poniedziałek, 30 lipca 2012

Rozdział XIII: Dzięki Bogu, mam mocny żołądek

Cullenowie zaczynają zastanawiać się, jak przygotować krew do wypicia dla Belki. Chcą m.in. ją podgrzać, zapominając, że wysoka temperatura może prowadzić do denaturacji białek zawartych we krwi, co z kolei będzie oznaczało, że Belka musiałaby wypić krew ze ściętymi glutami. (+1 głupota)


Edward został przy Belli. Wciąż trzymał ją za rękę. Znów przybrał wyraz twarzy chodzącego trupa. Wydawał się nie być w stanie wykrzesać z siebie dość energii nawet na to, by podtrzymać w sobie tę nadzieję, która zakiełkowała w nim przed chwilą. Patrzyli sobie z Bella prosto w oczy, ale nie było w tym nic ckliwego. Wyglądało to tak, jak gdyby ze sobą rozmawiali. Przypominali mi do pewnego stopnia Sama i Emily. Nie, nie było w tym nic ckliwego, ale z tego powodu jeszcze trudniej było znajdować się z nimi w jednym pokoju.
Wiedziałem, jak czuła się z tym Leah – z tym, że musiała się temu cały czas przyglądać. Z tym, że musiała słyszeć to w głowie Sama. Oczywiście wszystkim w sforze było jej szkoda, nie byliśmy potworami – przynajmniej nie w tym sensie. Ale mieliśmy jej za złe to, jak sobie z tym radzi. Przy każdej nadarzającej się okazji wyżywała się na nas, jakby uważała, że powinniśmy cierpieć tak samo, jak ona.

A czy któryś z was, panowie, starał się jej jakoś pomóc, pokazać swoje wsparcie? Założę się, że nie. Ta cała sfora zaczyna mi wyglądać na bandę zwykłych gnojków.

Teraz jednak obiecałem sobie, że nigdy więcej nie będę jej niczego zarzucał. Ktoś tak głęboko nieszczęśliwy po prostu nie mógł tego kryć przed światem. Nie mógł, ot tak, wziąć się w garść i przestać próbować sobie ulżyć, obdzielając drobnymi porcjami ciążącego mu rozgoryczenia wszystkich dookoła.
Nie mógł też się opanować, gdy otwierała się przed nim możliwość dołączenia do nowej watahy. Jak mogłem obwiniać Leę o to, że odebrała mi wolność? Na jej miejscu postąpiłbym tak samo. Gdyby był to jedyny sposób na ukojenie mojego bólu, długo bym się nie wahał.

Niemożliwe. Dopiero teraz zaczyna cokolwiek do Blacka docierać. Rychło w czas. Ale i tak zachowanie Dżejka i jego kumpli w stosunku do Lei, która na ich nieszczęście nie zamierzała robić za potulną męczennicę, było po prostu okropne.

W czasie, gdy Rózia nalewa Belce krwi, nasza heroina i Dżejk pogrążają się w rozmowie pt. „Ach, jakże się dla mnie poświęcasz, tak mi głupio”. Bellissima dowiaduje się o nowym nabytku Dżejkowej sfory, Lei. Jest przerażona.


– Bella, boisz się Lei, chociaż twoją najlepszą kumpelką jest teraz ta blond psychopatka?
Na piętrze ktoś syknął cicho. Super, usłyszała mnie. Bella ściągnęła brwi.
– Nie mów tak. Rose... Rose mnie rozumie.
– Jasne – prychnąłem. – Rozumie, że umrzesz, i ma to gdzieś, tak długo, jak dostanie jej się ten mały mutant.

Cóż, Dżejk jest bardzo spostrzegawczy w tej kwestii. W życiu nie uwierzę, że Rozalka robi to wszystko dla kogokolwiek innego niż dla samej siebie. Rózia chce mieć dzieciaka za wszelką cenę. Przypomina mi się Elmirka z Animków, co to będzie ściskać, pieścić i całować z obsesyjną zawziętością.


W tym samym momencie wrócili Carlisle i psychopatka. Doktor niósł plastikowy kubek, taki z wieczkiem z dziurką, w który była wetknięta słomka.

Od razu przypomniał mi się film BD Part 1 i loltastyczna scena, gdy Belcia pije krew z kubka, jakie dostaje się w sieciowych restauracjach z fastfoodami. Mogli jej skombinować jakiś bogato zdobiony, złoty kielich. Byłoby mroczniej.

Belci całkiem dobrze idzie picie ludzkiej krwi. Rózia omal nie sika ze szczęścia. Jak już wspomniałam w analizie poprzedniego rozdziału, to całe picie krwi przez Belkę to bullshit, gdyż i tak zostanie ona strawiona przez matkę i mały demonek z niczego nie skorzysta. Poza tym picie dużych ilości krwi (a na to się zanosi, teraz wypiła tylko trochę, ale pewnie na tym się nie skończy), może prowadzić do biegunek i wymiotów, co jeszcze bardziej osłabiłoby i odwodniło ledwo żywą Belkę.

Bella wypiła kolejny duży łyk krwi. Zerknęła na Edwarda.
– Czy właśnie przegrałam, czy zaczniemy liczyć dopiero, kiedy zostanę wampirem?
– Nikt jeszcze niczego nie podlicza – zapewnił ją z nieudanie wymuszonym uśmiechem. – Zresztą, w tym przypadku nikt przecież, nie zginął. Nadal masz czyste konto.

Oczywiście nie licząc potencjalnych śmierci pacjentów, którzy nie dostali na czas krwi do transfuzji, bo Carlisle zajumał ileś litrów dla synowej na obiadek. (+10 głupota)

Jeśli miało im się poszczęścić, jeśli Bella miała przeżyć, zostać jedną z nich i zyskać czujne, wampirze zmysły, Edward musiał przygotować się, że jego kłamstewka przestaną uchodzić mu na sucho. Powinien zacząć ćwiczyć się w szczerości.

A była tych kłamstw, niedomówień i mydlenia oczu cała masa. Z tego Edzia w końcu taki dobry chłop, prawda?

Jezu, jak oni z nim wytrzymywali? Co za pech, że nie słyszał akurat myśli Belli. Tak by ją irytował, że wkrótce miałaby go po dziurki w nosie.

A tam, słyszenie myśli to pikuś, ja bym nie zniosła jego wiecznego angstu.

Zachichotał. Bella zaraz przeniosła na niego wzrok i widząc go w dobrym humorze, posłała półuśmiech. Domyśliłem się, że nie było jej dane go takim oglądać od wielu dni.
– Co cię tak rozbawiło? – spytała.
– Jacob.
Teraz to ja zostałem obdarowany półuśmiechem.
– Tak – potwierdziła. – Jak on coś powie...
Świetnie. Czyli awansowałem na ich nadwornego błazna.

No popatrz, Dżejk, od niewolnika do błazna w niecałe 4 książki, brawo. Może już za kilka lat będziesz mógł zasiadać z państwem do stołu.

Belce udaje się wydudlić posokę do dna. I co? I oczywiście ten idiotyzm działa. Mrs. Cullen czuje się lepiej. Fesjpalmom nie ma końca. (+100 głupota)

Jako że Dżejk ledwo trzyma się na nogach, Belka prosi go, żeby poszedł spać. Black postanawia przekimać się z dala od smrodu wąpierzy. Nie dany jest mu jednak wypoczynek. Seth i Leah podnoszą alarm. Black wybiega z domu Cullenów i natychmiast sierśćsploduje. Okazuje się, że trzy wilki i jeden człowiek zbliżają się do terytorium sfory Blacka. Dżejkob dołącza do Clearwaterów i razem czekają na przybyszów.

Ledwie to powiedział, dotarłem do polanki, gdzie od razu ustawiłem się w szyku, z samego przodu. Seth odetchnął z ulgą i wyprostowawszy się, z radością zajął miejsce na prawo ode mnie. Leah podreptała na pozycję po mojej lewej, ale zrobiła to ze znacznie mniejszym entuzjazmem. Czyli Seth stoi wyżej ode mnie w hierarchii, pomyślała naburmuszona.
Kto pierwszy, ten lepszy, odparł, zadowolony ze swojej zapobiegliwości. Poza tym, nigdy nie byłaś druga po Alfie. Zawsze to jakiś awans.

No jasne, baba wysoko w hierarchii? Co za bzdura, niech się cieszy, że nie musi cały czas siedzieć w kuchni i może się czasem wybiegać. To i tak postęp w stosunku do Emily, choć raczej podyktowany przynależnością gatunkową.

Na polanie pojawiają się Jared w ludzkiej postaci i Quil, Paul oraz Collin jako wilki. Jared próbuje przekonać Dżejka do powrotu na łono poprzedniej sfory. Po zastanowieniu dłuższym niż 5 sekund Sam chce zaczekać do rozwiązania Belki.

Ha, pomyślała Leah. Bo uwierzę.
Nie kupujesz tego?
Wiem, co knują, Jake. Wiem, co Sam knuje. Liczą na to, że Bella umrze tak czy siak. I że wtedy do tego stopnia ci odbije...
Że sam poprowadzę ich do ataku?
Uszy przywarły mi płasko do czaszki. Czy Leah ich przejrzała?

Cóż, skoro i tak Sam chce za wszelką cenę wysiec Cullenów, to może trochę poczekać i mieć odrobinę lepszy pretekst.

