czwartek, 8 listopada 2012

Rozdział XXVII: Plany wyjazdowe

Rozdział zaczyna się rozmyśleniami Belki na temat okresu bycia nowonarodzonym wąpierzem. W belciowe wynurzenia zostają wplątane boru ducha winne Mojry.

Spoglądając wstecz na pierwsze trzy miesiące swojej nieśmiertelności, wyobrażałam sobie często, jak mogłaby wyglądać nić mojego życia we wrzecionie Mojr. Byłam pewna, że musiała zmienić barwę. Zaczynała się najprawdopodobniej jako beżowa, bo był to kolor kojarzący się z układnością i uległością, kolor, który dobrze nadawał się na tło. Później jednak – a przynajmniej tak się czułam – musiała przejść w jaskrawą czerwień albo może w połyskujące złoto.

(+10 kicz) A poza tym wypraszam sobie z tym uległym beżem. To zwykłe pomówienie. Oj Stefciu, naprawdę chcesz mnie zdenerwować. Prosiłam, odstosunkuj się od tego koloru, szczególnie w swoich pseudofilozoficznych wynurzeniach.

Dookoła mnie powstawał cudny arras wyszywany nićmi moich bliskich w pięknych, intensywnych, dopełniających się kolorach. Byłam zaskoczona, że dla niektórych z tych nici znalazło się miejsce w mojej tkaninie. Nie przypuszczałam, na przykład, że trafią do niej głębokie zielenie i brązy reprezentujące wilkołaki z La Push.
Liczyłam co najwyżej na Jacoba i Setna, ale kiedy do sfory tego pierwszego dołączyli moi starzy kumple Quil i Embry, i ich losy wplątały się w osnowę gobelinu. Nawet z Samem i Emily pozostawaliśmy w dobrych stosunkach. Napięcie pomiędzy naszymi rodzinami osłabło, a to głównie za zasługą Renesmee. Tak łatwo było ją pokochać. Także Sue i Leah Clearwater należały teraz do grona naszych znajomych – dwie kolejne osoby, których się w nim nie spodziewałam.

Oczywiście, wszyscy wszak muszą włazić w cztery litery naszej cudnej Mary Sue. Everybody loves Bella and Nabuchodonozor. (+10 Mary Sue)

Okazuje się, że Sue Clearwater zaopiekowała się upośledzonym życiowo Charliem i nawet przyjeżdża z nim do Cullenów w odwiedziny. Leah również się kręci, ale bardziej ze względu na Dżejka, gdyż jest jego „betą”.


Leah męczyła się, musząc się z nami zadawać, ale pod tym względem stanowiła wyjątek.

Bardzo chlubny wyjątek, trzeba przyznać.

Szczęście było głównym komponentem mojego nowego życia – dominującym wzorem na moim gobelinie.

No to jeszcze (+10 kicz).

Nawet z mrocznym Jasperem żyłam teraz w dobrej komitywie, co wcześniej wydawało mi się niewyobrażalne. Cóż, z początku bardzo mnie irytował.
– Mam tego dość! – pożaliłam się Edwardowi pewnego wieczoru, odłożywszy Renesmee do jej łóżeczka z kutego żelaza. – Skoro nie zabiłam jeszcze ani Charliego, ani Sue, to można mnie już chyba uznać za nieszkodliwą. Czy ten Jasper musi mnie naprawdę na każdym kroku tak pilnować?
– Bello, nikt już nie wątpi w to, że w pełni się kontrolujesz. Znasz Jaspera – nie potrafi się oprzeć pozytywnym emocjom. Jesteś bezustannie taka radosna, skarbie. On się nad tym nie zastanawia i po prostu jest coraz bliżej ciebie.

Pewnie, wszyscy lgną do Mary Sue, by skąpać się w jej zajebistości, nie ma się co dziwić. (+5 Mary Sue)

Bellissima łazi cały czas pijana ze szczęścia. Za dnia zajmuje się swym idealnie bezkonfliktowym dzieckiem, a całe noce spędza na chędożeniu Edzika. Jednakże w tej wspaniałej do porzygu sielance coś kładzie się cieniem na bezgranicznym szczęściu naszej heroiny.

