niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział XXX: Pod urokiem

Paskudna autoreklama na dobre zakończenie tygodnia: dzięki uprzejmości Winky, miałam zaszczyt wziąć udział w pewnej szczególnej analizie na jej blogu.
Zainteresowanych odkryciem, jakiż to rodzaj filmów ogląda po kryjomu Maryboo serdecznie zapraszam ;)


Warto wspomnieć, że w oryginale rozdział ten zatytułowany jest „Irresistible”. Stefa, miejże litość, już i tak kategoria „Mary Sue” prezentuje się aż nazbyt okazale.

Dzisiejszy odcinek rozpoczyna się rozmyślaniami Belli na temat własnej przydatności na polu bitwy:

Nie umiałam walczyć. Jak miałam się tego nauczyć w ciągu miesiąca? Czy były w ogóle jakieś szanse na to, żebym po tak krótkim kursie stanowiła dla Volturi jakieś zagrożenie? A może miałam okazać się kompletnie bezużyteczna? Mieli mnie zabić już w pierwszej minucie? Ot, kolejny nowo narodzony wampir, których tak dużo ginęło w pierwszych miesiącach ich nowego życia?

Nie rób sobie nadziei, Maryboo, nie rób sobie nadziei...

Belka postanawia przeprowadzić z Edwardem poważną rozmowę na temat ich przygotowania bojowego i szeroko pojętej przyszłości. No, wreszcie jakiś przykład partnerskiej komunikacji między tymi dwojga...

Nie było mi dane dokończyć tego zdania. Mój ukochany znalazł się przy mnie tak szybko, jakby to, że stał przy kominku, było jedynie złudzeniem. Zdążyłam tylko zauważyć jego zawziętą minę, u później jego wargi spięły się z moimi, a umięśnione ramiona zacisnęły się wkoło mnie z siłą stalowych dźwigarów.
Przez resztę nocy miałam na głowie inne rzeczy niż rozmyślanie o swoich problemach.

...Nieważne.

Ha! Jednak nie doceniłam naszej heroiny; po nocy pełnej wrażeń powraca do kwestii treningu. O dziwo, McSparkle przystaje na propozycję żony i zgadza się na ćwiczenia. Cullenowie omawiają taktykę drużyny gości, tfu, włoskich szwarccharakterów:

Co najbardziej, twoim zdaniem, przyczynia się do tego, że mają nad nami aż tak dużą przewagę? A może znasz jakieś ich słabe strony?
Edward nie musiał się upewniać, czy chodzi mi o Volturi.
W ofensywie ich najważniejszymi graczami są Alec i Jane – odparł beznamiętnym głosem, jak gdybyśmy rozmawiali nie swoich śmiertelnych wrogach, tylko o drużynie baseballowej. – Ci od obrony nie mają zwykle wiele do roboty.
Jane, bo potrafi torturować na odległość – a przynajmniej torturować twój umysł. Ale co potrafi Alec? Czy nie mówiłeś mi kiedyś, że jest jeszcze groźniejszy niż Jane?
To prawda. Można by powiedzieć, że jest antidotum na Jane. Ona sprawia, że czuje się niewyobrażalny ból, a Alec, wręcz przeciwnie, że nic się nie czuje. Nic a nic. Czasami, gdy Volturi są w dobrym humorze, nakazują mu znieczulić swoją ofiarę przed egzekucją. Jeśli się poddała albo jakoś im się przypodobała.
Znieczulić? A dlaczego to ma być gorsze od tego, co robi Jane?
Bo kiedy cię znieczula, wyłącza wszystkie twoje zmysły, nie tylko dotyk. Nie czujesz bólu, ale też nic nie widzisz, nic nie słyszysz, nie rozpoznajesz zapachów. Nagle jesteś zupełnie sam w nieprzeniknionych ciemnościach. Tylko ty i twoje myśli. Nawet nie wiesz, że już płoniesz.

Wiecie co? To są całkiem fajne umiejętności. Szkoda tylko, że wyciągnięte głęboko z miejsca, gdzie Słońce nie dochodzi.

Stefa wyjaśniła w jakimś wywiadzie, że Jane i Alec zostali uratowani przez Ara z płonącego stosu i ich dary są następstwem agonii, w jakiej się wówczas znaleźli. Tyle, że to nie ma sensu – te doznania związane były z umieraniem, a nie dotychczasowym życiem rodzeństwa. Na tej samej zasadzie katastrofalny w skutkach talent powinna otrzymać Rosalie, której ostatnim ludzkim wspomnieniem było bolesne konanie na skutek gwałtu i pobicia.
...Swoją drogą, czy tylko mnie ciekawi, jakie też zgodnie z tą logiką byłby umiejętności Edzia, dogorywającego wszak na hiszpankę?

Głupota: + 50

Ale umiejętności Aleca na tym się nie kończą – ciągnął Edward tym samym wypranym z emocji tonem. – Gdyby tak było, byłby jedynie równie niebezpieczny, jak Jane. Oboje mogą uczynić cię bezwolnym. Istnieje jednak między nimi pewna istotna różnica, ta sama, co pomiędzy Aro a mną. Aro potrafi czytać w myślach tylko jednej osobie naraz. Jane potrafi torturować tylko tego, na kogo patrzy. Ja słyszę wszystkich dookoła jednocześnie.
Zmroziło mnie, kiedy zrozumiałam, do czego zmierzał.
A Alec mógłby unieszkodliwić za jednym zamachem nas wszystkich? – wyszeptałam.
Tak. Jeśli wykorzysta przeciwko nam swoje zdolności, będziemy stali ślepi i głusi, czekając na swoją kolej. A może po pro stu nas spalą, nie rozrywając nas wcześniej pojedynczo na strzępy? Oczywiście moglibyśmy spróbować stawić im opór, tak czy siak, ale pewnie raczej zrobilibyśmy krzywdę sobie nawzajem niż komukolwiek z nich.

Najwyraźniej mam serce z kamienia, bo po tym przejmującym opisie ujrzałam przed oczyma scenkę zmontowaną na modłę „Benny'ego Hilla”, w której pozbawieni zmysłów Cullenowie i spółka uciekając w popłochu co i rusz wpadają na siebie i potykają się o własne nogi.

Bella dzieli się z Edkiem całkiem sensownym pomysłem: skoro jako jedyna z rodziny jest odporna na dar Aleca, to być może udałoby jej się zneutralizować obiekt zagrożenia i zapewnić swojemu zespołowi większą szansę na przetrwanie. Co na to Pan Mąż?

(...)Tak, bez wątpienia jesteś odporna na jego moc, ale Bello, nie zmienia to faktu, że nadal jesteś nowo narodzonym wampirem. Nie uda mi się zmienić cię w kilka tygodni w maszynę do zabijania. A Alec z pewnością coś tam umie.
Może tak, a może nie. Nie chcę, żeby moja wyjątkowość poszła na marne. Może wystarczy, że choć na moment odciągnę od was jego uwagę? Może zyskacie wtedy dość czasu, żeby móc się nim zająć?
Błagam, Bello – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zostawmy już ten temat.
To całkiem sensowne.
Postaram się przekazać ci tyle wiedzy, ile to tylko będzie możliwe, ale proszę, nie każ mi zastanawiać się nad tym, czy nie posłużyć się tobą jako czymś w rodzaju żywej tarczy.