Leah, zrób rundkę – tak na wszelki wypadek. Muszę z nim pogadać, a chcę mieć stuprocentową pewność, że kiedy będę człowiekiem, nic mnie nie zaskoczy.
Nie bądź taki wstydliwy. Przy mnie też możesz się przeobrazić. Wierz mi, starałam się, jak mogłam, ale i tak widziałam cię już nago. Nie przejmuj się, nie kręcisz mnie.
Nie próbuję dbać o twoją cnotę, tylko zabezpieczyć tyły. Już cię tu nie ma!
Leah sarknęła, ale wystrzeliła w las. Słyszałem, jak przed każdym susem wbija pazury w ziemię, żeby jak najlepiej się odbijać.
Obnażanie się przy innych członkach sfory było czymś, czego nie dawało się uniknąć, ale dopóki nie dołączyła do nas Leah, było nam to właściwie obojętne. Dopiero wtedy zrobił się problem. Średnio panowała nad wybuchami gniewu i kiedy uczyła się być wilkołakiem, potrzebowała trochę czasu, zanim opanowała sztukę przeobrażania się na życzenie. Nic w tym dziwnego, ale wcześniej, gdy tylko się zdenerwowała, eksplodowała, rozrywając na sobie ubranie, i każdy z nas, chcąc nie chcąc, coś tam podejrzał. Nie żeby nie było warto zerkać w takich momentach w jej stronę – gorzej, jeśli przyłapała kogoś na wspominaniu takiej sytuacji.

Następny powód, dla którego uważam, że Leah miała najbardziej kijowo ze wszystkich wilków. Powracanie do ludzkiej postaci całkiem nago pośród nabuzowanych hormonami nastoletnich chłopaków to nic przyjemnego.

Gdy Leah znika, Dżejk przemienia się w człowieka, żeby móc porozmawiać z Jaredem. Black nie wróci do sfory, bo nie może być dwóch alf, a poza tym cała sytuacja jest nadal zbyt świeża. Słysząc to, Jared postanawia zagrać na uczuciach Setha i opowiada o tym, jaka jego matka jest samotna, co jednak nie daje oczekiwanego rezultatu. Gdy więc nadbiega Leah, Jared próbuje manipulować dziewczyną, mówiąc, że Sam chce, aby wróciła. Używa nawet zdrobnienia, którym nazywał ją Sam. No to już jest zagranie poniżej pasa. (+15 bitch). Leah na szczęście nie daje się złapać na ten tani chwyt i puszcza długą serię przekleństw. Po wilczemu.

A potem, kiedy dodał ostatnie cztery słowa, zjeżyła sierść na karku i warknęła przeciągłe przez zaciśnięte zębiska. Nie musiałem siedzieć w jej głowie, żeby usłyszeć, że to stek przekleństw, i Jared też nie musiał. Niemal dało się rozróżniać pojedyncze obelgi.

Właśnie wyobraziłam sobie ogromnego wilka warczącego nasze swojskie kurwa. Wow.

Wreszcie futrzaki ustalają, że każdy będzie się trzymał swoich granic, aż sytuacja z Belką się nie wyklaruje. Dżejk pyta jeszcze Jareda, czemu nie ma z nimi Embry’ego, ale nie dostaje odpowiedzi. Jared, Collin i Paul zwijają się, ale Quil zostaje, żeby pomiziać się z Dżejkiem.

Paul i Collin zaraz się zerwali, ale Quil się zawahał i jęknął cicho. Zrobiłem krok do przodu.
– Tak, wiem. Mi też ciebie brakuje.
Podbiegł do mnie ze zwieszonym smutno łbem. Poklepałem go po ramieniu.
Wszystko się ułoży.
Zaskowyczał.
– Powiedz Embry’emu, że to już nie to samo, kiedy się nie ma was dwóch za sobą.
Skinął łbem, a potem przycisnął mi swój zimny nos do czoła, Leah prychnęła. Podniósł głowę, ale nie po to, żeby zgromić ją wzrokiem, tylko żeby spojrzeć za siebie, tam, gdzie zniknęli pozostali.
– Tak, Quil – powiedziałem. – Wracaj do domu.
(…)A już myślałam, że pójdziecie ze sobą do łóżka, zadrwiła Leah.

Ałtoreczki, zapraszam do slashficków.

Dżejk zmienia się z powrotem w Wolfa i pyta Clearwaterów, jak poszło mu występowanie w ich imieniu. Rodzeństwo nie ma większych zastrzeżeń. Wypływa też kwestia Embry’ego.


Seth pokręcił głową. Ale się porobiło, że Sam nie pozwolił mu przyjść.
Nie załapałem.
Jak to, nie pozwolił mu przyjść?
Nie domyśliłeś się, Jake? Przecież widziałeś Quila. Jest rozdarty. Dałbym dziesięć dolców do jednego, że Embry jest w jeszcze gorszym stanie. A pamiętaj, że Embry nie ma Claire. Quil nie może tak po prostu zrezygnować z wizyt w La Push. To dla niego wręcz fizycznie niemożliwe. Ale dla Embry’ego jak najbardziej. Więc Sam woli za wszelką cenę unikać sytuacji, w których mógłby wystawić go na pokuszenie. Nie może na to pozwolić, żeby nasza sfora była większa od jego.

Seth wydaje się być sprytniejszy od Dżejka. Clearwater łapie takie rzeczy w lot, a Blackowi idzie to znacznie oporniej. Mamy tu również następny dowód na to, że wpojenie jest do rzyci. Quil nie może już podjąć żadnej decyzji, bo jest uwiązany przez tego dzieciaka. Przerażające.

Dżejk rozkazuje Sethowi stanąć na straży, żeby Black i Leah mogli się przespać. Najpierw jednak Dżejk ma zamiar skoczyć do Cullenów, żeby zdać im relację. The end. Oczywiście (+15 nuda).

Punkty
(+111 głupota)
(+15 bitch)
(+15 nuda)

Beige

niedziela, 22 lipca 2012

Rozdział XII: Do niektórych ludzi po prostu nie dociera, że nie są gdzieś mile widziani

Share my life, take me for what I am
Cause I'll never change all my colors for you
Take my love, I'll never ask for too much
Just all that you are and everything that you do...

Myślę, że każdy z Was potrafi rozpoznać (i zanucić) utwór, którego słowa zamieściłam na dobry początek analizy. Wybór, oczywista, nieprzypadkowy – Jacob, niczym nieustraszony Frank Farmer, zajmuje się bowiem całodobową ochroną damy swego serca - notabene kobiety równie niewdzięcznej, jak Rachel Marron. Mimo tego, że wziął sobie do pomocy dodatkowego bodyguarda w postaci młodego Clearwatera, Black słania się na nogach ze zmęczenia. Na szczęście, widmo drzemki na posterunku rozpływa się wraz z niezapowiedzianą wizytą.

Cześć, chłopaki.
Seth zaskowyczał z szoku. A potem przyjrzeliśmy się uważniej myślom przybysza i jak na komendę obaj warknęliśmy.
O, nie! jęknął Seth. Tylko nie to! Spadaj, Leah!

Cóż jednak robi tu starsza siostra Setha? Okazuje się, że dziewczyna miała dosyć bycia niewolnikiem w watasze sterowanej przez swojego eks i skorzystała z pierwszej lepszej okazji, by dać dyla.

I co, jesteś teraz lojalna wobec mnie? spytałem drwiącym tonem. Ha, ha. Świetny dowcip.
Nie mam wielkiego pola do manewru. Staram się dokonać właściwego wyboru. Wierz mi, jestem równie zachwycona tym, jak się to wszystko potoczyło, jak ty.
Tym razem kłamała. W zakamarkach jej umysłu tlił się niezdrowy entuzjazm. Nie była szczęśliwa, ale to, że opuściła sforę, mimo wszystko dawało jej kopa. Przeczesywałem jej myśli, starając się zrozumieć, co ją w tym tak kręci.
(…)
Urwałem w połowie zdania, bo w tym samym momencie coś zrozumiałem. Coś, o czym Leah starała się za wszelką cenę nie myśleć. Nie miałem najmniejszych szans się jej pozbyć.
A ponoć jesteś tu dla Setha, zarzuciłem jej kwaśno.
Wzdrygnęła się.
Oczywiście, że jestem tu dla Setha.
I żeby uwolnić się od Sama.
Zacisnęła zęby.
Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. Muszę tylko robić, co mi każą. Należę do tej sfory, Jacob. To nie podlega dyskusji.
Odszedłem od niej, warcząc.
A niech to. Nawet wołami nie zaciągnąłbym jej do domu. Mogła nie darzyć mnie sympatią, mogła nienawidzić Cullenów, mogła marzyć o tym, żeby ich wymordować, choćby zaraz, i wściekać się, że zamiast tego przyszło jej ich ochraniać – ale i tak wszystko to nie miało najmniejszego znaczenia, skoro nareszcie zdołała się uwolnić od Sama. Mnie nie lubiła, więc nie było to z jej strony znowu takie poświęcenie wysłuchiwać bez końca, że chcę się jej pozbyć.
Ale Sama kochała. Nadal go kochała. I mając wybór, nie chciała ani sekundy dłużej wysłuchiwać, jak bardzo ciąży mu jej obecność; tak bardzo było to dla niej bolesne. żeby uciec przed jego myślami, była gotowa na wszystko. Nawet na przyjęcie posady pieska salonowego wampirów.
No, tak daleko, to się raczej nie posunę, poprawiła mnie. Usiłowała przybrać szorstki, agresywny ton głosu, ale w masce, za którą się kryła, było coraz więcej rys. Najpierw na pewno co najmniej kilka razy spróbowałabym się zabić.
Słuchaj, Leah...
Nie, to ty słuchaj, Jacob. Przestań się ze mną kłócić, bo i tak nic nie wskórasz. Obiecuję, że nie będę sprawiać kłopotów, okej? Będę ci posłuszna. Tylko nie każ mi wracać do Sama i do roli jego żałosnej byłej, której nie może spławić. Jeśli chcesz, żebym sobie poszła... Przysiadła na tylnych łapach i spojrzała mi prosto w oczy... to będziesz musiał mnie do tego ZMUSIĆ.
Przez minutę po prostu warczałem na nią z bezsilności. Mimo tego, jak Sam potraktował poprzedniego dnia mnie i Setha, powoli zaczynałem mu współczuć. Nic dziwnego, że brutalnie korzystał ze swojej pozycji Alfy. Jakim cudem mógłby inaczej zrealizować jakikolwiek plan?
Seth, czy będziesz na mnie bardzo zły, jeśli zabiję twoją siostrę?