Renesmee wypowiedziała pierwsze słowo, kiedy miała równo tydzień. Brzmiało ono „mamo”, więc powinnam była być wniebowzięta, ale tak bardzo wystraszyłam się tym kolejnym jej niezwykłym osiągnięciem, że ledwie zdołałam wykrzywić twarz w sztucznym uśmiechu. Nie pomogło mi bynajmniej to, że na tym pierwszym słowie nie poprzestała, tylko rozpoczęła nim swoje pierwsze zdanie. „Mamo, gdzie jest dziadek?” spytała, dźwięcznie i wyraźnie, zabierając głos jedynie dlatego, że znajdowałam się w drugim końcu pokoju. Wcześniej spytała już o to samo Rosalie, używając swojej normalnej (albo, z innego punktu widzenia, wyjątkowo nienormalnej) metody komunikacji. Rosalie nie umiała odpowiedzieć, więc Renesmee zwróciła się do mnie.
Kiedy niespełna trzy tygodnie później ujawniła, że potrafi chodzić, wyglądało to podobnie. Najpierw przez dłuższą chwilę nie spuszczała wzroku z Alice, przyglądając się z uwagą, jak jej ciocia komponuje bukiety w rozsianych po całym salonie wazonach, tańcząc w tę i z powrotem z naręczami kwiatów, po czym podniosła się z podłogi i, ani trochę się nie kolebiąc, przeszła pewnie spory kawałek z niemniejszą od Alice gracją.

(+100 Mary Sue), a co się będę szczypać. 
 
Niby wszyscy się cieszą z postępów Nabuchodonozora, ale jednak martwi ich przyszłość potworka. Edzio z doktorkiem cały czas zbierają informacje na temat półwampirzych abominacji, niestety bez rezultatu.

W wieku trzech miesięcy moja córka wyglądała na wyrośniętego roczniaka albo drobną dwulatkę, ale typem sylwetki nie przypominała tak do końca małego dziecka – była zbyt smukła i poruszała się zgrabniej niż przeciętny brzdąc, a jej ciałko miało bardziej wyważone proporcje niż dorosłego. Brązowe loki sięgały jej do pasa – nie miałabym serca ich jej podciąć, nawet gdyby Alice wyrażała na to zgodę. Mówiła, nie popełniając przy tym żadnych błędów w wymowie czy gramatyce, ale rzadko zawracała sobie głowę czymś tak banalnym, jak wydobywanie z siebie dźwięków, wolała bowiem „po prostu” pokazywać innym, czego w danym momencie chciała. Nie tylko sprawnie chodziła, ale także biegała i tańczyła. Mało tego – potrafiła czytać! Pewnego wieczoru zasiadłam czytać jej do snu poezje Tennysona, ponieważ rytm i płynność jego wierszy wpływały na nią uspokajająco. (Byłam zmuszona bez przerwy szukać dla niej nowych lektur – w odróżnieniu od większości malców, nie lubiła, kiedy jej historyjki na dobranoc się powtarzały, a do książeczek z obrazkami nie miała cierpliwości). Po kilku minutach wyciągnęła rączkę, żeby dotknąć mojego policzka, i przed oczami stanęła mi wizja nas dwóch, z tym że to ona dzierżyła dumnie tomik. Podałam go jej z uśmiechem.
– „Ponad doliną – pełny księżyc” – przeczytała bez wahania – „Rozproszone strumienie wiotkie snuły się przez skalne ściany z wolna jak dym, co spada, wiatrem w dół strącany”

(+500 Mary Sue)

Według wyliczeń Carlisle’a rosła coraz wolniej – teraz tylko jej umysł pędził szaleńczo do przodu. Jednak nawet gdyby tendencja spadkowa się utrzymała, Renesmee miała zakończyć okres pokwitania w ciągu góra czterech lat. Tylko cztery lata dzieliły ją od dorosłości. A za piętnaście miała być już staruszką.
Piętnaście lat życia.