Chłopcze, rozumiem, że martwisz się o swoją partnerkę, ale zejdź na ziemię: zbliża się wasz nieuchronny koniec, a Belcia przedstawiła całkiem dobry plan pozbycia się jednego z najgroźniejszych zawodników. Chodź raz przestań traktować ją jak niedorozwinięte niemowlę i potraktuj to co mówi z należytą uwagą.

Głupota: + 10
Bitch: + 5

Bella układa sobie w głowie plan wojenny, zatrzymując się na dłużej przy Demetrim, który marzy o wizycie w królestwie pana Walta jest wybitym wampirzym tropicielem. Dochodzi do wniosku, że zabijając go zapewni bezpieczeństwo Alice i Jasperowi, ale McSparkle szybko ripostuje, że to on wykończy strażnika Volturi w ramach podziękowań dla siostry za wszystkie beżowe kamizelki i niebieskie swetry, które otrzymywał na Gwiazdkę przez ostatnie pięćdziesiąt lat.

Okazuje się, że jeden z Denali, Eleazar, przez jakiś czas służył w strażnicy Volturi; porzucił ich jednak gdy spotkał Carmen i razem dołączyli do rodziny Tanyi. Skąd jednak tam się wziął?

Eleazar wyczuwa instynktownie, jakie dary posiadają inni – jakie niezwykłe dodatkowe umiejętności mają napotykane przez niego wampiry. Mógł informować Aro o tym, do czego kto jest zdolny – wystarczyło, że zbliżył się do tego kogoś na odpowiednią odległość. Było to bardzo przydatne przy planowaniu strategii bitwy. Mógł ostrzec Volturi, który z przeciwników był w stanie stawić im opór.

Cóż, to i tak lepszy dar od tego, którym los obdarzył Marka.

I pozwolili mu odejść? – spytałam. – Tak po prostu?
Edward wykrzywił nieco usta, przez co jego uśmiech stał się drapieżniejszy.
Wiem, że masz Volturi za bandę zwyrodnialców, ale pamiętaj, że jesteś w swoim myśleniu odosobniona. Instytucja straży to fundament naszej cywilizacji, zawdzięczamy jej pokój. Bycie jej członkiem to dla wampira zaszczyt, a każdy z żołnierzy zgłosił się do służby dobrowolnie. Są dumni z tego, co robią, i nikt ich do niczego nie zmusza.

...Meyer? Nie. Po prostu nie.

A jeżeli już koniecznie upierasz się przy tworzeniu głębokich, dwuwymiarowych postaci, to przynajmniej wyperswaduj reżyserom, by nie zatrudniali w adaptacjach Michaela Sheena.

Głupota: +30


Zbliża się godzina przybycia Denalczyków. Bella, Edward, Nabuchodonozor i Jacob umilają sobie czas oczekiwania tłumaczeniem Tofikowi...to jest, Renesmee, że bycie, ekhm, oryginalnym to nic złego.

Wreszcie pojawiają się goście z Alaski. Wardo wychodzi przed dom by przywitać się z Tanyą, Kate, Carmen i Eleazarem i wstępnie zapoznaje ich z sytuacją, tłumacząc, że jego rodzina jest w niebezpieczeństwie. Następnie prosi klan Denali, by – nie wchodząc do środka – spróbowali wyczuć coś odbiegającego od nomy. Zgodnie z przewidywaniami, wąpierze słyszą lżejsze niż zazwyczaj bicie serca i nie do końca ludzki zapach. Czas więc zaprezentować naszą hybrydę:

Tanya odskoczyła do tyłu, potrząsając jasnymi lokami, jak wędrowiec w głuszy na widok trującego węża. Kate w okamgnieniu dopadła frontowych drzwi i zaparła się plecami o ścianę, a spomiędzy jej zaciśniętych zębów wydobył się głośny syk. Eleazar zasłonił sobą Carmen, przykucając w pozie drapieżnika.

Miła odmiana po dotychczasowych zachwytach nad małą Uber Mary Sue.

Denalczycy, przekonani że Edward i Bella złamali to samo prawo, co niegdyś ich stworzycielka chcą natychmiast uciec, ale McSparkle przekonuje ich, że Nabuchodonozor został poczęty, a nie ugryziony.
Carmen jako pierwsza przełamuje początkową niechęć i zagaduje do Renesmee, która w zamian wyświetla jej pokaz ze swoimi narodzinami w roli głównej.

...Czy ktoś ma pomysł, jak to w ogóle może wyglądać? Czyżby wampirzyca była raczona wątpliwą przyjemnością w postaci seansu z McSparklem wgryzającym się w macicę Belki?

Carmen, już przekonana, sugeruje Eleazarowi, by także zapoznał się z wnętrzem organizmu pani Cullen:

Pokaż mu, mi querida* [mi querida – hiszp. moje kochanie – przyp. tłum.] – poprosiła Renesmee.

Aż mi się przypomniał pewien artykuł z Nonsensopedii, a konkretnie jeden z podpunktów:

Obcokrajowcy (poza Rosjanami) zawsze mówią perfekcyjnym angielskim (jedynie z przesadzonym akcentem) i nie robią żadnych pomyłek językowych, aczkolwiek nigdy nie uczą się mówić „pan” albo „dziękuję”. Zamiast tego powiedzą „señor” albo „gracias”.

Stefciu, uwierz mi, znam całkiem sporo Hiszpanów i żaden z nich nie wciska pojedynczych wyrażeń z ojczystego języka w środku angielskiej wypowiedzi – zapewne dlatego, że dla native speakera brzmi to bardzo głupio.

Głupota: +1

Ostatecznie projekcję zaliczają wszyscy z Denali:

W milczeniu Tanya zajęła niepewnie jego miejsce, a potem ustąpiła je Kate. Obie siostry przeżyły wstrząs, kiedy przed oczami stanął im pierwszy z ciągu obrazów, ale po skończonej sesji, podobnie jak Carmen i Eleazar, nie potrzebowały już żadnych dodatkowych argumentów.
Spojrzałam kątem oka na Edwarda, nie dowierzając, że naprawdę mieliśmy to już z głowy.

No ba. Chyba nikt z was nie myślał, że Tanya i spółka mogliby, dajmy na to, całkowicie uwierzyć w historię Nabuchodonozora, po czym (przynajmniej początkowo) grzecznie oznajmić, że mimo wszystko nie zamierzają narażać swoich perfekcyjnych, nieśmiertelnych żyć i rzyci na rzecz całkiem im obcego dziecka?

Lenistwo: +10

Edward wyjaśnia, że to Irina jest przyczyną całego nieporozumienia. Denalczycy zgodnie potępiają marnotrawną siostrę:

Wyobraźcie sobie, że widzieliście Renesmee tylko z daleka. I ze nie zaczekaliście na nasze wyjaśnienia.
Tanya skrzywiła się ze wstrętem.
Mniejsza o to, co sobie pomyślała... Jesteście naszą rodziną.

Długo nie mogłam zrozumieć co mi nie gra w tym – bądź co bądź logicznym – fragmencie, i w końcu spłynęło olśnienie.
Nie mam pojęcia, czy zachowanie Iriny należy oceniać w kategorii sprzedania własnych bliskich wampirycznym służbom bezpieczeństwa, bo najzwyczajniej w świecie NIE WIEM, jakie są relacje między głównymi bohaterami tej serii.

Naprawdę. Weźmy chociażby familię Weasleyów – zdrada Percy'ego jest szokiem dla czytelnika, bo podczas pierwszych kilku tomów Rowling wyraźnie nakreśliła relacje między Arturem, Molly i dziećmi. A tu? Ja nie wiem nawet, co czują wobec siebie Jasper i Esme, nie mówiąc już o przyszywanym kuzynostwie z dalekiej północy. No, ale jedno z dwojga – albo urywki z życia ukazujące więzi rodzinne, albo opisy perfekcyjnego torsu Edzia.