Jacob? Jesteś dupkiem.

Aby wyjaśnić głębiej moje stanowisko, muszę przytoczyć dwa naczelne prawa, obowiązujące w uniwersum Stefy: Prawo Wypaśności Trulawerów oraz Prawo Jedynego Słusznego Angstu.

Prawo nr 1 przejawia się poprzez stosowanie zasady: żaden z bohaterów nie może okazać się lepszym od naczelnego awatara serii oraz mokrego snu autorki – innymi słowy, pary protagonistów. Wszystkie postacie, które wykazują chociaż zalążek charakteru, poczucia humoru lub zwykłych ludzkich uczuć – jak Jake czy Charlie – muszą ulec gwałtownej przemianie w odpychających, zidiociałych bufonów, aby Bella i Wardo mogli lśnić na ich tle swą idealnością niczym gwiazdy na niebie (mniejsza, iż koncept ów od początku skazany był na porażkę, jako że doprawdy trudnym byłoby odnalezienie równie niesympatycznej pary w historii literatury młodzieżowej).

Prawo nr 2 rzecze, iż jakiekolwiek cierpienie odczuwane przez bohaterów drugoplanowych jest nieporównywalne z bólem, którego doświadcza nasz trójkąt miłosny. Jakkolwiek smutną rzeczą nie byłby bestialski gwałt na Rosalie, czytelnikowi nie wolno zapominać, że na miano prawdziwej tragedii zasługuje jedynie bycie porzuconym przez swego chłopaka na sześć miesięcy.

A teraz zobaczmy, jak to wszystko odnosi się do Blacka.

Kwestii pierwszej raczej nie muszę tłumaczyć, bo każdy, kto czytał poprzednie tomy z łatwością zauważy, że chłopak przeszedł gwałtowną transformację; zaczął jako deus ex machina w „Zmierzchu”, aby dostać więcej czasu antenowego w „Księżycu w nowiu” i zaprezentować się w nim jako świetny przyjaciel i ze wszech miar sympatyczny osobnik. Najwyraźniej jednak Meyer zdała sobie sprawę, iż Edzio przy swym konkurencie prezentuje się dosyć marnie, wobec czego dorobiła temu drugiemu gębę prostaka i wannabe-gwałciciela w „Zaćmieniu”, aby nikt już więcej nie zagrażał perfekcyjności McSparkle'a. W obecnym zaś tomie ze świecą szukać tego prawego, empatycznego osobnika z części drugiej; Jake bowiem najwyraźniej stara się dorównać swemu wampirycznemu konkurentowi w byciu egoistycznym bucem.
To zaś prowadzi nas wprost do Prawa Jedynego Słusznego Angstu. Choć nie da się zaprzeczyć, że Indianin przechodzi obecnie dość trudny moment w życiu, nie jestem w stanie jakoś specjalnie użalać się nad jego dotychczasowym losem. Bo i jakaż to wielka tragedia go spotkała? W wieku szesnastu lat dostał kosza od dziewczyny. Pierwszy zawód miłosny to nic przyjemnego, ale Stefciu, na bora! Gdyby wszyscy nastolatkowie reagowali na problemy sercowe tak jak twoje ukochane wytwory wyobraźni (czytaj: kilkumiesięczną depresją/wielotygodniowym gigantem) to w przeciągu najbliższej dekady wskaźnik samobójstw podskoczyłby o pięćdziesiąt oczek w górę.
Po drugiej stronie barykady mamy Leah: dziewczynę, której w przeciągu kilku miesięcy runął cały świat. Jej narzeczony (narzeczony, nie pierwsze w życiu zadurzenie) nie tylko okazuje się być potworem z legend, co samo w sobie może wywołać pewien szok, ale w dodatku wpaja się w Emily – kuzynkę i przyjaciółkę panny Clearwater w jednym. Dziewczyna zostaje więc zdradzona jednocześnie na dwóch frontach, przez dwie najbliższe jej osoby. Już samo to mogłoby niejednego załamać, ale tu nie koniec: wychodzi na jaw, że Leah także jest wilkołakiem – jako jedyna kobieta z plemienia – a przemiana ta wywołuje tak wielki szok u jej ojca, iż ten pada na zawał. I aby dostatecznie ją pogrążyć, los zmusza Leah do służenia w sforze swego byłego, gdzie nieustannie musi wysłuchiwać jego wewnętrznych peanów na cześć nowej ukochanej.
I wiecie co? Mimo wszystko, nie załamuje się. Niezależnie od tego, jaki ciężar na sobie dźwiga, wciąż służy w watasze, uczy się, opiekuje bratem i matką, a do tego zgodziła się nawet być świadkiem na ślubie Sama. Czy ktoś z nowych „braci” próbuje jej pomóc? A gdzie tam – co chwila słychać jedynie uszczypliwe komentarze na temat jej drobnych złośliwości.

...I Meyer poważnie oczekuje, że będę w tym sporze popierać Jacoba?

Jacoba, który reaguje na zrozumiałą desperację Leah, by wyrwać się z mocy swego niedoszłego męża metaforycznym przewracaniem oczami – chociaż sam nie tak dawno angstował po lasach, bo panna Swan wybrała faceta, którego i tak zawsze stawiała na piedestale?

Jacoba, który najwyraźniej zmienił się w pozbawioną współczucia i jakichkolwiek cieplejszych emocji (pomijając te skierowane ku swej Pani) karykaturę samej siebie?

Bez żartów, proszę.

Bitch: +200

Jake rad nierad zgadza się na powiększenie swej sfory o nowego członka, rozdziela patrole, po czym leci do Cullenów. W progu wita go Carlisle, tłumacząc, iż Edward boi się ruszyć nad krok od łóżka Belki. Aby uwolnić się od upiornych wizji, w których jego Pani stoi przed Piotrową bramą, Indianin postanawia uciąć sobie pogawędkę z głową wampirzego klanu.

Jak sądzisz, czy są jakieś szanse na to, że z tego wyjdzie? To znaczy, czy uda wam się w porę zrobić z niej wampirzycę? Opowiedziała mi... o przypadku Esme.
Myślę, że mamy szansę jak jeden do dwóch – odpowiedział cicho. – Widziałem, jak wampirzy jad czyni cuda, ale istnieją pewne warunki, które muszą zostać spełnione. Jej serce pracuje teraz ponad siły – jeśli się zatnie, jeśli stanie... nie będę mógł już w niczym pomóc.

Hej, Carlisle! A co ty na to, żeby...zrobić synowej cesarkę?

Wielokrotnie zastanawiałam się, co jest przyczyną tego akurat faila u Meyer. Z pewnością wie o tym rodzaju porodu (biorąc pod uwagę wcześniejsze idiotyzmy, wątpliwość ta jest jak najbardziej uzasadniona), bo McSparkle sam o nim wspomina. Nie chodzi też raczej o mormonizm (gdyby w grę wchodziły kwestie religijne), bo wąpierze deklarują, że Belka tak czy siak będzie musiała być krojona.

WIĘC CZEMU WCIĄŻ CZEKACIE, NA BORA???

Jak wkrótce się okaże, od porodu dzieli Bellę zaledwie kilkadziesiąt godzin. Dziecko jest już duże i w pełni wykształcone – w najgorszym wypadku na etapie ludzkiego wcześniaka, w najlepszym jako pełnowymiarowy noworodek. Trwa wyścig z czasem, a stawką jest życie matki. Wardo TAK CZY SIAK będzie musiał wgryźć się w małżonkę, gdyż tylko jego zęby będą w stanie przerwać błonę otaczającą potworka (urocza wizja, nie powiem). Dlaczego więc nie zrobią tego, póki Belcia jest wystarczająco silna, by przyjąć jad i ulec transformacji?! Meyepiry czerpią sadystyczną przyjemność z obserwowania, jak dziewczyna walczy o życie, czy jak?

...Oczywiście, wszystko to powyżej to pytania retoryczne. Gdyby Stefa zastosowała w swym dziele Zakazaną Sztukę, jaką jest logika, cały konflikt księgi drugiej zostałby rozwiązany o połowę wcześniej i to bez dramatycznego opisu porodu. Nie możemy na to pozwolić, prawda? Pozostało jeszcze tyle drzew do wycięcia!

Głupota: +500

Co to coś z nią wyprawia? – wyszeptałem zrozpaczony. – Tak gwałtownie się jej pogorszyło. Widziałem te wszystkie rurki i całą resztę. Przez okno.
Ten płód nie jest kompatybilny z jej organizmem. Na przykład, ma bardzo dużo siły – choć to Bella mogłaby pewnie jeszcze jakiś czas wytrzymać. Największym problemem jest to, że nie pozwala jej przyswajać w odpowiednich ilościach składników pokarmowych. Jej ciało odrzuca pożywienie w każdej postaci. Próbuję karmić ją dożylnie, ale po prostu nic się nie wchłania. W dodatku jej potrzeby są, rzecz jasna, zwiększone, co przyspiesza cały proces. Innymi słowy, Bella umiera na moich oczach z głodu – nie tylko ona, ale i płód – a ja nie mogę tego ani zatrzymać, ani spowolnić. Główkuję bez końca, ale nie mam pojęcia, czego to coś może chcieć. – Jego zmęczony głos załamał się pod koniec.