No cóż, mamy chociaż jedną rysę na tym obrazie idealnego świata Belki. Utalentowany autor mógłby zrobić z tym coś interesującego, ale mamy do czynienia z Smejerową, więc ani przez chwilę nie martwię się losem naszego Nabuchodonozora. Stefcia w życiu nie zaciuka tej chodzącej perfekcji.

Doktorek i McSparkle omawiają różne metody utrzymania Nabuchodonozora przy życiu, gdyby nie przestała się jednak starzeć, włącznie ze zwampirzeniem. Zwampirzenie półwampira? Nie jest to aby troszeczkę overkill? Belcia nie chce się na to zgodzić, bo…

Jacob i Renesmee na tyle sposobów wydawali się do siebie podobni, w ciałach ich obojga kryły się po dwie istoty różnych ras, a wilkołaki chyba nie bezpodstawnie przekazywały sobie z pokolenia na pokolenie, że dawka wampirzego jadu jest dla nich wyrokiem śmierci, a nie receptą na nieśmiertelność...

This shit again? Wilkołak i półczłowiek - półwampir są do siebie podobni. Z biologicznego i logicznego punktu widzenia to nie ma sensu (+50 głupota). Już się zresztą wypowiadałam w tym temacie przy kwestii chromosomów.

The Cullen Family postanawia pojechać do miejsc, z których pochodziły wzmianki o mieszańcach, poczynając od Brazylii, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, ale Belka odkłada ten wyjazd, bo chce być bliżej Charliego. Poza tym ma zamiar udać się w zupełnie inną podróż i to sama. BellaSue chce pojechać do Włoch i złożyć wizytę pewnemu cyrkowi na kółkach, tfu, tzn. Volturi.

Zanim otrzymaliśmy prezent od Aro, nie miałam zielonego pojęciu, że Alice powiadomiła przywódców Volturi o naszym ślubie. Byliśmy daleko na wyspie Esme, kiedy nawiedzili ją w wizji żołnierze w ciemnych pelerynach – w tym Jane i Alec, złowrogie bliźnięta obdarzone mrożącymi krew w żyłach talentami. To Kajusz planował wyekspediować do nas spory oddział, by sprawdzić, czy nadal, wbrew ich edyktowi, byłam człowiekiem. (Ponieważ poznałam tajemnice wampirów, musiałam albo zostać zmieniona w jednego z nich, albo uciszona... raz na zawsze).

WIEMY! (+1 zbędność)

Kolejna wizja podpowiedziała Alice, że jeśli wyśle zawiadomienie, Volturi zrozumieją aluzję i kontrola się opóźni. Ale prędzej czy później mieli ją przeprowadzić co do tego nie było żadnych wątpliwości.
Prezent ślubny sam w sobie nie wyglądał na żadne ostrzeżenie. Był ekstrawagancki, owszem, niemal przerażająco ekstrawagancki, ale to wszystko. Ostrzeżenie kryło się za to w ostatniej linijce liścika z gratulacjami napisanego własnoręcznie przez Aro czarnym atramentem na sztywnym kwadracie kredowobiałego papieru: Nie mogę się już doczekać, kiedy spotkam się z nową panią Cullen osobiście.

Przepraszam bardzo, ale nie jestem w stanie traktować Aro jako przerażającego szwarccharaktera, dybiącego na nasze słodkie gołąbeczki. Nie po tym, co zrobił z nim Sheen w filmach. I niech go bór szumiący za to błogosławi, bo jest to jeden z niewielu powodów, dla których chcę obejrzeć BD2.

Wróćmy jednak do podarku od naszego naczelnego bad guy’a.

Podarunek umieszczono w bardzo starej, bogato zdobionej, drewnianej szkatułce wykładanej złotem i macicą perłową, wysadzanej kamieniami szlachetnymi we wszystkich kolorach tęczy. Alice powiedziała, że sama kasetka była bezcennym skarbem i że przyćmiłaby niemal każde dzieło sztuki jubilerskiej prócz tego, które zawierała.
– Zawsze się zastanawiałem, gdzie podziały się angielskie klejnoty koronne po tym, jak król Jan bez Ziemi oddał je w zastaw w trzynastym wieku – stwierdził Carlisle. – Chyba nie powinno mnie dziwić, że część z nich dostała się w ręce Volturi.
Naszyjnik był prosty – gruby sznur łańcucha spleciony ze złota, niemalże pokryty łuskami, przywodził na myśl gładkiego węża gotowego zwinąć się ciasno wkoło szyi swojej właścicielki. U dołu kolii zwisał pojedynczy klejnot: biały brylant wielkości piłeczki golfowej.