Denalczycy wreszcie orientują się, że wywiało pozostałych Cullenów:

Gdzie reszta, Edwardzie? – spytała Tanya. – Carlisle i Alice, i pozostali?
Zawahał się, ale na tak krótko, że chyba tego nie zauważyli. Nie udzielił pełnej odpowiedzi.
Szukają przyjaciół i znajomych, którzy mogliby nam pomóc.
Tanya rozłożyła ręce.
Edwardzie, niezależnie od tego, ilu sprzymierzeńców zgromadzicie, i tak nie wygracie. Możemy jedynie zginąć razem z wami. Na pewno jesteś tego świadomy. Oczywiście nasza czwórka zasługuje pewnie na ten los po tym, co zrobiła wam Irina, po tym, jak zawiedliśmy was w przeszłości – wtedy także z jej powodu.
Edward pokręcił przecząco głową.
Nie prosimy was o to, żebyście z nami walczyli i z nami zginęli. Wiesz, że Carlisle nigdy by was o coś takiego nie poprosił.
Więc jakie są wasze plany?
Szukamy po prostu świadków. Jeśli tylko uda nam się zatrzymać Volturi, choćby na chwilę... Jeśli tylko dadzą nam dojść do głosu... – Dotknął policzka Renesmee. Złapała go za rękę i ją przytrzymała. – Trudno wątpić w naszą historię, kiedy już zobaczy się ją jak film.
Tanya pokiwała wolno głową.
Sądzisz, że jej przeszłość będzie ich aż tak bardzo interesować?
Tak, ponieważ pokazuje, jaka jest i jaka będzie w przyszłości. Tworzenia nieśmiertelnych dzieci zakazano tylko dlatego, że gdyby po ziemi chodziło więcej takich nieposkromionych istot, ryzykowalibyśmy, że przez ich ekscesy ludzie dowiedzą się o naszym istnieniu.
A ja jestem grzeczna – wtrąciła Renesmee. Wsłuchałam się w jej dźwięczny głosik, zastanawiając się, jakie odczucia wywoływałby u nowych przybyszy. – Nigdy nie gryzę ani dziadka, ani Sue, ani Billy’ego. Kocham ludzi. I ludzi-wilków, takich jak mój Jacob.

 


Litości.

Kicz: +50
Mary Sue: +30

Tak – zgodziła się z Carmen Tanya – możemy wystąpić jako świadkowie. Tyle to możemy na pewno. I pomyślimy jeszcze, jak inaczej moglibyśmy wam pomóc.
Tanyo – zaprotestował Edward, wyłapując z jej myśli to, czego nie wypowiedziała na głos.
Naprawdę, nie musicie z nami walczyć.
Jeśli Volturi nie zatrzymają się, żeby wysłuchać waszych świadków, mamy po prostu odsunąć się na bok i spokojnie się wszystkiemu przyglądać? Oczywiście mogę się wypowiadać wyłącznie za siebie...
Kate prychnęła.
Tak bardzo we mnie wątpisz, siostro?
Tanya uśmiechnęła się szeroko.
Jakby nie było, to misja samobójcza.
Kate też się uśmiechnęła i z nonszalancją wzruszyła ramionami.
Ja tam w to wchodzę.
Ja też – włączyła się Carmen. – Zrobię co w mojej mocy, żeby chronić tę małą. – Najwyraźniej nie mogąc oprzeć się jej urokowi, wyciągnęła ku niej ręce. – Czy mogę cię trochę potrzymać, bebe linda?* [bebe linda – hiszp. śliczne maleństwo – przyp. Tłum.]

Primo: Patrz wyżej. Ta deklaracja w najmniejszym stopniu mnie nie rusza, bo nie znam tych bohaterów i nie mam pojęcia, co kieruje ich motywami.

Secundo: Patrz wyżej. Zróbcie eksperyment i spróbujcie powiedzieć na głos: „Can I hold you for a sec, słodkie maleństwo?”

Renesmee, zachwycona nową przyjaciółką, wyprężyła się w jej kierunku. Podałam ją Carmen. Przytuliła ją mocno do siebie, szepcząc do niej coś po hiszpańsku.
Tak samo było z Charliem, a wcześniej z wszystkimi Cullenami. Moja córeczka potrafiła podbić serce każdego. Co było w niej takiego, że ludzie z miejsca się w niej zakochiwali? Ba, że wystarczyło znać ją parę minut, by być gotowym oddać za nią życie!

AAAAAAA!!!!!!!

Kicz: + 100
Mary Sue: +1000


Rozdział kończy się pesymistycznym:

Przez moment wydawało mi się, że może plan, który staraliśmy się zrealizować, ma szansę się powieść. że Renesmee zjedna sobie naszych wrogów tak samo łatwo, jak zjednywała sobie naszych przyjaciół.
Ale potem przypomniało mi się, że przecież opuściła nas Alice, i nadzieja zgasła we mnie tak szybko, jak się pojawiła.


Czy Belli uda się opracować genialny plan, mający na celu zagwarantowanie bezpieczeństwa swemu aniołkowi? Czy Cullenowie zwerbują kolejnych sojuszników? Tego dowiecie się już wkrótce.


Statystyka:

Mary Sue: 1030
Kicz: 150
Głupota: 91
Lenistwo: 10
Bitch: 5


Maryboo


niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział XXIX: Dezercja

Ale mi się dziś trafił beznadziejny rozdział. No nic, przemęczcie się ze mną, będzie raźniej.
 Dżejkob dowiaduje się od Cullenów o niewesołej sytuacji i niezwłocznie przekazuje informacje reszcie wilków. Cullenom pozostaje więc tylko siedzieć całą noc w niemym angście. (+100 angst)

Alice gdzieś się zmyła. Glitterfamily zaczyna się martwić, co wyrywa ich wreszcie z angstu. Culleny postanawiają sprawdzić, czy jakiś podjazd Volturi jej nie dopadł. Dżejk zostaje z Nabuchodonozorem, a sparkląca rodzinka leci w las, żeby szukać Ali i Jazza, który też gdzieś wyparował. W pogoni za śladami zaginionych wąpierze zbliżają się do terytorium Wolfów. Z lasu wyłania się Sam z Paulem i Jaredem, wszyscy w ludzkiej postaci.

Okazuje się, że Alka i Jasper poprosili o możliwość przeprawy przez terytorium Quileutów, by dotrzeć do oceanu, po czym skoczyli do wody i tyle ich widzieli. Sam przekazuje doktorkowi liścik od Ali. Jest to kartka wyrwana z Kupca weneckiego Belki. Ech, Will, Stefka nie chce się od Ciebie odczepić. Najpierw Romeo i Julia,  książka dość marnie zinterpretowana przez Smejerową, a teraz to. Biedny miś.

Z listu wynika, że Alka postanowiła, delikatnie rzecz ujmując, spierdzielić. Radzi zebrać tylu krewnych i znajomych królika, ilu się da i przeprasza za tak nagłą rejteradę. Sam pyta, czy rzeczywiście jest aż tak źle i dostaje twierdzącą odpowiedź. Wilk jest zniesmaczony postawą Alice. Edek broni siostry.