Nie, żeby małe monstrum strzelało sobie samobója poprzez głodzenie swej żywicielki. I jeszcze jedno – nie stosujemy praktyki dawania punktów „na zaś”, a szkoda, bowiem w tym fragmencie kryje się kolejny olbrzymi fail, który wyjdzie na światło dzienne w księdze numer trzy. Ale nie ma strachu; co się odwlecze, to nie uciecze...Kwestię główkowania litościwie odpuszczę; naprodukowałam się na ten temat pod poprzednim cytatem. Carlisle najwyraźniej należy do osób, które lubią przeciskać się przez szyb wentylacyjny, gdy drzwi są szeroko otwarte.

Żebym tak tylko mógł to coś zbadać i określić, czym tak właściwie jest – jęknął Carlisle. – Ale co poradzić, płód jest dobrze chroniony. Wszystkie próby uzyskania obrazu z USG spełzły na niczym. Wątpię też, czy dałoby się przebić igłą owodnię – zresztą Rosalie i tak nie pozwala mi na przeprowadzenie takiego zabiegu.
Przebić igłą owodnię? – powtórzyłem. – Ale po co? Czego można się tak dowiedzieć?
Im więcej wiem o tym płodzie, tym trafniej jestem w stanie ocenić, do czego będzie zdolny. Co ja bym dał za chociaż kilka mililitrów płynu owodniowego! Starczyłoby, że poznałbym liczbę chromosomów...

Ooooch, tak. Wreszcie dotarliśmy do fragmentu „jak mała Stefcia wyobraża sobie zasady biologii”.

Dawno, dawno temu Stephenie Meyer oznajmiła światu: „My scientific reasoning works for me” (cytat ten można znaleźć w „The Twilight Saga: The Official Illustrated Guide”) i niech mi będzie wolno skomentować, iż wypowiedź ta jest wprost proporcjonalnie idiotyczna do ilości głupot fabularnych, zrodzonych z tegoż motta. O tym, że Stefa zdała w szkole biologię chyba tylko dzięki łapówkarstwu wie każdy, kto zapoznał się z którymkolwiek z jej dzieł.
Bywają jednak w przyrodzie faile większe i mniejsze. Ten, nad którym pochylimy się za chwilę, zdecydowanie zalicza się do pierwszej kategorii. Dlaczego użyłam liczby mnogiej? Ponieważ dzisiaj, kochani, czeka Was niespodzianka – analiza w analizie. Tak się bowiem składa, iż drugi człon naszego duetu jest z naukami przyrodniczymi związany zawodowo, w związku z czym idiotyzmy Meyerowej ranią jego oczy jeszcze bardziej niż mnie. Beige, natrafiając w rozdziale dwunastym na pewien fragment, zdecydowała, że musi go skomentować niezależnie od swego rozdziałowego „przydziału”.

Nie przedłużając: oto przed Państwem dyskusja na temat chromosomów. Rozmówcy: jak powyżej. Komentuje: Beige.


Oczywiście. Na jakim poziomie mieliście biologię w szkole? Przerabialiście pary chromosomów?

A ty, Stefciu, miałaś aby biologię w szkole? Jeżeli tak, to szczerze wątpię, żebyś miała z tego przedmiotu więcej niż dwóję, biorąc pod uwagę farmazony, jakie pleciesz w swoich pożal się borze książeczynach.


Tak myślę. Mamy dwadzieścia trzy takie pary, prawda?
– Ludzie tak.
Zaskoczył mnie.
– A wy, ile macie?
– Dwadzieścia pięć.

Dafuq? Jak to się niby stało? Czy cudowny, wszystko robiący jadzik podczas przemiany wpełzł do każdej komórki organizmu mejerpirów, dodając po 2 pary chromosomów? I z czego te chromosomy się wzięły? Z powietrza? I po cholerę, skoro stefciowe wąpierze to tak naprawdę chodzące, niezmieniające się trupy? Te dodatkowe chromosomy na kij im są potrzebne. W końcu i tak się między sobą nie rozmnażają, mogą mieć dzieci tylko z ludźmi, a w tym wypadku byłoby łatwiej, gdyby mieli tyle samo chromosomów. Mieszańce międzygatunkowe (a myślę, że mejerpiry spokojnie można nazwać odrębnym gatunkiem) to rzadka sprawa w świecie zwierząt, w świecie ludzi też pewnie nie byłoby tak prosto, biorąc pod uwagę złożoność naszego organizmu i genomu. Już nawet nie będę wspominała o idiotyzmie zapłodnienia ludzkiej komórki jajowej jadem, bo nie chcę się powtarzać. Po co więc utrudniać sobie jeszcze sprawę różną liczbą chromosomów?


Sądziłem, że oznacza to, że nasze gatunki bardzo się od siebie różnią. Że mają z sobą mniej wspólnego niż lew i zwykły kot. Ale ta nowa forma życia... Cóż, wszystko wskazuje na to, że pod względem genetycznym jesteśmy z sobą bliżej spokrewnieni, niż mi się wydawało.

UGH. Jeżeliby patrzeć tylko po liczbie chromosomów, to bliżej nam do szympansa (24 pary chromosomów i jedynie ok. 6% różnego DNA) niż do sparklepirów. I chwała Wielkiemu Cthulhu, albowiem wolę być spokrewniona z szympansem.


Znajomość liczby par chromosomów mogłaby okazać się użyteczna – wiedzielibyśmy, czy płodowi jest bliżej do nas czy do Belli. Wiedzielibyśmy, czego się spodziewać.

Po samej liczbie chromosomów? Przydałoby się też wiedzieć, które to chromosomy. Czy mam może wspominać o całej masie chorób genetycznych, w których jest więcej lub mniej chromosomów niż normalnie? I ile być powinno, skoro to jakaś nieznana hybryda? Jak znam Stefkę, to zrobi średnią arytmetyczną i mały potworek będzie miał 24 pary. Czyli jedną parę musiałby mieć całą od ojca, bo podczas zapłodnienia 23 chromosomy Belki sparowałyby się z 23 Edka, a te pozostałe 2 od McSparkle’a byłyby tak na doczepkę? Jestem ciekawa, co też SMeyerowa wymyśli. Zwielokrotnione ilości chromosomów u ludzi są przyczyną ciężkich chorób genetycznych (chociażby dobrze wszystkim znany zespół Downa to 1 chromosom więcej w 21 parze, tzw. trisomia) i podobnie jak tutaj wynika to z tego, że w komórce jajowej matki lub plemniku ojca było więcej chromosomów niż być powinno. Ale u potomka naszych gołąbeczków ewentualne dodatkowe chromosomy będą na pewno oznaczały +1000000 do zajebistości.


Ciekawe, ile ja mam chromosomów? – mruknąłem w zamyśleniu. Znowu wyobraziłem sobie, jak by to było, gdybym poddał się testom na obecność sterydów przed jakimiś zawodami sportowymi. Czy DNA też by wtedy badali?
Carlisle odchrząknął.
-Masz dwadzieścia cztery pary, Jacobie.


Ok., ten głośny łomot to byłam ja, Beż, waląca głową o ścianę.

No dobra, czyli różnice genetyczne również wilkom pozwalają się swobodnie rozmnażać z ludźmi, brak też strasznych chorób genetycznych. Choć może to naciągane, ale spróbujmy to jakoś porównać do zwierząt. Międzygatunkowy mieszaniec zwierząt nazywany jest bastardem. Zasadniczo samce bastardów (z nielicznymi wyjątkami) są bezpłodne, samice zaś bywają płodne. Samice pierwszego pokolenia bywają krzyżowane z samcami jednego z wyjściowych gatunków w celu stworzenia nowej rasy. U bastardów uzewnętrznia się bujność niektórych cech, np. odporność na choroby, pasożyty, wyższa wydajność rzeźna, wytrzymałość itd., co jest związane z efektem heterozji. (Wiki) Bujność cech - no fajnie, ale z tą płodnością samców już gorzej. To skąd następne pokolenia małych wilkołaczków?
Nie, jakiekolwiek porównywanie do zjawisk zachodzących w przyrodzie mija się w tym wypadku z celem. Skoro SMeyerowa miała biologię w dupie, to sensu tu i tak nie znajdę. Gdyby Stefcia nie pierniczyła od rzeczy o chromosomach i zapładniających jadach i stwierdziła: it’s magic, to bym może to jakoś łyknęła. Na bora, jak się człowiek na czymś nie zna i jest zbyt leniwy na porządny risercz, to niech się za to nie bierze.


Beige nie poinstruowała mnie w kwestii punktacji, ale mając na uwadze jej szargane nerwy, nie ośmielam się dać mniej niż:

Głupota: +500

Przetrawiliście już powyższy fenomen? Mam nadzieję, że tak, bowiem Stefa nas nie oszczędza. Okazuje się, że złorzeczenia Jacoba na krwiożercze monstrum podsunęły Edwardowi nowy pomysł w kwestii nakarmienia małżonki:

Tylko pomyśl. Jeśli to stworzenie ma w sobie więcej z wampira niż z człowieka, to czego łaknie, czego od nas nie dostaje? Jacob na to wpadł.
(…)
Och – powiedział zaskoczony. – Uważasz, że płód... odczuwa pragnienie?
(…)
Czekajcie – odezwałem się wreszcie. – Chcę tylko coś wyjaśnić. Zamierzacie zmusić Bellę do picia krwi?

...Meyer? Nie. Po prostu nie.

Jako rzecze dr Beige:

Tłumaczenie dobrej przyswajalności krwi przez Belkę tym, że dzieciak potrzebuje posoki, jest idiotyczne, bo krew, jak wszystko inne, zostaje strawiona w żołądku matki i za nic nie trafi do płodu jako krew, tylko jako rozłożona na poszczególne substancje odżywcze tak, żeby te substancje przeszły przez łożysko.