Czyli nasza Belcia dostała z okazji ślubu angielski klejnot korony? Ok., spoko, nic mnie już nie zdziwi. (+50 Mary Sue)

Belka postanawia pojechać sama, żeby Aro nie wyłapał z myśli innego Cullena informacji o Nabuchodonozorze i nie zechciał mieć małej w swojej kolekcji. Tylko Belcia w ogóle nie używa mózgu, więc przechwycenie myśli jej nie grozi. Edek jest jednak zdecydowanym przeciwnikiem takiego rozwiązania. Wreszcie Culleny ustalają plan.


Usłyszawszy o tym, Edward, który już wcześniej wahał się, czy moja samodzielna wyprawa to dobry pomysł, stał się jej zaprzysięgłym przeciwnikiem. Oświadczył, że będzie mi towarzyszył aż do mojej przesiadki w Londynie, ale ja z kolei nie chciałam zostawiać Renesmee bez obojga rodziców. Koniec końców, uzgodniliśmy, że zastąpi go Carlisle. Denerwowaliśmy się nieco mniej, wiedząc, że od kogoś bliskiego będzie dzielić mnie tylko kilka godzin lotu.

Alice, jak zwykle gdy jej dar mógłby się do czegoś przydać, niczego istotnego nie widzi.

Alice wytrwale sięgała wzrokiem w przyszłość, ale fakty, które w niej wynajdowała, ani trochę nie wiązały się z tym, czego szukała: na giełdzie miał się objawić nowy trend, za sześć tygodni groziła nam śnieżyca, Irina zastanawiała się, czy by nam nie wybaczyć i się z nami nie spotkać, Renee niecierpliwiła się i chciała do mnie zadzwonić... (Codziennie ćwiczyłam się w naśladowaniu swojego dawnego głosu i z dnia na dzień coraz lepiej mi to wychodziło – w wersji wydarzeń serwowanej Renee byłam nadal chora, ale powoli już zdrowiałam).

Aha, czyli tak Stefka załatwiła kwestię Renee. (+1 lenistwo)

Bilety do Włoch kupione, zostaje więc kwestia Brazylii. Dżejk uparł się, że pojedzie tam z Cullenami.

W tym momencie myśli Belki wracają do chwili obecnej. Okazuje się, że jest wraz z Nabuchodonozorem i Blackiem na polowaniu.

Mała nie przepadała za zwierzęcą posoką i tylko dlatego pozwoliłam Jacobowi do nas dołączyć. Zrobił z tego konkurs pomiędzy nimi dwojgiem, co zachęciło ją do picia nielubianej krwi bardziej niż cokolwiek innego. Renesmee dobrze wiedziała, co jest dobre, a co złe, gdy w grę wchodziło polowanie na ludzi – uważała po prostu, że lepszym kompromisem jest korzystanie z krwi ze stacji krwiodawstwa.

Oczywiście, że pozbawianie chorych ludzi krwi jest świetnym pomysłem w porównaniu z wpieprzaniem futrzaków. Na szczęście rywalizacja z Dżejkiem na polowaniach na tyle się małej podoba, że jest w stanie zmusić się do picia zwierzęcej krwi.

Dżejk i Nabuchodonozor znikają w pogoni za zwierzyną. Belka pilnie obserwuje otoczenie, gotowa wkroczyć, gdyby cos złego się działo. W międzyczasie rozmyśla o podróży do Brazylii i dochodzi do wniosku, że wstawi się za Blackiem, by ten mógł pojechać z nimi.