– Nie wiemy, co takiego zobaczyła – stwierdził. – Alice nie jest ani tchórzliwa, ani bezduszna. Musiała mieć swoje powody.
– Żaden z nas nigdy by... – zaczął Sam, ale Edward zaraz mu przerwał:
– Jesteśmy z sobą związani inaczej niż wy w sforze. Każde z nas nadal posiada wolną wolę.

Uuuu, you want ice on that burn?

McSparkle oznajmia Samowi, że ten wcale nie musi się angażować, ale przywódca wilków ani myśli się wycofać.

– Nie skazuj przez dumę swoich bliskich na rzeź – powiedział cicho Carlisle.
Przywódca wilków posłał mu przyjazne spojrzenie.
– Tak, jak to wytknął nam Edward, nie jesteśmy do końca wolni. Renesmee jest częścią naszej rodziny w takim samym stopniu jak waszej. Jacob nie może jej opuścić, a my nie możemy opuścić jego.

Czyli dupa. Te futrzaki mają naprawdę kolektywnie przesrane. Oj, zaczynam się ostro powtarzać.

Carlisle proponuje, żeby się nie kłócić, tylko brać się do roboty z werbowaniem tysiąca pińćset nowych bohaterów.

Edward skinął głową. Twarz miał nadal zesztywniała z bólu. Z za naszych pleców dochodziło ciche szlochanie Esme. Nie umiała ronić łez, ale jakoś musiała sobie ulżyć. Mnie nie stać było nawet na to – otępiała, mogłam tylko patrzeć przed siebie. Nic jeszcze nie czułam. Wszystko wydawało mi się nierzeczywiste, jak gdybym po raz pierwszy od miesięcy zapadła w sen. Jak gdyby dręczył mnie jakiś koszmar.

(+100 angst)

Sam przeprasza, że nie zatrzymał Ali, ale Carlisle nie ma mu tego za złe.

Zawsze miałam Cullenów za zamkniętą całość, za coś niepodzielnego. Teraz przypomniało mi się, że nie zawsze tak było. Carlisle stworzył Edwarda, Esme, Rosalie i Emmetta, a Edward z kolei stworzył mnie. Łączyły nas więzy krwi – i wampirzego jadu – ale tylko naszą szóstkę. Nigdy jednak nie myślałam o tym podziale. Nie zastanawiałam się nad tym, że dla części swoich dzieci Carlisle był poniekąd ojcem, a Alice i Jaspera jedynie adoptował. Zresztą, tak po prawdzie, to Alice adoptowała jego. Zjawiła się znikąd, przyprowadzając z sobą Jaspera, i znalazła dla siebie miejsce w już istniejącej rodzinie. Oboje z Jasperem wiedzieli, jak to jest żyć osobno. Czyżby postanowiła na nowo wieść takie życie, zobaczywszy, jaki los czekałby ją u Cullenów?

Byłby to jakiś interesujący twist. Problem polega na tym, że nikt chyba nie wierzy, że Alka się tak po prostu ulotniła i nigdy nie wróci z odsieczą, jak ten rycerz na białym koniu. Toż to Sparkleland, więc wszystko musi naszym bohaterom iść jak po maśle.

Reszta Cullenów rwie się do pracy, ale nasza cudna heroina nie ma w sobie żadnej determinacji, gdyż owa determinacji utonęła w morzu angstu. (+50 angst) Belcia jest przekonana, że to już koniec, deireadh, schluss, fin i w ogóle pozamiatane.

W drodze powrotnej sparklepiry natrafiają na nowy trop, tym razem samej Alice. Belka i Edek ruszają za nim. Bellissima zastanawia się, dlaczego Alcia napisała liścik na kartce z jej książki, leżącej w jej magicznym domku, zamiast na czymkolwiek innym z domu Cullenów. 
Trop oczywiście prowadzi do cudacznej budowli zamieszkałej przez nasze gołąbeczki.

W całej tej historii było coś bardzo podejrzanego – jakby za czynami Alice coś się kryło, tylko nie miałam pojęcia co. Jedno było pewne – Kupiec należał do mnie, więc i do mnie należało rozwiązanie tej zagadki. Gdyby Alice chciała przekazać coś w sekrecie Edwardowi, czy nie wydarłaby kartki z jednej z jego książek?

Normalnie jak w kryminale klasy Z, a wręcz Ż. Gdybym nie znała Stefy, byłabym zainteresowana zagadką. Ale, z oczywistych powodów, gila mnie to.

Belka postanawia wejść do domku sama.

Wyjęłam z półki Kupca weneckiego i czym prędzej otworzyłam go na stronie tytułowej. Koło poszarpanej krawędzi pozostawionej przez wyrwaną stronicę, pod słowami „William Szekspir” Alice napisała: Spal to. Poniżej widniało nazwisko i adres kogoś zamieszkałego w Seattle.

Gdy Edek dołącza do żony, Kupiec wesoło trzaska w kominku. Belka zataja przed mężem swoje znalezisko.

Zapatrzyłam się w płomienie. Byłam jedyną osobą na świecie, która mogła okłamać Edwarda. Czy tego właśnie Alice ode mnie wymagała? Czy takie było jej ostatnie życzenie?
– Kiedy leciałyśmy do Włoch, żeby cię uratować – szepnęłam (nie było to kłamstwo, ale niewątpliwie starałam się odwrócić jego uwagę) – okłamała Jaspera, żeby nie poleciał za nami. Wiedziała, że jeśli Jasper spotka się z Volturi, to zginie. Byle tylko nie narazić go na niebezpieczeństwo, ryzykowała życie. I moje życie także. I twoje.
Edward nic odpowiedział.
– Alice ma swoje priorytety – dodałam.
Poczułam bolesne ukłucie w swoim zastygłym sercu, bo uzmysłowiłam sobie, że moje wyjaśnienie wcale nie wydawało się być kłamstwem.
– Nie wierzę – powiedział Edward, ale takim tonem, jak gdyby nie zaprzeczał mnie, tylko starał się przekonać samego siebie. Może tu znowu chodzi tylko o Jaspera. Zobaczyła w wizji, że wszyscy wyszlibyśmy z tego cało, tylko Jasper nie. Może...
– Mogłaby nam wtedy o tym powiedzieć. Mogłaby odesłać go samego.
– I dobrowolnie by ją opuścił? Może znowu go okłamała.
– Kto wie – udałam, że się zgadzam. – Wracajmy już do domu. Mamy mało czasu.

Po drodze Belka cały czas zastanawia się, o co chodziło Alice, ale i tak nie napawa ją to jakąkolwiek nadzieją.

W domu okazuje się, że Culleny są już elegancko spakowane na wycieczkę krajoznawczą połączoną z agitacją.

– Mamy zostać? – zdziwił się Edward, patrząc na Carlisle’a. Nie wyglądał na zadowolonego.
– Alice powiedziała, że będziemy musieli pokazać naszym gościom Renesmee i że będziemy musieli przy tym szczególnie uważać – wyjaśnił doktor. – Edwardzie, ty z nas najlepiej sobie z tym poradzisz. Będziemy przysyłać tu każdego, kogo odnajdziemy.

To trochę czasochłonne, nieprawdaż? Nie możnaby, no nie wiem, nagrać małej na filmie i go pokazać? Przecież na pewno superspeshulsparklepiry usłyszałyby jej bicie serca i zobaczyły zaróżowione policzki na nagraniu. I od razu sytuacja byłaby jasna: za lub przeciw. Idę albo nie idę.

Culleny rozchodzą się w różne strony.  Black rozmawia z Nabuchodonozorem.