A nawet nie poruszam tu kwestii wspomnianego już wcześniej faila z księgi trzeciej.

Głupota: +50

No przecież – wyszeptała. – Carlisle, zgromadziliśmy dla Belli spory zapas grupy zero Rh minus, prawda? To dobry pomysł - dodała, unikając mnie wzrokiem.



...Że co proszę?

W pierwszej chwili pomyślałam, że Bella z niezrozumiałego powodu potrzebowała transfuzji – stąd krew. Ale nic z tych rzeczy – dziewczyna jest podpięta jedynie pod kroplówkę z powodu wycieńczenia organizmu. Wniosek?

Culleny ukradły krew ze szpitala, żeby Belcia...mogła się posilić po przemianie? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że nie było żadnej konieczności jej sprowadzania. Potwierdza to zresztą późniejszy cytat:

Sprowadziliśmy ją dla ciebie – tak na wszelki wypadek.



Culleny. Ukradły. Krew. Ze. Szpitala. Tak. Na. Wszelki. Wypadek.

Ukradli krew, przeznaczoną do transfuzji...na zaś.

Bo chyba nikt z nas nie wątpi, co oznacza „sprowadzenie” w języku meyepirów: Carlisle gwizdnął ze szpitala kilka(naście) litrów krwi, której zapasów wiecznie brakuje – i która mogłaby uratować mnóstwo potencjalnych żyć.

Nie zrobił tego, ponieważ jego synowa desperacko potrzebowała nowej dawki czerwonych krwinek. Nie zabrał szpitalnych zasobów, walcząc ze swoim sumieniem, gdyż była to jedyna droga do uratowania członka rodziny. Nie.

CARLISLE POZBAWIŁ KILKANAŚCIE POTENCJALNYCH OFIAR WYPADKÓW SPOSOBU NA PRZEŻYCIE, PONIEWAŻ UZNAŁ, ŻE FAJNIE BYŁOBY NA WSZELKI WYPADEK ZAJUMAĆ TROCHĘ KRWI DLA BELLI – A NUŻ SIĘ PRZYDA.


Chciałam wstawić jakiś odpowiedni obrazek, ale obawiam się, że w internecie nie ma niczego, co wystarczająco dosadnie oddawałoby moje uczucia w tej chwili.

Bitch: + 1000

Wróćmy jednak do samego pomysłu. Wardo i spółka zastanawiają się, w jaki sposób zaserwować Belli nowe menu. Pada propozycja wsadzenia rury do gardła, ostatecznie decydują się jednak na tradycyjne siorbanie z kubka. Oczywiście, pozostaje jeszcze ostatnia kwestia – przedstawienie projektu samej matce.

Uważamy, że płód może mieć upodobania bardziej zbliżone do naszych niż do twoich. Sądzimy, że łaknie krwi.
Zamrugała.
Ach, tak. Och.
Twój stan – stan was obojga – gwałtownie się pogarsza. Nie mamy czasu na obmyślenie jakiejś bardziej wyrafinowanej metody żywienia was. Najszybciej będzie, jeśli wypróbujemy naszą teorię...
Mam pić krew – wyszeptała. Skinęła delikatnie głową, ledwie znajdując w sobie na to dość siły. – Da się zrobić. Przyda mi się zawczasu trochę praktyki, prawda?
(…)
To jak, które z was złapie dla mnie grizzly? – spytała Bella.
Carlisle i Edward spojrzeli po sobie. Rosalie przestała hałasować.
Co jest?
Chcemy, by próba dała jak najlepszy efekt, więc nie możemy niczego komplikować powiedział Carlisle.
Jeśli płód łaknie krwi – wyjaśnił Edward – to nie krwi zwierzęcej.
Nie zauważysz żadnej różnicy – obiecała jej Rosalie. – Nie myśl o tym i tyle.

Primo: WTF? Niby z jakiej racji krew musi pochodzić koniecznie od człowieka? Sparklepiry funkcjonują bezproblemowo na zwierzęcej diecie, mały potworek jest dziecięciem „wegetarianina” - więc niby dlaczego nie mógłby posilić się tak, jak jego tatuś?

Secundo: ciekawam, która z nas jest dziwna – ja czy Belka, bo na jej miejscu moim pierwszym pytaniem byłoby: „Moment, a właściwie skąd zamierzacie WZIĄĆ tą krew?”

Głupota: +20

Oczywista, Bella nie wyraża sprzeciwu, w związku z czym plan zostaje zatwierdzony i wcielony w życie.

Czy dieta-cud zdziała cuda? O tym w następnym rozdziale.



Statystyka:

Bitch: 1200
Głupota: 1070


Maryboo

niedziela, 15 lipca 2012

Rozdział XI: Dwie pierwsze pozycje na mojej prywatnej liście rzeczy, których za nic w świecie nie chciałbym zrobić

Boru, jak tak dalej pójdzie, to tytuły rozdziałów będą długie na 5 linijek. Stefciu, widzę, że starasz się być hip i cool, ale zupełnie ci to nie wychodzi.

Dzisiaj niestety też będzie dość krótko, bo rozdział raczej niemrawy. Przejdźmy może do rzeczy. Sfora zaczyna ustawiać się w szyku bojowym. Ponadto wilki układają strategię na podstawie wiedzy, jaką mają o Cullenach z czasu treningów w Zaćmieniu Umysłu.

Jake? Quil dał mi sójkę w bok. To jak będzie? Jak chcesz to rozegrać?

Ja wiem, że to jest raczej kwestia tłumaczenia, ale potężne wilki dające sobie sójkę w bok to jakaś kiepska komedia. Słowo nudge naprawdę da się inaczej przetłumaczyć.

Oczywiście Dżejk przeżywa cały czas rozterki pt. „nie chcę, ale muszę, bo Sam mi kazał”. Nagle przychodzi epifania. Dżejkob w końcu też okazuje się być superspeshul snowflakiem, gdyż jest potomkiem Ephraima Blacka.

Tylko co, jeśli Sam się mylił? Nic nie można było na to poradzić. Nikt nie mógł mu się przeciwstawić. No, z jednym wyjątkiem... I nagle mnie olśniło. W mojej głowie pojawiła się myśl, którą zawsze od siebie odrzucałem – ale teraz, ze spętanymi łapami, powitałem ją ulgą. Z czymś więcej niż ulgą – z dziką radością. Nikt nie mógł przeciwstawić się Alfie – nikt, z wyjątkiem mnie.(…) Wzbierało we mnie nowe uczucie – poczucie swobody, ale i dziwnej, stłumionej mocy.

Na potęgę posępnego czerepu, mocy przybywaj! Wal się, Sam! McWolf podchodzi do Sama i oznajmia mu, że nie ma zamiaru walczyć. Magia alfy już na niego nie działa, więc Sam próbuje argumentów. Dosyć słabych, jak zauważyła w analizie wcześniejszego rozdziału Maryboo. W takiej sytuacji Sam pyta, czy teraz Black ma zamiar przejąć kontrolę nad sforą, lecz Dżejkowi na tym nie zależy.


W sforze może być tylko jeden przywódca – nie kwestionuję tego. Chcę po prostu pójść swoją drogą.
I dołączyć do Cullenów?
Wzdrygnąłem się.
Nie wiem, Sam. Ale wiem jedno...
Teraz to jemu ugięły się kolana na dźwięk mojego głosu. Potrafiłem wywrzeć na niego większy wpływ niż on wcześniej na mnie. Działo się tak dlatego, że zgodnie z zasadami dziedziczności to ja powinienem od zawsze dowodzić nim.

Następny Stefowy ass pull. Jak zwykle Meyerowa najpierw coś nam mówi, żeby później stwierdzić „Nieee, tak naprawdę to jest zupełnie odwrotnie”. Wąpierze nie mogą mieć dzieci, ale jednak mogą. Sam był pierwszym wilkołakiem i przywódcą sfory, a teraz to wszystko bullshit, bo alfą od zawsze powinien być Dżejk, tylko o tym nie wiedział. How convenient. Nie ma to jak konsekwencja. O ile niespodziewane zwroty akcji są potrzebne, żeby było ciekawiej, to nie powinny być z rzyci wzięte. Nie przypominam sobie jakiegoś przemyślanego foreshadowingu dla tej sceny. (+10 głupota)

Dżejki prosi Sama, żeby się jeszcze opamiętał, po czym bierze łapy za pas i leci do Cullenów, żeby ich ostrzec. Po chwili dołącza do niego Seth. Dżejk wygania młodszego wilka do domu, ale Clearwater nie chce go słuchać. Nagle Dżejkob zauważa coś dziwnego.

Wracaj do domu!
Czy to rozkaz?
Jego słowa natychmiast mnie zatrzymały. Hamując, zostawiłem za sobą cztery wyryte pazurami w błocie bruzdy.
Nikogo do niczego nie zmuszam. Powtarzam tylko to, co już sam dobrze wiesz.
Usiadł koło mnie.
Powiem ci, co wiem – wiem, że w mojej głowie zrobiło się nagle jakoś tak cholernie cicho. Co, sam tego nie zauważyłeś?
Zamrugałem, zaskoczony. Machając nerwowo ogonem, uzmysłowiłem sobie, co miał tak naprawdę na myśli. Wcale nie było cicho – przynajmniej dla kogoś postronnego. Daleko, na zachód od nas, nadal brzmiały przeciągłe wycia.
Oni nadal są wilkami, powiedział Seth.
Nie trzeba mi było o tym przypominać. Byli przecież w gotowości bojowej. Mieli używać łączącej ich więzi do tego, by wiedzieć, co się działo z każdej strony. Ale nie słyszałem myśli żadnego z nich. W mojej głowie rozbrzmiewał tylko głos Setha.
Wygląda na to, że poszczególne sfory nie mogą się w ten sposób z sobą kontaktować. No cóż, nasi przodkowie nie mieli się jak o tym dowiedzieć, prawda? Nigdy nie było dwóch sfor na raz.