BellaSue nagle zauważa kogoś między drzewami. Jest to Irina, która rzeczywiście postanowiła odwiedzić Cullenów. Na widok Dżejka w wilczej postaci Irina dostaje ataku angstu i złości (+1 angst). W końcu to ona prowadzała się z Laurentem, którego wykończyły wolfy. Wkuropatwiona Irina znika, a Belka leci do córki i Dżejka, sprawdzić czy wszystko w porządku. Okazuje się, że nic im nie jest, ale poddenerwowanie Belki udziela się reszcie. Pani Cullen dzwoni do Edzia, żeby opowiedzieć mu o zdarzeniu. Po chwili pojawiają się Ed, Carlisle i wilki. McSparkle i doktorek postanawiają polecieć za Iriną i ją ugłaskać, zaś Belka z córką i wilkami wraca do domu. Mała jest szczęśliwa, że polowanie zostało przerwane i nie będzie musiała chlać jakiegoś łosia, tylko dostanie ludzką krew. Wiem, że to tylko dziecko, ale mimo wszystko chociaż jedno małe (+1 bitch).

Tak kończy się rozdział. Naturalnie (+50 nuda).

Czy Edziowi uda się dogonić Irinę? Czy wizyta Denalki będzie miała reperkusje? O tym wkrótce.

(+665 Mary Sue)
(+1 bitch)
(+1 lenistwo)
(+1 zbędność)
(+50 nuda)
(+50 głupota)
(+20 kicz)
(+1 angst)


Beige

17 komentarzy:

  1. Jakie.To.Jest.Głupie.
    Analiza śliczności.Brylanty,genialne dziecko..Tęczowe kucyponki się porzygały..


    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. ...
    Po raz kolejny zapytam rozpaczliwie: JAK DO WSZELKICH ZNANYCH CZŁOWIEKOWI PRZEKLEŃSTW Z PRZERÓŻNYMI EPITETAMI, JAK LUDZIE MOGĄ TO ŁYKAĆ JAKO CUDOWNĄ I FASCYNUJĄCĄ HISTORIĘ MIŁOSNĄ?!

    Analiza cudna ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej, dorzuć jeszcze gdzieś jedną marysójkę :D

    Jak można z "ciekawych" scen, zrobić flaki z olejem, no jak X)? Brylant swoją drogą hmm... nie, nie skomentuję, czołgających się nie kopie.

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie jeszcze dwie sprawy się narzuciły:
    1. "(...) odłożywszy Renesmee do jej łóżeczka z kutego żelaza." - trzymają ją w klatce? How sweet :)
    2. Jeśli dobrze zrozumiałam, Nabuchodonozor zaczęła mówić w wieku tygodnia, a chodzić dopiero trzy tygodnie później - ciekawa kolejność. Ja bym się martwiła, że jest opóźniona w rozwoju.

    Analiza piękna. Podziwiam.
    Pozdrawiam
    małpa w bibliotece

    OdpowiedzUsuń
  5. ^ Nie zamierzam bronić "twórczości" Meyerowej, ale było powiedziane, że u Renesmee mózg rozwijał się jeszcze szybciej niż ciało, więc to że zaczęła mówić wcześniej niż chodzić to naturalny stan rzeczy.

    A Wasza analiza jak zwykle trafna i dobitna. Tak trzymać ;)
    virginiya

    OdpowiedzUsuń
  6. "Naszyjnik był prosty – gruby sznur łańcucha spleciony ze złota, niemalże pokryty łuskami, przywodził na myśl gładkiego węża gotowego zwinąć się ciasno wkoło szyi swojej właścicielki. U dołu kolii zwisał pojedynczy klejnot: biały brylant wielkości piłeczki golfowej."

    To musiał wyglądać na niej jak obroża. :D Złota i z brylantem, ale nadal...

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak tak czytam o wyjątkowej niczym boskie dziecię Reneesme to jak nic przypomina mi się Alia Atryda z "Diuny". Tylko, że Alia była naprawdę dobrze napisaną postacią (jedyną z całej książki), a Herbert ciekawie potraktował jej wątek. To, co wyprawia Stefa jest zwyczajną żenadą.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziecięce łóżeczko z żelaza???