– Nie wiem, czy ktoś ze znajomych Carlisle’a tu jednak przyjedzie – odpowiedział jej. – Mam nadzieję. Na razie wygląda na to, że tamtych jest trochę więcej od nas.
Więc już wiedziała. Rozumiała aż za dobrze, co się dzieje. Że też te przeklęte wilkołaki z wpojeniem musiały zawsze spełniać wszystkie zachcianki obiektów swoich uczuć! Czy nie ważniejsze było to, by ją chronić, niż by jej nadskakiwać? Przyjrzałam się uważnie jej twarzyczce. Nie wydawała się być przestraszona, tylko zaniepokojona i bardzo poważna.

(+10 Mary Sue)

Nabuchodonozor chce wiedzieć, czy Dżejk będzie cały czas przy niej. I tu pojawia się problem, bo nowi przybysze mogą nie zaakceptować wolfów i przez to odwrócić się od Nabuchodonozora.

– Wiem, Jake. Wiem, jak ciężko jest się rozstawać z małą. Rozegramy to intuicyjnie – zobaczymy, jak na nią zareagują. Tak czy siak, nie mogą jej zobaczyć ot tak, na wejściu. Przez najbliższych kilka tygodni będzie musiała przenieść się na stałe do kamiennego domku i czekać tam, aż nadejdzie właściwy moment, by ją zaprezentować. Więc tak długo, jak będziesz trzymał się z dala od tego domu tutaj...
– To już da się załatwić. Czyli jutro rano będziemy mieli już towarzystwo?
– Tak. To nasi najbliżsi przyjaciele. W tym szczególnym przypadku będzie chyba lepiej, jeśli od razu zagramy w otwarte karty. Możesz tu jeszcze zostać. Tanya wie o tobie. Poznała nawet Setha.
– Racja.
– Powinieneś uprzedzić Sama. Wkrótce po lesie będzie się kręcić wielu obcych.

Tak więc wygląda plan. No dobra, zobaczymy co z tego wyniknie.

Belka postanawia dowiedzieć się, kim jest J. Jenks, którego nazwisko Alice zapisała w jej książce.

Kiedy rozmawiali, podeszłam do okien od strony rzeki, starając się wyglądać na zamyśloną i podenerwowaną. Nie było to trudne. Oparłam czoło o szybę w miejscu, w którym szklana ściana skręcała w stronę jadalni, tuż koło jednego ze stolików komputerowych. Wpatrując się w las, przesunęłam palcami po klawiaturze w taki sposób, jak gdybym robiła to w roztargnieniu. Czy wampiry robiły w ogóle cokolwiek w roztargnieniu? Nikt w pokoju nie zwracał chyba na mnie uwagi, ale nie obróciłam się, żeby zyskać pewność. Rozbłysnął monitor. Ponownie, niby to przypadkiem, musnęłam klawiaturę, a potem z rozmysłem postukałam paznokciami w blat biurka, żeby wrażenie było takie, że robię to wszystko z nerwów. Kolejne muśnięcie klawiszy... Kątem oka zbadałam, co wyświetliło się na ekranie.

Wow, Bond by się nie powstydził takiego tajniactwa. Jeżu, czy oni nie mają choć jednego komputera w innym pokoju albo laptopa, żeby Belcia nie mogła sobie poszukać tego kolesia bez takich podejrzanych cyrków?

Jason Jenks okazuje się być prawnikiem, ale adres jego kancelarii nie zgadza się z tym podanym przez Alę.

Do Belki podchodzi mały potworek. Nabuchodonozor martwi się o swoich bliskich, ale widać, że nie wie do końca, jak źle wygląda sytuacja. Brakuje jej też Ali.

– Mnie też jej brakuje.
Poczułam, że zmienia mi się wyraz twarzy, że moje ciało stara się dopasować go do mojego smutku. Oczy miałam jakieś dziwne nieprzyjemnie suche. Mrugały, próbując się tej suchości pozbyć. Przygryzłam wargę. Kędy wzięłam kolejny wdech, powietrze zgubiło w gardle drogę, jak gdybym się nim krztusiła.
Renesmee odsunęła się ode mnie, by mieć na mnie lepszy widok, i w jej myślach zobaczyłam swoje odbicie. Wyglądałam tak, jak Esme wyglądała tego ranka. A więc to tak się po wampirzemu płakało.
Moja córeczka patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, a potem jej oczka zalśniły wilgocią. Pogłaskała mnie po policzku, nic mi nie pokazując – po prostu chciała mnie pocieszyć. Nigdy się nie spodziewałam, że kiedyś zamienimy się rolami, tak jak to zawsze robiłyśmy z Renee. Nie potrafiłam sobie zresztą za dobrze wyobrazić naszej przyszłości. W kąciku oczka Renesmee pojawiła się łezka. Starłam ją całusem.

(+10 kicz) (+10 angst)

– Nie płacz – powiedziałam jej. – Wszystko będzie dobrze. Włos ci z głowy nie spadnie. Już ja się o to postaram.
Może nie byłam w stanie zrobić nic więcej, ale Renesmee musiałam ocalić. Nie miałam już żadnych wątpliwości, że właśnie o to zadbała Alice. Domyśliła się. Zostawiła jej jakąś drogę ucieczki.

I… koniec rozdziału. Matko borsko, jakie to było nudne. (+30 nuda) Niby kroi się jakaś intryga z tym Jenksem, ale przecież to Smeyer, więc się nie ekscytuję, bo nie ma po co. Plan z werbowaniem sprzymierzeńców jakiś taki kulawy. W ogóle wszystko to jakieś takie… bleh. Jestem straszliwie niezaintrygowana. Zresztą i tak wiem, że nikomu nic się nie stanie, bo nie może. Borze zielony, niech to się ruszy, bo przysnąć można.

(+30 nuda)
(+10 kicz)
(+260 angst)
(+10 Mary Sue)


Beige

niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział XXVIII: Przyszłość

Gdy rozstawaliśmy się w poprzednim rozdziale, McSparkle i Carlisle usiłowali dogonić jedną z sióstr Denali, Irinę, która z sobie tylko wiadomych powodów dała drapaka na widok Nabuchodonozora bawiącego się z Jacobem. Jak się okazuje, próby spaliły na panewce; wampirzyca umknęła, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Co więcej, nie powróciła do sióstr na Alaskę, a w wizjach Alice jawi się zgoła mało konkretnie, przemierzając zaśnieżone równiny bez – jak mogłoby się wydawać – specjalnego celu.
Dni mijają, Belcia i reszta ferajny planują odwiedziny świeżo stuningowanej pani Cullen we Włoszech, a następnie podróż do Brazylii w celu odszukania dalszych informacji na temat wampirzo-ludzkich hybryd.

Nie powiedziałam jeszcze Charliemu nic o tej dłuższej wyprawie i zadręczałam się bezustannie, jak to mu przekazać. Jak miałam go o tym powiadomić, tak by jak najmniej go przy tym zranić?

...Słonko, Charlie zmuszony był radzić sobie z gigantem w twoim wykonaniu co najmniej dwukrotnie, hen w czasach licealnych – nie wspominając już o niedawnej „kwarantannie”. Nie sądzę, by kilkudniowa (a nawet kilkumiesięczna) wyprawa za granicę dorosłej, zamężnej córki miała wstrząsnąć jego światopoglądem.

Głupota: +1

Culleny planują wycieczkę, omawiając przy tym jakże istotne kwestie podróżnej garderoby (Rosalie i Esme) oraz urozmaicenia diety poprzez polowanie na nowe gatunki (Emmett i Jasper). Alice, częściowo wciąż skupiona na wyszukiwaniu wizji dotyczących poczynań Iriny, zabawia się we florystkę, doprowadzając do perfekcji kwiatowe kompozycje...