Okazuje się, że Black odłączył się od swojej sfory na dobre i bezwiednie założył własną watahę, do której przyłączył się Seth. Czyli młody Clearwater też mógł się wypiąć na Sama pomimo tego, że nie ma mocy dziedzictwa Ephraima Blacka, które pozwoliło Dzejkowi przeciwstawić się alfie jako jedynemu. Ale teraz jednak nie jedynemu. Ass pull za ass pullem, słodko.

Nowy układ sił wiąże się niestety z pewną niedogodnością. Dżejk nie słyszy myśli swej dawnej sfory, więc nie wie, czy przypadkiem nie zmienili planu w związku z nową sytuacją. Dwójce futrzaków pozostaje więc tylko patrolowanie okolicy i nadzieja, że wilki ze sfory Sama nie będą mogły się przemóc, żeby pozabijać swych dawnych kompanów.

Wreszcie Dżejk i Seth docierają do Cullen Mansion. Edek już na nich czeka. Black przekazuje McSparkle’owi w myślach całą rozmowę wilków i ich plany. Edzisław każe Emmettowi dzwonić jak najszybciej po Esme i doktorka, których w tej chwili nie ma w domu. Seth leci na zwiad, Dżejk zostaje z wąpierzami. Na werandzie pojawia się Ala. Ed dziękuje Blackowi.

– Sam z siebie nigdy bym cię nie poprosił, żebyś aż tak się poświęcał.
Pomyślałem o prośbie, z jaką zwrócił się do mnie po południu. Gdy w grę wchodziła Bella, nie istniały dla niego żadne granice.

Jak np. granice przyzwoitości czy dobrego smaku. Chłop jak marzenie.

Dżejk chce wiedzieć, co z Belką. Jak się wszyscy domyślamy, jest coraz gorzej. Ala prosi Blacka o przybranie ludzkiej postaci, bo wampirzyca nie wie, o co kaman. No wiecie, Alice, czyli panna „umiem przepowiadać przyszłość tylko wtedy kiedy Stefka sobie o tym przypomni i fabuła tego wymaga”. (+5 głupota)
Black odmawia Ali, bo chce być w kontakcie z Sethem, więc Sparklemaster musi wytłumaczyć wszystko siostrze.

Póki co Sama i spółki ani widu, ani słychu, więc Dżejk postanawia dołączyć do Setha, a Glitterfamily idą do domu naradzić się.

Black i Clearwater obchodzą perymetr i rozmawiają.

Myślisz, że Bella i tak umrze, dodał Seth szeptem.
Tak, tak właśnie myślę.
Biedny Edward. Pewnie szaleje z rozpaczy.
I to dosłownie.
Na dźwięk jego imienia z zakamarków mojej pamięci wypłynęły na powierzchnię związane z nim obrazy. Seth przyglądał im się wstrząśnięty.
O, kurczę! No, nie! Jacob, chyba żartujesz! Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?! Nie wierzę! Obiecałeś mu, że go zabijesz?! Co to ma być?! Musisz mu odmówić!
Był taki poruszony, że zaczął przy tym wyć.
Zamknij się! Zamknij się, idioto! Cullenowie pomyślą sobie, że zbliża się wataha!

Black leci do domu Sparklefamily, żeby poinformować Edka o fałszywym alarmie. Fairy Prince po usłyszeniu tej wiadomości znika, przekazać informację rodzinie. Między wapierzami wywiązuje się nudny dialog, który podsłuchuje Dżejk. (+1 nuda) Black postanawia zajrzeć do środka.

Spodziewałem się, że przestronny salon Cullenów będzie prezentował się tak samo jak popołudniu, ale jego wystrój zdążył zmienić się do tego stopnia, że z początku zgłupiałem. Wydało mi się, że jakimś cudem pomyliłem pokoje.
Ściana szkła od strony rzeki znikła – jej następczyni wyglądała na metalową. Wszystkie meble i sprzęty odciągnięto na bok, żeby nie zawadzały, tak że pośrodku pustej przestrzeni pozostała jedynie Bella, skulona dziwacznie na wąskim łóżku. Nie było to zwyczajne łóżko, tylko takie na kółkach, z metalową ramą, jak w szpitalu. Bella była też, jak prawdziwy pacjent, podłączona do różnych czujników, a w bladą skórę miała powbijane różne rurki. Czujniki migały, ale nie wydawały żadnych dźwięków. Odgłos cieknącej cieczy okazał się dochodzić z kroplówki – z woreczka na specjalnym stojaku sączył się nieprzeźroczysty, białawy płyn.

Belka stoi więc już prawie nad grobem. Dżejk nie chce na to patrzeć, więc ucieka w las. The end.

Na Wielkiego Boga Oma, jaki ten chapter był nudny! Poza odłączeniem się Dżejka od sfory właściwie nic się nie stało. Ale co się dziwić? Stefka w życiu nie napisze żadnej sceny walki, bo po prostu nie umie, a poza tym musiałaby pewnie zabić któregoś ze swoich pupilków. Nawet jeśli pojawia się jakaś bitwa, to i tak tego nie widzimy (patrz ZU i Belka szurnięta jak najdalej od ciekawej akcji), zaś żadnemu z bohaterów nie dzieje się wielka krzywda, a przynajmniej nie na długo (patrz ZU i poturbowany Dżejkob). Żadnego napięcia, żadnych ciężkich potyczek. Nie mówię, żeby Stefcia bawiła się w George’a R.R. Martina, który wycina swoich bohaterów bezlitośnie i w najbardziej okrutny sposób, ale mamy tutaj do czynienia z supersilnymi i superszybkimi, nadnaturalnymi maszynami do zabijania i nic się nie dzieje! Konflikt ledwo dycha, ofiar zero, nie licząc jakichś piętnastoplanowych postaci, np. Bree. BOOORING!!! (+100 nuda)

W punktach dziś dość biednie.

Statystyka
(+101 nuda)
(+15 głupota)

Buziaki

Beige


niedziela, 8 lipca 2012

Rozdział X: Czemu po prostu sobie stamtąd nie poszedłem? No, tak. Bo jestem kretynem

Meyer? Wbrew temu co zapewne myślisz,te tytuły naprawdę nie są zabawne.

Krótkie streszczenie poprzedniego rozdziału: świeżo upieczony małżonek (Edward C.) proponuje byłemu konkurentowi (Jacob B.), aby ten co jakiś czas pobzykał się z jego ślubną (Isabellą C. de domo S.) w celu zrobienia jej dziecka, a wszystko to bez wiedzy wyżej wymienionej.
Absurdalność tego pomysłu zauważa sam zainteresowany:

Tyle że zamiast grać naiwnego kujona, który zamierza zaprosić najładniejszą laskę w szkole na bal absolwentów, byłem wilkołakiem idącym spytać żony wampira, która już dawno dała mi do zrozumienia, że nie mam u niej szans, czy nie miałaby ochoty zamieszkać ze mną na kocią łapę i zrobić sobie ze mną dziecka.

Do wszystkich, którzy nigdy wcześniej nie zetknęli się z „Przed Świtem” - przysięgam, że nie wymyśliłyśmy z Beige żadnej z powyższych patologii. Wszystko znajduje się w książce. Ba, znam twihardy, które uważają projekt McSparkle'a za szczyt romantyzmu.

Jake, zgodnie z obietnicą daną Edkowi, zamierza przedyskutować z Belcią kwestię jej ciąży oraz ewentualnych alternatyw do spłodzenia małego potworka. Napotyka jednak opór ze strony Rosalie, która ewidentnie przywiązała się do idei posiadania dziecka w rodzinie i ani myśli zostawiać Belkę samą.

Mnie i Carlisle’a będziesz miała cały czas na oku – zapewnił siostrę Edward. Powoli tracił nad sobą kontrolę, okazując coraz więcej gniewu. – To nas Bella się obawia.
Ależ nie – wyszeptała Bella. W oczach stanęły jej łzy. – Nie, to nieprawda...

Owszem, prawda. Musiałaś sobie znaleźć ochroniarza, który tkwi przy twoim boku w trybie 24/7 bo w innym przypadku kochający mąż dokonałby na tobie aborcji siłą i wbrew tej woli.


…Niech mi ktoś wytłumaczy, skąd się biorą fani tej abominacji? Ta książka nie jest po prostu głupia, jak Nju Mun czy Zaćmienie. Jest chora i obrzydliwa.


No, mamy coś na poprawę nastroju. Niech nikt nie mówi, że Black jest pozbawiony daru obserwacji:

Bella w chorobliwy sposób starała się nie zranić jego uczuć. Sama się podkręcała. Aż niedobrze się od tego robiło. Ta dziewczyna była klasycznym przypadkiem męczennicy. Jak nic urodziła się w złym stuleciu. Powinna była żyć w czasach, w których w imię swoich przekonań mogłaby zginąć pożarta przez lwy na arenie.

Dobra wiadomość? Stefa ma jeszcze tyle obiektywizmu, by zauważyć niezdrowe zachowanie swego awatara.
Gorsza wiadomość? W jej opinii bycie masochistą to coś godnego pochwały, a Jacob wykazuje się tu brakiem delikatności uczuć.

Stefciu? Robienie z siebie wycieraczki przed mężczyzną i przepraszanie go za to, że podjęło się decyzję w związku z własnym życiem nie jest fajne.

Głupota: +15

Don Cullenowie opuszczają hacjendę, by niewolnik mógł w spokoju porozmawiać ze swą Panią.