    "Tylko Belcia w ogóle nie używa mózgu, więc przechwycenie myśli jej nie grozi." Dobre :-)

    A jeszcze co do poprzedniego rozdziału, doszłam do wniosku, że jestem wampirem tymczasowym. Zdarza mi się chodzić spać koło północy, ale są też okresy, kiedy kładę się koło czwartej rano, a wtedy również zachowuję się niezwykle podejrzanie, nie szykując się do snu wieczorem, wręcz przeciwnie, właśnie koło dwudziestej trzeciej mam zwykle wenę twórczą...

    Melomanka

    OdpowiedzUsuń
  9. Kołeczkiem przedmówczynię!Bo jeszcze romans o niej napiszą!

    chomik

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakim kołeczkiem, na meyerowe wampiry kołeczki nie działają. Trzeba ją rozwlec po okolicy w drobnych strzępkach i podpalić, o!

    OdpowiedzUsuń
  11. Podpalenie jest be, bo jest nieestetyczne. Tać im filtr UV co by im to drapieżne błyszczenie zniwelować. Nie będą wtedy mogli polować na sarenki, bo ich blask nie będzie je oślepiał. I wymrą z głodu.

    OdpowiedzUsuń
  12. Analiza jak zawsze świetna:)

    I jak można uznać, że picie krwi ukradzionej ze stacji honorowego krwiodawstwa jest lepsze, niż polowanie na zwierzaki? Chore.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chore jest to, że w ogóle pozwala się Nabuchodonozorowi pić krew, bo mała abominacja jak najbardziej może szamać zwykłe, ludzkie żarcie. Krew bardziej jej smakuje, więc z powodu kaprysu gówniary wielu śmiertelnie chorych/rannych ludzi zostanie pozbawionych krwi i straci życie wiele niewinnych zwierząt. Ot, mamy przecież do czynienia z piękną, romantyczną, pełną ideałów powieścią.

      Usuń
  13. Na dodatek jestem bardzo blada i siłą trzeba mnie zmuszać do wyjścia na słońce, latem w ogóle nie wychodzę z domu przed wieczorem. Tylko nie błyszczę.

    Melomanka

    OdpowiedzUsuń
  14. Po pierwsze krew ze stacji jest zdobywana jakby bez przemocy,bardziej neutrealnie,bez stresowania istot żywych.Ten sam numer był w "Buffy" -wampiry kręciły się koło pogotowia "No co ty nie wiesz?!Dziś dostawa!"

    Melomanka! Kły do góry!Nie jest najgorzej!
    Niektórzy van Helsingowie byli całkiem do rzeczy!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  15. Wampiry (te naprawdę wampirze jak np. Dracula) to ludzi mają gdzieś i numer ze stacją by ich nie wzruszył. Ale jak to się ma do tej idealnie cudownej rodzinki co by marchewki nie skrzywdzili? Zwłaszcza nasz super hiper lekarz biologicznie pozbawiony złych myśli? to się Stefciu kupy nie trzyma.

    OdpowiedzUsuń
  16. Wiecie, co mnie irytuje w "Zmierzchu"? Ile to razy powtarza się ta pogarda - "nędzne ludzkie zmysły", "żałosne ludzkie coś tam". Ale jazda wypasionym Ferrari - czyli dziełem "żałosnych ludzkich rąk i żałosnego ludzkiego umysłu" jest już OK. Wtedy zapomina się jakoś, że wytwór tak beznadziejnych istot, jakimi są ludzie, to także szybki sportowy wóz, piękna biżuteria czy ciuchy od Armaniego. Skoro ludzie są tak prymitywni, to czemu wąpierze same sobie nie wytwarzają dóbr (oczywiście lepszych)? Odpowiedź: bo są BEZPRODUKTYWNYMI, bezwartościowymi pasożytami, mającymi o sobie bezpodstawnie wysokie mniemanie, a nie czymś lepszym od ludzi. Nie umieliby zapewne nawet zastrugać patyka, o zaprojektowaniu samochodu nie wspominam już nawet. Banda hipokrytów i tyle.

    P.S. Uwielbiam Waszą propozycję imienia dla latorośli Cullenów - Nabuchodonozor. :)

    - tey

    OdpowiedzUsuń