza Rosjanami) zawsze mówią perfekcyjnym angielskim (jedynie z przesadzonym akcentem) i nie robią żadnych pomyłek językowych, aczkolwiek nigdy nie uczą się mówić „pan” albo „dziękuję”. Zamiast tego powiedzą „señor” albo „gracias”.

Stefciu, uwierz mi, znam całkiem sporo Hiszpanów i żaden z nich nie wciska pojedynczych wyrażeń z ojczystego języka w środku angielskiej wypowiedzi – zapewne dlatego, że dla native speakera brzmi to bardzo głupio.

Głupota: +1

Ostatecznie projekcję zaliczają wszyscy z Denali:

W milczeniu Tanya zajęła niepewnie jego miejsce, a potem ustąpiła je Kate. Obie siostry przeżyły wstrząs, kiedy przed oczami stanął im pierwszy z ciągu obrazów, ale po skończonej sesji, podobnie jak Carmen i Eleazar, nie potrzebowały już żadnych dodatkowych argumentów.
Spojrzałam kątem oka na Edwarda, nie dowierzając, że naprawdę mieliśmy to już z głowy.

No ba. Chyba nikt z was nie myślał, że Tanya i spółka mogliby, dajmy na to, całkowicie uwierzyć w historię Nabuchodonozora, po czym (przynajmniej początkowo) grzecznie oznajmić, że mimo wszystko nie zamierzają narażać swoich perfekcyjnych, nieśmiertelnych żyć i rzyci na rzecz całkiem im obcego dziecka?

Lenistwo: +10

Edward wyjaśnia, że to Irina jest przyczyną całego nieporozumienia. Denalczycy zgodnie potępiają marnotrawną siostrę:

Wyobraźcie sobie, że widzieliście Renesmee tylko z daleka. I ze nie zaczekaliście na nasze wyjaśnienia.
Tanya skrzywiła się ze wstrętem.
Mniejsza o to, co sobie pomyślała... Jesteście naszą rodziną.

Długo nie mogłam zrozumieć co mi nie gra w tym – bądź co bądź logicznym – fragmencie, i w końcu spłynęło olśnienie.
Nie mam pojęcia, czy zachowanie Iriny należy oceniać w kategorii sprzedania własnych bliskich wampirycznym służbom bezpieczeństwa, bo najzwyczajniej w świecie NIE WIEM, jakie są relacje między głównymi bohaterami tej serii.

Naprawdę. Weźmy chociażby familię Weasleyów – zdrada Percy'ego jest szokiem dla czytelnika, bo podczas pierwszych kilku tomów Rowling wyraźnie nakreśliła relacje między Arturem, Molly i dziećmi. A tu? Ja nie wiem nawet, co czują wobec siebie Jasper i Esme, nie mówiąc już o przyszywanym kuzynostwie z dalekiej północy. No, ale jedno z dwojga – albo urywki z życia ukazujące więzi rodzinne, albo opisy perfekcyjnego torsu Edzia.

Denalczycy wreszcie orientują się, że wywiało pozostałych Cullenów:

Gdzie reszta, Edwardzie? – spytała Tanya. – Carlisle i Alice, i pozostali?
Zawahał się, ale na tak krótko, że chyba tego nie zauważyli. Nie udzielił pełnej odpowiedzi.
Szukają przyjaciół i znajomych, którzy mogliby nam pomóc.
Tanya rozłożyła ręce.
Edwardzie, niezależnie od tego, ilu sprzymierzeńców zgromadzicie, i tak nie wygracie. Możemy jedynie zginąć razem z wami. Na pewno jesteś tego świadomy. Oczywiście nasza czwórka zasługuje pewnie na ten los po tym, co zrobiła wam Irina, po tym, jak zawiedliśmy was w przeszłości – wtedy także z jej powodu.
Edward pokręcił przecząco głową.
Nie prosimy was o to, żebyście z nami walczyli i z nami zginęli. Wiesz, że Carlisle nigdy by was o coś takiego nie poprosił.
Więc jakie są wasze plany?
Szukamy po prostu świadków. Jeśli tylko uda nam się zatrzymać Volturi, choćby na chwilę... Jeśli tylko dadzą nam dojść do głosu... – Dotknął policzka Renesmee. Złapała go za rękę i ją przytrzymała. – Trudno wątpić w naszą historię, kiedy już zobaczy się ją jak film.
Tanya pokiwała wolno głową.
Sądzisz, że jej przeszłość będzie ich aż tak bardzo interesować?
Tak, ponieważ pokazuje, jaka jest i jaka będzie w przyszłości. Tworzenia nieśmiertelnych dzieci zakazano tylko dlatego, że gdyby po ziemi chodziło więcej takich nieposkromionych istot, ryzykowalibyśmy, że przez ich ekscesy ludzie dowiedzą się o naszym istnieniu.
A ja jestem grzeczna – wtrąciła Renesmee. Wsłuchałam się w jej dźwięczny głosik, zastanawiając się, jakie odczucia wywoływałby u nowych przybyszy. – Nigdy nie gryzę ani dziadka, ani Sue, ani Billy’ego. Kocham ludzi. I ludzi-wilków, takich jak mój Jacob.

 


Litości.

Kicz: +50
Mary Sue: +30

Tak – zgodziła się z Carmen Tanya – możemy wystąpić jako świadkowie. Tyle to możemy na pewno. I pomyślimy jeszcze, jak inaczej moglibyśmy wam pomóc.
Tanyo – zaprotestował Edward, wyłapując z jej myśli to, czego nie wypowiedziała na głos.
Naprawdę, nie musicie z nami walczyć.
Jeśli Volturi nie zatrzymają się, żeby wysłuchać waszych świadków, mamy po prostu odsunąć się na bok i spokojnie się wszystkiemu przyglądać? Oczywiście mogę się wypowiadać wyłącznie za siebie...
Kate prychnęła.
Tak bardzo we mnie wątpisz, siostro?
Tanya uśmiechnęła się szeroko.
Jakby nie było, to misja samobójcza.
Kate też się uśmiechnęła i z nonszalancją wzruszyła ramionami.
Ja tam w to wchodzę.
Ja też – włączyła się Carmen. – Zrobię co w mojej mocy, żeby chronić tę małą. – Najwyraźniej nie mogąc oprzeć się jej urokowi, wyciągnęła ku niej ręce. – Czy mogę cię trochę potrzymać, bebe linda?* [bebe linda – hiszp. śliczne maleństwo – przyp. Tłum.]

Primo: Patrz wyżej. Ta deklaracja w najmniejszym stopniu mnie nie rusza, bo nie znam tych bohaterów i nie mam pojęcia, co kieruje ich motywami.

Secundo: Patrz wyżej. Zróbcie eksperyment i spróbujcie powiedzieć na głos: „Can I hold you for a sec, słodkie maleństwo?”

Renesmee, zachwycona nową przyjaciółką, wyprężyła się w jej kierunku. Podałam ją Carmen. Przytuliła ją mocno do siebie, szepcząc do niej coś po hiszpańsku.
Tak samo było z Charliem, a wcześniej z wszystkimi Cullenami. Moja córeczka potrafiła podbić serce każdego. Co było w niej takiego, że ludzie z miejsca się w niej zakochiwali? Ba, że wystarczyło znać ją parę minut, by być gotowym oddać za nią życie!

AAAAAAA!!!!!!!

Kicz: + 100
Mary Sue: +1000


Rozdział kończy się pesymistycznym:

Przez moment wydawało mi się, że może plan, który staraliśmy się zrealizować, ma szansę się powieść. że Renesmee zjedna sobie naszych wrogów tak samo łatwo, jak zjednywała sobie naszych przyjaciół.
Ale potem przypomniało mi się, że przecież opuściła nas Alice, i nadzieja zgasła we mnie tak szybko, jak się pojawiła.