Nie będę ci wciskał kitów, Bells. Jesteś kretynką.
Wiem – westchnęła. – Wyglądam koszmarnie.
Jak jakaś szkarada, co wypełzła z bagien.
Zaśmiała się.
Strasznie fajnie, że przyszedłeś. Miło jest się znowu uśmiechać. Mam już powoli serdecznie dosyć tej rozpaczy i napięcia wokół siebie.

Wiecie co? To jest smutne. Po prostu smutne. Jestem w stanie zrozumieć, że Wardo boryka się z poczuciem winy i raczej nie nadaje się w obecnym stanie do występów w „Whose line is it anyway?”, ale z powyższego akapitu wyraźnie wynika, że Belka nie ma w tej ciężkiej chwili ŻADNEGO oparcia w swoim mężu – ani też w swej nowej rodzinie. Nawet Rose, tkwiąca twardo przy jej boku, robi to tylko ze względu na dzidzię. Ta dziewczyna jest całkiem sama z potwornym ciężarem, który dobrowolnie zgodziła się dźwigać – i nikt nie powie jej w tak trudnym momencie „Nie martw się, jestem z tobą”.
Aborcja to bardzo delikatny temat, stawiający pytania na które nie ma jasnej odpowiedzi. Sposób, w jaki przedstawia tę kwestię autorka sprawia, że mam ochotę rwać włosy z głowy. I to bynajmniej nie własnej. Neptunie, kto by przewidział, że kiedykolwiek będzie mi szczerze żal Belli?

I jeszcze raz, drodzy wielbiciele dzieł pani Meyer – Edzio jest takim wspaniałym partnerem PONIEWAŻ?

Tyran: + 25
Angst: +25

Blablabla, umrzesz, nie umrę, umrzesz...O nie, proszę, tylko nie to. Ten rozdział jest już wystarczająco koszmarny.

Edward opowiedział mi kiedyś, jak to u was jest z tym wpojeniem. Powiedział mi, że to czysta magia, jak coś wzięte prosto ze Snu nocy letniej. Pewnego dnia, Jacob, znajdziesz tę, której tak naprawdę szukasz, a wtedy może zrozumiesz czemu postępuję teraz tak, a nie inaczej.

...Meyer, czy ty czytałaś w ogóle „Sen nocy letniej”? Albo chociaż przejrzałaś streszczenie? O zrozumienie utworu nie pytam, bo doprawdy, chyba nawet ty nie byłabyś w stanie błędnie go odczytać...

The novel Twilight by Stephenie Meyer is based on a few books. It is partially based on Jane Austen's Pride and Prejudice and Charlotte Bronte's Jane Eyre in addition to a few others. (źródło)

...Dobra, cofam ostatnie zdanie.

Stefciu, chodź, szepnę ci coś na uszko: „Sen nocy letniej”, podobnie zresztą jak inne dzieło Barda, „Romeo i Julia” nie traktuje o miłości. Pokazuje za to, w mocno ironiczny zresztą sposób, czym kończy się pomylenie młodzieńczych hormonów/magii z uczuciem. Hermia, Lizander i reszta ferajny nie odnajdują drugiej połówki na skutek eliksiru – przeciwnie, zamieniają się w pozbawione wolnej woli zombie, które obdarzają irracjonalnym uczuciem pierwszą napotkaną istotę. Doprawdy, nie życzyłabym podobnego losu najgorszemu wrogowi, nie mówiąc o przyjaciołach.
No, ale jak wszyscy wiemy, brak kontroli nad własnym życiem to jeden z głównych fetyszy Stefy.

Głupota: + 25

Następny fragment to dialog dotyczący sensu poświęcenia Belli i muszę oddać Meyerowej – to pierwsze w tym tomie w miarę dojrzałe podejście do tematu, gdzie brak akceptacji Jake'a dla pomysłu dotrzymania ciąży zderza się z wiarą pani Cullen w to, że postępuje słusznie. Rozpłynęłabym się z zachwytu, ale niestety wciąż przed oczami tkwi mi obraz McSparkle'a - ginekologa z powołania.

Na czym jednak opiera swe przekonanie Belcia? Okazuje się, że nasza heroina wpadła na chyba jedyne logiczne rozwiązanie w danej sytuacji:

– Słyszałeś kiedyś, że Esme skoczyła z klifu? To znaczy, kiedy jeszcze była człowiekiem.
– I co z tego?
– Była tak bliska śmierci, że nawet nie próbowano jej ratować zamiast do lekarza, zawieziono ją prosto do kostnicy. Ale kiedy znalazł ją Carlisle, jej serce nadal biło...
Właśnie to miała na myśli, zarzekając się wcześniej, że nie pozwoli mu ucichnąć.
– Czyli nie zamierzasz wyjść z tego jako człowiek – podsumowałem głosem bez wyrazu.
– Zgadza się.
(...)
– Wampiryzacja jako metoda ratowania życia – wymamrotałem.
– Sprawdziła się w przypadku Esme. I Emmetta. I Rosalie. Nawet Edward tak właśnie stał się jednym z nich. Kiedy Carlisle decydował się ich przemieniać, żadne z nich, delikatnie mówiąc, nie było w najlepszej formie. Inaczej zostawiłby ich w spokoju. Nie odbierał im życia, tylko je ratował.
Dobry wampir. A jednak.
 Nie, wulwa mać, wcale NIE dobry.

Kolejną rzeczą, która doprowadza mnie do bólu głowy w tym uniwersum jest gloryfikowanie Carlisle'a, który - jak żywo - jest po prostu samolubnym dupkiem. Spójrzmy zresztą, jak przebiegała każda z transformacji:

  • Edward: Carlisle ujrzał w szpitalu urodziwego młodzieńca i uznał, że ktoś z tak ładną buźką przydałby mu się na syna. W dodatku był samotny.
  • Esme: pomimo posiadania atrakcyjnej latorośli pan doktor wciąż czuł, że czegoś mu brak. Kiedy więc zobaczył atrakcyjną, konającą kobietę stwierdził, iż posiadanie żony też nie byłoby złym pomysłem. Informacja dodatkowa: Esme rzuciła się z klifu, ponieważ straciła dziecko.Przemieniając ją, Carlisle skazał małżonkę na wieczną bezpłodność.
  • Rosalie: Pewnego dnia doktorek znalazł na ulicy przepiękną, skatowaną dziewczynę i zdecydował, że ktoś o takich wdziękach stworzy idealną parę z jego synem. Niestety, eksperyment się nie powiódł, Edward odmówił poślubienia niewiasty. Informacja dodatkowa: Rose nienawidzi swojego nowego wcielenia tak bardzo, że za ponowną przemianę w człowieka i możliwość urodzenia dziecka oddałaby nawet swą nieziemską urodę.
  • Emmett: Tym razem to przybrana córka poczuła się samotna i poprosiła tatkę o uratowanie młodzieńca poturbowanego przez niedźwiedzia. 
Prawdziwy święty, czyż nie?

Tyran: + 50
Głupota: +25

 -Nie rób tego Edwardowi. – Mimowolnie, podnosiłem stopniowo głos i mówiłem coraz bardziej surowym tonem. – Wiesz, co on zrobi, kiedy umrzesz. Już to raz przerabialiście. Chcesz, żeby wrócił do tych włoskich zabójców?
Skuliła się, wbijając się w poduszki.
Postanowiłem jej nie zdradzać, że tym razem lot przez Atlantyk nie miał być konieczny.

Ach, racja. Dziękuję, Jake, za przypomnienie mi o jeszcze innym aspekcie całej sprawy. 

Pamiętacie zapewne, że w części drugiej Edward postanowił popełnić SparkleSuicide na wieść o domniemanej śmierci ukochanej.

Pogrążając tym samym w żałobie całą swą rodzinę.

To wprost nie do wiary, jaki wielki jest z tego faceta samolub. O ile za pierwszym razem można było go tłumaczyć emocjami, o tyle tu brak mi jakichkolwiek podstaw do usprawiedliwienia. Wardo planuje z wyprzedzeniem swą egzekucję, niepomny tego, jaki wpływ na resztę Cullenów będzie miało jego samobójstwo - a także kompletnie lekceważąc słowa Belki, że nie życzy ona sobie tego rodzaju wyrażania rozpaczy i chciałaby, aby po jej śmierci nadal szukał szczęścia.

Prawda, że wszystkie chciałybyście takiego cudownego męża?

Tyran: +100

- Nie zabiję go - szepnęła.
  Znowu zatrzęsły mi się ręce.
Och, co za nowina! Nikt mi nic nie powiedział. Czyli to chłopak? Powinienem był przynieść niebieskich balonów dla naszego zucha!
(...)
No, nie wiem, czy to chłopiec – przyznała nieśmiało. – Na ultrasonografie nic nie widać, bo błona otaczająca dziecko jest zbyt gruba – jak ich skóra. Jego płeć to nadal tajemnica. Ale zawsze wyobrażam je sobie jako chłopca.
Bella, to coś w środku to nie jest jakiś słodziak z reklamy pieluch.

Och Black, gdybyś tylko wiedział to, co ja wiem...

-Ale to, że będę matką też nie jest w tym wszystkim najważniejsze. Najważniejsze jest... hm... że to właśnie konkretne dziecko.
To zabójca, Bella. Tylko spójrz na siebie.
To nie jego wina, tylko moja. Jestem tylko słabym człowiekiem.

No to pozamiatane. Wygląda na to, że bachor będzie mógł szantażować mamusię z taką samą łatwością, jak jego tatuś: „Ależ nie skarbie, oczywiście, że to nie twoja wina, że rzuciłeś miseczką o podłogę! Mama powinna była wiedzieć, że jej aniołkowi nie będzie smakować krupnik. To wszystko jej wina!”