...Aż tu nagle!

Przeniósłszy wzrok z powrotem na Renesmee, przegapiłam moment, w którym naczynie wyślizgnęło się Alice z rąk. Zaalarmowana szumem powietrza przecinanego przez spadający kryształ, zdążyłam jednak zobaczyć, jak wazon uderza o marmurową podłogę przy wejściu do kuchni i rozbija się na tysiące diamentowych kawałeczków.
(…)
Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby wampir upuścił coś przez przypadek. Nigdy.
Mrugnęłam i Alice stała już do nas przodem. Obróciła się tak szybko, że nie było tego widać. Jej oczy były gdzieś w połowie drogi pomiędzy majakiem a rzeczywistością. Otwierała je coraz szerzej, aż wreszcie wypełniały jej wąską twarzyczkę. Tyle kryło się w nich strachu, bólu i rozpaczy, że zajrzawszy w nie, poczułam się jak ktoś, kto ocknął się w trumnie.
Usłyszałam, jak Edward głośno zaczerpnął powietrza – prawie że się przy tym zakrztusił.
Co jest? – warknął Jasper. Doskoczył do Alice z prędkością światła, miażdżąc pod stopami resztki wazonu, złapał ją za ramiona i potrząsnął gwałtownie. Wydawało mi się, że jej drobne kości zagrzechotały. – Alice, co się stało?
(…)
Jadą po nas – wyszeptali Alice i Edward jednocześnie. – Wszyscy.
W pokoju zapadła głucha cisza.
(…)
Zapragnęłam porwać Renesmee na ręce i ukryć ją sobie pod skórą, ukryć ją w swoich włosach, sprawić jakoś, by stała się niewidzialna. Ale nie zdołałam nawet na nią spojrzeć. Miałam wrażenie, że przypominam już nie kamień, tylko lód. Po raz pierwszy, odkąd zostałam wampirem, zrobiło mi się zimno.
Ledwie zwróciłam uwagę na to, że Alice i Edward potwierdzają moje przypuszczenia. Nie było mi to potrzebne. Ja już wszystko wiedziałam.
Volturi – jęknęła.


Dla wszystkich, którzy wciąż nie mogą się pozbierać po owej przytłaczającej informacji: tak, Meyer naprawdę postanowiła wprowadzić do tej literackiej abominacji element zagrożenia. Najwyraźniej nasza dalsza lektura będzie się składać z czegoś więcej niż szczegółowych opisów zajefajności Belki i Nabuchodonozora. Hip, hip hurra!

Swoją drogą, takie zagranie daje spore pole do manewru. Czy Volturi zjawią się w ciągu kilku najbliższych godzin? A może planują zasadzkę w niespodziewanym momencie, tym samym zmuszając Cullenów do życia w ciągłej niepewności? A może...

Kiedy? – powtórzył Jasper głosem przywodzącym na myśl rozszczepiający się lód.
Alice nie zamknęła powiek, ale jej oczy jakby przesłoniła błona – przez chwilę były zupełnie nieprzytomne, tylko jej usta wykrzywiał wciąż grymas przerażenia.
Wkrótce – odpowiedziała równocześnie z Edwardem. – Wszędzie będzie dużo śniegu, i w lesie, i w miasteczku – uzupełniła samodzielnie. – Przybędą tu za niecały miesiąc.





...miesiąc?





MIESIĄC?!



Ustalmy coś; Stefa nigdy nie była mistrzynią, gdy w grę wchodziły tzw. twisty fabularne. Wszystkie intrygi w „Zmierzchu” powstawały z połączenia Alice ex Machina z ujemnym IQ bohaterów sagi – vide Edward wyrzucający swoją komórkę w Nju Munie.

Ale to już jest przesada.

Nie ma ŻADNEGO powodu, dla którego włoskie wąpierze miałyby czekać z atakiem trzydzieści dni. Zabukowanie miejsc na samolot to kwestia kilku minut; warto przypomnieć, że dwa tomy wcześniej Alice i Bella zdołały przemieścić się z Forks do Volterry w niecałą dobę – i to z przesiadką na międzynarodowym lotnisku. Mało tego – niezależnie czy przyjmujemy, że Aro i spółka to nowe wcielenie lorda Voldemorta, a ich głównym celem życiowym jest zamordowanie naszych protagonistów, czy też postrzegamy Volturi jako bardzo rygorystycznych strażników ładu w wampirzej społeczności (nie przejmujcie się, jeżeli po trzech tomach sagi nadal nie jesteście pewni, która odpowiedź jest prawidłowa – Stefcia najwyraźniej też tego nie wie), wizyta w USA powinna znaleźć się na samej górze ich listy priorytetów. W przypadku opcji a), właśnie została im podana na srebrnej tacy idealna wymówka, dzięki której mogą zetrzeć Cullenów w proch i to w białych rękawiczkach; jeżeli przychylamy się do rozwiązania b), wizyta w Forks staje się konieczna ze względów służbowych – zostało wszak złamane najświętsze z praw krwiopijców, stanowczo zakazujące tworzenia nieśmiertelnych dzieci.

Ach, i jeszcze jedno – w „Księżycu w Nowiu” Aro dowiedział się, że Ala potrafi odczytywać przyszłość. U zdolnego pisarza byłby to wspaniały pretekst dla dalszego zapętlenia fabuły: Cullenowie mogliby zapomnieć o tym, że Włosi są świadomi ich talentów i zostać wzięci z zaskoczenia (Volturi przez cały czas karmiliby Alice fałszywymi wizjami) – lub, przeciwnie, nasze wąpierze mogłyby wykazać się przytomnością umysłu i zdać sobie sprawę, że widzenia Alki mogą być falsyfikatami („Co, jeśli to nieprawda? A jeżeli podsuwają nam zarówno prawdziwe, jak i zmanipulowane informacje, wiedząc, że nie jesteśmy w stanie tego odróżnić?”).

Oczywiście, nic takiego się nie dzieje – wszak wszyscy wiemy, że moc panny Cullen włącza się i wyłącza zgodnie z widzimisię autorki, służąc jedynie do rozwiązywania konfliktów, nigdy do ich generowania. Jeszcze by, nie daj bór, powstała z tego wszystkiego skomplikowana i wielowarstwowa fabuła...

A najlepsze jest to, że Meyer najwyraźniej sama zdaje sobie sprawę, że w tym wypadku nie ma żadnego, nawet najgłupszego wytłumaczenia dla pokierowania akcją w taki bezsensowny sposób – cały ten zabieg ma na celu jedynie zapewnić Belce i resztę ferajny wystarczająco dużo czasu, by mogli wymyślić jakiś plan awaryjny. Naprawdę – kwestia przyjazdu w ciągu miesiąca od wizji Alice nie zostaje wyjaśniona w jakikolwiek sposób. Bo i jak?

Gratuluję, SMeyer. Pobiłaś samą siebie – ze wszystkich bezsensownych, nie trzymających się kupy scen wiodących do wydumanego, nielogicznego punktu kulminacyjnego każdej z twych książek ta w największym stopniu zasługuje na odznakę „wyciągniętej z samej rzyci”.