Czy Belli uda się opracować genialny plan, mający na celu zagwarantowanie bezpieczeństwa swemu aniołkowi? Czy Cullenowie zwerbują kolejnych sojuszników? Tego dowiecie się już wkrótce.


Statystyka:

Mary Sue: 1030
Kicz: 150
Głupota: 91
Lenistwo: 10
Bitch: 5


Maryboo


10 komentarzy:

  1. Im dalej, tym więcej zdziwienia,ze ktoś to wydał.Rzygliwe.


    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. LOL. Nie, gówniaro, nie jesteś grzeczna, zamiast szamać warzywka to wpieprzasz zwierzaki i krew do transfuzji.

    Bardzo trafne spostrzeżenie jeśli chodzi o relacje.

    OdpowiedzUsuń
  3. uroczy rzygający tęczą jednorożec, uwielbiam go <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzyyyyygam tęczą jak ten jednorożec. Wciąż, jest zagrożenie, ale jakoś mnie nie przekonuje. A o bohaterach dodanych dobrze napisałaś. Też, są mi obojętnie całkowicie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na przykładzie tej książki można tłumaczyć na warsztatach twórczego pisania, dlaczego nie wprowadzać "niezwykle ważnych dla fabuły" bohaterów na sam koniec sagi. Są z dupy wzięci i w dupie się ich ma. Nawet nie mogę zapamiętać, kim oni tak naprawdę są, musiałam sobie pomóc Googlami. oO

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem jak wy, ale dla mnie Tofik mówiący "mój Jacob" wywołuje u mnie odruch wymiotny. Nie, nie spowodowany nagłym rzutem cukru (chociaż tym też), a faktem, że to całe "wpojenie" naprawdę okropnie mi się kojarzy. Brr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magrat, moja Ty siostro w obrzydzeniu! Ja już postanowiłam sobie nie powtarzać w kółko, jak brzydzi mnie całe to wpojenie, ale Twoje słowa są balsamem na moje zbrzydzone do granic niemożliwości jestestwo ;)

      Usuń
  7. Bella, Edward, Nabuchodonozor i Jacob umilają sobie czas oczekiwania tłumaczeniem Tofikowi...to jest, Renesmee, że bycie, ekhm, oryginalnym to nic złego.


    Tofik sam sobie tłumaczy? :D

    I tak bym zacytowała, bo analogia cudowna.


    Hasz

    OdpowiedzUsuń
  8. Wyjątkowo stanę w obronie Meyer, te hiszpańskie wtręty wcale nie wydają mi się aż tak bezsensowne. W książkach Agaty Christie Poirot też mówił zawsze "mon ami" zamiast "mój przyjacielu" (dodawał też inne francuskie zwroty i szlag mnie trafiał, kiedy w ogóle tego nie tłumaczono). Mój chilijski szwagier podłapuje od żony polskie słówka i zdrabnia je po hiszpańsku (na syna mówi "dzieckito") albo po polsku zdrabnia wyrazy hiszpańskie (komórka - "celularek") i w rozmowach na przykład ze mną lubi takie słowa wtrącać ("Are you zzzestresowana, Basiu?") Oczywiście nie wdaje się w takie zabawy rozmawiając z zupełnie obcymi ludźmi i swojego szefa nie żegna słowami "buziaczek www policzek", ale ci tutaj może są trochę z Cullenami zżyci. Pewna nie jestem i w sumie w ogóle mnie ich relacje nie obchodzą.

    Melomanka

    OdpowiedzUsuń
  9. A już wracając do marudzenia - przyznam się szczerze, że często nie chce mi się czytać cytatów i od razu przeskakuję do komentarzy. Co ciekawe, częściej pomijam dialogi niż opisy. Opisy są tak kiczowate, że to się nawet robi zabawne, natomiast dialogi są li i jedynie złe. Rozmowa, w której ktoś komuś musi coś opowiedzieć albo wyjaśnić, jest albo sztuczna i toporna, albo przypominająca dialogi na gadu-gadu. Ot, takie wydane opko.

    Melomanka

    OdpowiedzUsuń