No dobrze, gadamy już tyle czasu, a wciąż nie zbliżyliśmy się do głównego powodu, dla którego nasz dzielny Indianin okopuje salony państwa. Czas to naprawić.

Gdybyś miała jeszcze jedną szansę? Gdyby to nie było tak, wszystko albo nic? Gdybyś posłuchała Carlisle’a jak na grzeczną dziewczynkę przystało i wyszła z tego żywa?
Nie pozwolę...
Jeszcze nie skończyłem. Wyobraź sobie, że już jest po wszystkim. Żyjesz i jesteś człowiekiem. Czy nie mogłabyś wtedy spróbować jeszcze raz?
Zmarszczyła czoło. Dotknęła miejsca, w którym stykały się moje ściągnięte brwi, i starała się przez chwilę je wygładzić, trawiąc to co powiedziałem.
Nie rozumiem... O co ci chodzi z tym, że mogłabym spróbować jeszcze raz? Chyba nie sądzisz, że Edward pozwoliłby mi?... A zresztą, co to za różnica? Jestem pewna, że każde dziecko...
- Nie – warknąłem. – Nie każde. Tylko jego dziecko.
Wyraz zagubienia na jej twarzy pogłębił się.
Co takiego? - A potem zamrugała i widać było, że wreszcie załapała.
Och. O nie. Jacob, to wstrętne! Uważasz, że powinnam zabić swoje dziecko i zastąpić je jakimś innym?! Dać się sztucznie zapłodnić?! – Była na mnie wściekła. – Po co miałabym chcieć urodzić dziecko jakiegoś obcego faceta?! Bo co, bo to żadna różnica?! Każde się nada?!
Nic nie mówiłem o żadnym obcym facecie – mruknąłem.
Pochyliła się ku mnie.
To jak by to miało wyglądać?
Już nic. Zapomnij. Zignoruj mnie jak zwykle.
Skąd ci to przyszło do głowy? – drążyła.
Bella, koniec tematu!
Ale i tak nabrała podejrzeń.
Czy to on kazał ci to mi zaproponować?
Zawahałem się, zaskoczony, że wpadła na to tak szybko.
Nie, skąd.
Nie kłam. To jego pomysł, prawda?
Nie, przysięgam. Ani słowem nie wspomniał o sztucznym zapłodnieniu.
(...)
Nie z nieznajomym? – przerwała ciszę.
Drgnąłem.
Co dokładnie powiedział ci Edward? – spytała cicho.
Nic takiego. Myślał tylko, że może mnie wysłuchasz.
Nie, nie. Co powiedział ci o tym, że mogę spróbować raz jeszcze?
Świdrowała mnie wzrokiem. Uzmysłowiłem sobie, że zdradziłem jej już zbyt dużo szczegółów.
Nic. Nic a nic.
Otworzyła nieznacznie usta.
Wow – wyrwało jej się.
żadne z nas nic więcej nie dodało. Wpatrywałem się we własne stopy, nie śmiejąc spojrzeć jej w oczy.
Naprawdę zrobiłby dla mnie wszystko – szepnęła. – Prawda?

Fakt, wszystko. Łącznie z przehandlowaniem cię niczym alfons ulicznicę osobie trzeciej. Nie zapomnij kupić mu bombonierki w ramach podziękowań.

Głupota: + 100

Ty też, tak jak on, nie zawahałbyś się przed niczym. Nie pojmuję, czemu tak wam na mnie zależy. Nie zasłużyłam sobie na żadnego z was.
Ale i tak nas zlekceważysz.
Tym razem, niestety, muszę – westchnęła. – Żałuję, że nie potrafię wytłumaczyć ci tego tak, żebyś zrozumiał. Nie potrafię zrobić mu krzywdy – wskazała na swój brzuch – tak samo jak nie potrafiłabym sięgnąć po broń i strzelić do ciebie. Kocham go.
Ech, Bella, dlaczego zawsze kochasz tych, których nie powinnaś?
Ja tam wcale tak nie uważam.

Ja też nie. Dobraliście się wprost fenomenalnie – socjopatka, psychopata i kompletnie pozbawiony gustu niewolnik.

Wyciągnęła ku mnie rękę.
Nie idź jeszcze.
Uzależnienie wysysało ze mnie wolną wolę, zatrzymując mnie za wszelką cenę w pobliżu zapasu towaru.
Nie pasuję tutaj. Muszę już wracać.
Dlaczego tu dzisiaj przyszedłeś? – spytała, wciąż ku mnie sięgając, choć brakowało jej już sił.
Tylko po to, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyjesz. Nie wierzyłem w tę historię Charliego o tym, że jesteś chora.
Nie byłem w stanie ocenić po wyrazie jej twarzy, czy kupiła tę bajeczkę czy nie.
Odwiedzisz mnie jeszcze? Zanim...
Nie będę tu przesiadywał, żeby przyglądać się, jak umierasz.
Wzdrygnęła się.
Masz rację, masz rację. Powinieneś już sobie pójść.
Ruszyłem w kierunku drzwi.
Pa – zawołała za mną cicho. – Kocham cię.

Tajest! Igraj sobie z sercem biednego murzyna – cierpi już tyle czasu, że równie dobrze może pomęczyć się jeszcze trochę trochę dłużej.

Bitch: +25

Jake ma na szczęście resztkę instynktu samozachowawczego, ucieka więc od naszej intrygantki i udaje się na spotkanie ze sforą, po drodze wyświetlając jej członkom streszczenie dzisiejszej analizy. Po zapoznaniu się z całą sytuacją, werdykt Sama i współplemieńców brzmi:

Bezpieczeństwo naszych bliskich i pozostałych mieszkańców tych okolic jest ważniejsze niż życie jednej dziewczyny.
Jeśli tego czegoś nie zabiją, to będziemy zmuszeni ich wyręczyć.
Żeby chronić nasze plemię.
Żeby chronić nasze rodziny.
Musimy zabić to coś, zanim będzie za późno.
(…)
Czekajcie, pomyślałem.
Przystanęli, ale tylko na sekundę.
Mamy niewiele czasu, powiedział Sam.
Co się z wami dzieje? zaprotestowałem. Nie zdecydowaliście się zaatakować ich popołudniu, chociaż w grę wchodziło złamanie paktu, a teraz, kiedy nikt nie naruszył jego postanowień, planujecie rzeź?
Czegoś takiego w pakcie nie przewidziano, wyjaśnił Sam. A to coś w Belli stanowi zagrożenie dla każdego człowieka w promieniu wielu kilometrów. Nie wiemy, jakiego typu istotę spłodził Cullen, ale wiemy, że jest silna i bardzo szybko się rozwija. I że będzie za młoda, żeby przestrzegać jakiegokolwiek paktu. Pamiętasz tamte nowo narodzone wampiry, z którymi walczyliśmy na wiosnę? W głowach było im tylko zabijanie, a przy tym były zupełnie nie do ujarzmienia. Wyobraź sobie coś takiego, ale chronione przez Cullenów.
Nie mamy pewności... zacząłem.
Zgadza się, pewności nie mamy. Ale nie możemy ponosić takiego ryzyka. Pozwalamy Cullenom mieszkać w tych stronach tylko dlatego, że ufamy im w stu procentach. Wiemy, że nie zrobią tu nikomu nic złego. Ale czemuś takiemu nie będzie można ufać.
(…)
Nie no, po prostu nie wierzę, że to się dzieje naprawdę! A jak niby zamierzacie zabić tego potworka, nie zabijając Belli?
W mojej głowie zapadła wiele mówiąca cisza.
(…)
Życie Belli to wysoka cena i w pełni zdajemy sobie z tego sprawę. Zabijanie ludzi jest wbrew wszelkim wyznawanym przez nas zasadom. To potworne, do czego zmuszają nas okoliczności. Będziemy długo cierpieć po tym, co wydarzy się dziś wieczorem.


W...T...F?

Wiecie co? Rozumiem intencję Stefy dotyczącą tego fragmentu. Miał on portretować lidera klanu, który stoi przed przerażającym wyborem: zabicie niewinnego lub narażenie mnóstwa ludzi na niebezpieczeństwo.
Problem w tym, że Meyer pisać nie umie, a sam konflikt jest bardzo łatwy do rozwiązania.
W związku z powyższym otrzymujemy Sama - okrutnika, który nie tylko bez chwili zastanowienia postanawia złamać pakt oraz zamordować człowieka, ale w dodatku jest idiotą.

Quileutowie nie mają pojęcia, co właściwie rośnie w brzuchu Belli. To, że owa istota wysysa z matki wszystkie soki nie oznacza koniecznie, że będzie rzucać się na przypadkowych przechodniów; istnieje szansa, że okaże się myślącą i rozumną istotą. Dlaczego więc, u diabła, Uley i spółka po prostu nie poczekają do końca porodu?! Te kilka dni nie tylko mogą uratować niewinne (gdyby się jednak takim okazało) dziecko, ale przede wszystkim jego matkę. PO CO atakować, skoro nawet nie jest się pewnym, że zagrożenie w ogóle nadejdzie?!

Ach tak, zapomniałabym. W ten sposób odpadłaby nam główna nić fabularna tej księgi.

Uwaga, będzie rekord.

Głupota: + 1000
Tyran: + 1000

Jacob, nawrócony po wizycie u swej pani na Cullenizm, próbuje przekonać szefa do zmiany zdania, ten jednak pacyfikuje go wykorzystując moc Alfy – siłę, dzięki której członkowie watahy zmuszeni są wykonywać polecenia przywódcy – i ustala taktykę, przydzielając chłopakom poszczególne wąpierze do wszamania.


Czy Jake zaatakuje swą ukochaną? O tym już w następnym odcinku.



Statystyka:

Tyran: 1175
Głupota: 1165
Bitch: 25
Angst: 25


Maryboo