Głupota: +500
Lenistwo: +500
Angst: +30

...Nie, ja tak tego nie zostawię. Skoro Stefa nie zamierza podać mi żadnego logicznego wyjaśnienia dla absurdalnego terminu przyjazdu makaroniarzy, to sama go sobie dośpiewam.
Niniejszym chciałabym podzielić się z wami krótkim fanfickiem mojego autorstwa – własną interpretacją takiej a nie innej decyzji Volturi. Enjoy!


 
- Żabciu...
- Nie.
- Kwiatuszku mój...
- Już ci powiedziałam, że nic z tego.
- Ależ, brokatowy promyczku...
Kajusz westchnął i zerknął na zegarek. Czterdzieści minut i dwadzieścia osiem sekund – przekonanie Sulpcii do ich najnowszego projektu szło Arowi nadzwyczaj opornie.
Przeniósł spojrzenie na ciężkie drzwi prowadzące do damskich komnat i uśmiechnął się złośliwie. ON nie miał najmniejszego problemu ze swoją małżonką; Athenodora bez szemrania przyjęła do wiadomości, że w przeciągu następnych 48 godzin ma być przygotowana do wylotu. Ale cóż, nie każdy wie, jak postępować z kobietami. To jak wewnętrzny instynkt – albo się go posiada, albo nie.
- Dupa, nie mężczyzna – mruknął pod nosem, poprawiając od niechcenia zbyt luźny węzeł krawatu.
Ledwie zwerbalizował swój surowy osąd, gdy z luksusowej bawialni urządzonej w stylu, które ich żony z jakiegoś powodu lubiły nazywać „późną Marią Antoniną” wypadł jak burza obiekt jego przemyśleń.
- I co? - spytał z pozorną obojętnością blondyn, wpatrując się badawczo w przyszywanego brata.
Aro westchnął ciężko, po czym z rezygnacją skinął głową w bok, sugerując tym gestem opuszczenie placu boju i udanie się z powrotem do głównej sali. Wyglądał, jakby znajdował się na skraju apopleksji; Kajusz nie miał wątpliwości, że gdyby tylko było to możliwe w ich sytuacji, głównodowodzący Volturi właśnie ocierałby z czoła rzęsiste strugi potu.
- Mówiąc wprost, klapa – potwierdził smętnym tonem to, co stało się oczywiste dla każdego postronnego obserwatora mniej więcej pół godziny wcześniej. - Uparła się. Twierdzi, że skoro tak nagle odrywamy ją od codziennego rytmu, to przynajmniej chce dostać coś w zamian.
- I uległeś? - pogarda w głosie Kajusza walczyła o pierwsze miejsce z niedowierzaniem i rozbawieniem.
- A jakie miałem wyjście? - mruknął żałośnie Aro. Mimo statusu najpotężniejszego wampira nowego tysiąclecia, posiadania własnego zamku (plus kilka pomniejszych dworów, dwa jachty i park wodny na południu Rosji) oraz nadprzyrodzonych umiejętności, w tej chwili nie różnił się niczym od milionów jemu podobnych mężów-pantoflarzy, przegrywających batalie ze swymi żonami.
- Jak to: jakie? Zwyczajnie, trzeba było jej przypomnieć, kto tu rządzi.
- Chyba sobie kpisz. Wolę się czołgać do Waszyngtonu na kolanach, niż przeżywać powtórkę z 1912.
- I właśnie dlatego nie pozwalam Athenie na takie głupstwa. Po diabła puszczałeś ją z sufrażystkami? - Kajusz pokiwał z niedowierzaniem głową, wspominając nierozważną decyzję brata.
- Co się stało, to się nie odstanie. Teraz musimy zdecydować, co dalej – z tymi słowami Aro pchnął ciężkie wrota sali tronowej.
W komnacie obecni byli niemal wszyscy, za wyjątkiem Heidi, która jak zwykle o tej porze udała się na polowanie. Każdy z Volturi zabijał czas oczekiwania na posiłek sobie właściwym sposobem: Jane składała origami; Alec haftował niezapominajki na rękawie aksamitnej, bordowej szaty (prezent urodzinowy dla Marka – dar ten, z racji całkowitego oderwania jubilata od prozy życia, mógł być wykańczany tuż pod jego nosem bez ryzyka zepsucia niespodzianki); trzeci z założycieli klanu siedział na swym tronie, zatopiony w lekturze najnowszej powieści Coelho, a Feliks i Demetri grali w Scrabble na ośmiu złączonych ze sobą planszach (Kajusz rzucił pobieżnie okiem na dotychczas powstałe słowa, mimochodem konstatując, iż motywem przewodnim były tym razem rzeczowniki węgierskie z literą „a” na trzeciej pozycji od końca).
- Jak poszło, szefie? - spytał z zaciekawieniem Alec, chwilowo przenosząc wzrok ze swej koronkowej roboty na pryncypałów.
- Cóż... - zaczął niepewnie Aro, po czym odchrząknął i zawiesił się z lekka. Przyznanie się do porażki przed bratem było czymś zgoła innym niż ogłoszenie swej niekompetencji własnej straży. - Powiedzmy, że napotkałem pewne trudności.
- Zatem lady Sulpcia odmawia wzięcia udziału w wyprawie? - zapytała Jane, zginając skrzydło jaskrawopomarańczowego łabędziątka.
- Tego nie powiedziałem – zirytował się wampir. - Po prostu zostały mi przedstawione argumenty, które utrudniają zrealizowanie wcześniej przyjętych założeń.
- A konkretnie?
- Dowiedziałem się, iż wybranie kilku egzemplarzy z siedemnastu tysięcy sukni, dobranie do nich odpowiednich dodatków i pantofli i zmieszczenie wszystkiego w jednej walizce jest absolutną niemożliwością...
- Zawsze możemy dopłacić za nadbagaż – zauważył jak zwykle rozsądny Alec.
- Żadnego dopłacania! - Kajusz nie zaliczał się do grona osób cierpiących na rozrzutność.
- No i jeszcze ta sprawa z Klubem Książki...
W sali rozległo się zbiorowe westchnienie. Udział w cokwartalnych zebraniach Klubu Literatury Kobiecej był traktowany przez Sulpcię z niemal religijną czcią.
- Jak na złość, wyznaczyli datę akurat na ten sam dzień, gdy wypada nasza konfrontacja z Cullenami.
Przez kilka minut w sali panowała pełna frasunku cisza, zakłócana jedynie gniewnym szeptem Demetriego („Przestań cyganić, do cholery, przecież widzę, że wyciągnąłeś osiem liter...”).
- No dobrze – przerwał milczenie Alec. - Ale chyba przedstawiła szefowi jakąś alternatywę?
- I tu właśnie, drogi chłopcze, zaczynają się schody. - Aro przysiadł ciężko na pobliskim zydelku, nie zawracając sobie głowy zajmowaniem właściwego mu miejsca na podwyższeniu. - Moja małżonka twierdzi, że skoro, cytuję, „ma przewracać życie i szafę do góry nogami”, koniec cytatu, to w takim razie chce mieć jakieś miłe wspomnienia z eskapady zza ocean, zwłaszcza, że nie odwiedziła Ameryki od Czarnego Czwartku. Innymi słowy – żąda wycieczki do Hollywood! - Aro rozłożył ręce w teatralnym geście rozpaczy.
Jeżeli liczył na pełne współczucia spojrzenia i przyjacielskie poklepywanie po plecach, to spotkało go olbrzymie rozczarowanie. Czwórka strażników nie tylko nie zaczęła pomstować na głupotę swej pani, ale w dodatku wymienili między sobą ukradkowe, znaczące spojrzenia.
- No co? - zdenerwował się w imieniu brata Kajusz.
- Panie...myślę, że to nie taki głupi pomysł – zaczęła ostrożnie Jane. - Ostatecznie, ja też chciałabym zwiedzić jakąś metropolię. Na przykład Nowy Jork. Zobaczyć Statuę Wolności, przejść się po Fifth Avenue, obejrzeć „Piękną i Bestię” na Broadwayu...
- Że co proszę???
- Szefie, jak już przy tym jesteśmy...zbliżają się święta – dorzucił swoje trzy grosze Feliks.
- I co z tego? - Kajuszowi narodzenie Chrystusa kojarzyło się wyłącznie z niedogodnością polegającą na konieczności zmiany systemu kalendarzowego.
- No...Głupio tak atakować kogoś w czasie Gwiazdki. Moglibyśmy wynająć na kilkanaście dni jakąś elegancką willę i urządzić sobie święta z prawdziwego zdarzenia: z choinką, kolędami i takimi tam. Jestem pewien – dodał, spoglądając na Ara – że lady Sulpcia byłaby bardzo zadowolona z tego rodzaju przełamania rutyny.
- Ależ to być nie może! - Aro wyglądał, jakby miał za sekundę wybuchnąć płaczem. - Przecież przyłączenie Cullenów do naszej rodziny miało być moim bożonarodzeniowym prezentem dla samego siebie! Chcę powiększyć swoją kolekcję! Chcę mieć ich wszystkich!!! Mwahahahaha! - dla lepszego efektu zaniósł się śmiechem godnym bondowskiego szwarccharakteru; aurę ogólnego mroku zepsuł jednak fakt, iż podczas swej namiętnej tyrady nieco się obślinił.
- Uspokój się – schizofreniczne przeskoki w nastroju Ara nie robiły już na Kajuszu żadnego wrażenia, co nie zmieniało faktu, iż jednym z jego najskrytszych marzeń było podsunięcie bratu na obiad osobnika będącego po końskiej dawce valium. - I przestań podbierać mi kwestie.
- O! - zdziwił się Aro – Ty też pragniesz, żeby Alice, Bella i Edward stali się jednymi z nas?
- A skąd. Chcę ich zamordować. Chodziło mi o „mwahahahaha”.
- Ekhm...-Demetri nieśmiało spróbował nakierować dyskusję na poprzedni tor – Wracając do tematu, to ja...To jest...Tak się składa...Ucieszyło by mnie...Jabymbardzochciałpojechaćdodisneylandu – wyrzucił na jednym oddechu.
Kajusz poczuł, że zaczyna go trafiać ciężki szlag.
- I co jeszcze? Pozazdrościłeś bachorom możliwości zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia z facetem przebranym za Myszkę Miki? A może masz chrapkę na piżamę z wizerunkiem Małej Syrenki???
- Niezupełnie...- gdyby to było możliwe, twarz Demetriego przypominałaby swym odcieniem znak stopu. - Ja...zawsze chciałem zobaczyć jak wygląda wnętrze pałacu Kopciuszka – ostatnie dwa słowa wyszeptał głosem tak cichym, że trudnym do usłyszenia nawet dla wampirzego ucha.
Niezręczną ciszę, jaka zapadła po owym wyznaniu, niespodziewanie przerwał łagodny głos Marka:
- Nie bądź taki zapalczywy, drogi bracie. Uważam, iż wyprawa do Disneylandu to całkiem sympatyczny pomysł.
Aby zrozumieć osłupienie, które ogarnęło wszystkich znajdujących się na sali po usłyszeniu tej opinii (a które przejawiło się w zbiorowym opadzie szczęki, oraz – w przypadku Feliksa – upuszczeniu woreczka z płytkami, który uderzył z łoskotem o marmurową posadzkę) należałoby odnotować, iż Marek zabrał głos tylko raz w ponad tysiącletniej historii rodzinnych narad – konkretnie w maju 1860 roku.
Ale zrobił to tylko w celu upewnienia się u ówczesnego strażnika przybocznego, Roberto, czy kolor umundurowania Czerwonych Koszul przypadkiem nie gryzie się z odcieniem szat zakładanych podczas święta na jego cześć.
- Eee...bracie – Aro jako pierwszy odzyskał względną równowagę i z namysłem ważył słowa swej wypowiedzi, doceniając niewątpliwą wzniosłość chwili – Czy mam rozumieć, że ty także marzysz o wycieczce do parku rozrywki?
- Och, nic z tych rzeczy – odparł niefrasobliwie wampir, nie podnosząc nawet na moment oczu znad książki – po prostu uważam, iż niesprawiedliwym byłoby pozbawiać Demetriego i pozostałych odrobiny radości.
- No...w sumie racja. - Aro wyraźnie się łamał; fakt, iż nawet Marek popierał pomysł przeniesienia daty ataku na okres poświąteczny dał mu widocznie do myślenia. - Alec, ile by to suma sumarum zajęło?
- Policzmy – chłopak ostrożnie odłożył niedokończoną robótkę na kolana, po czym wyjął z kieszonki niewielki organizer, z którym nigdy się nie rozstawał, sięgnął po leżący na pobliskim stoliku długopis i zaczął zawzięcie notować. - Wynajęcie prywatnego odrzutowca, willa w którejś z metropolii, wycieczka do Los Angeles, Nowego Jorku, Kolorado...
- Nie było mowy o żadnym Kolorado!
- Niby nie...Ale chciałbym zobaczyć Wielki Kanion. Skoro wszyscy zaklepują sobie jakiś obiekt w ramach prezentu gwiazdkowego, to czemu nie ja? – wzruszył ramionami Alec, po czym powrócił do obliczeń. - Wypad na Florydę...Cóż, zakładając, że nie napotkamy specjalnych trudności ze strony biurokracji, powinniśmy zdążyć ze wszystkim mniej więcej w przeciągu miesiąca.
- Miesiąca?! A zresztą, wszystko mi już jedno – Aro machnął z rezygnacją ręką. - Jane, leć do damskich komnat i pomóż naszym małżonkom się spakować. Alec, idź do Gianny i każ jej wykonać niezbędne telefony. Feliks, Demetri – najpierw posprzątajcie ten bałagan, a potem zacznijcie kompletować wszystko, co będzie potrzebne na wyjazd...I nie zapomnijcie o moich jedwabnych krawatach od Versace!

***

Zaledwie kilka minut później w sali tronowej zapadła błoga cisza. Strażnicy rozpierzchli się, by wykonać rozkazy; Kajusz wyleciał za drzwi, ledwie Aro skończył wydawać polecenia, mamrocząc pod nosem inwektywy; sam Aro zaś udał się do ogrodu, gdzie, jak oznajmił, zamierzał odzyskać wewnętrzną równowagę przy pomocy pozycji jogi.
Marek dojechał do ostatniej kropki dzieła brazylijskiego twórcy. Zamknął wolumin i - bez pośpiechu, jak to miał w zwyczaju – odłożył go na umiejscowiony obok siedziska stolik.
- Och, Kajuszu – mruknął z pobłażaniem, kręcąc w rozbawieniu głową. - Przecież doskonale wiemy, że chowasz w szafie na strychu kapcie w kształcie psa Pluto.



Ala dzieli się z rodziną szczegółami swego widziadła:

Przyjadą wszyscy: Aro, Kajusz, Marek, każdy z członków ich straży przybocznej. Nawet ich żony.
Ależ żony nigdy nie opuściły wieży! – zaprotestował Jasper. – Nigdy! Nawet podczas rebelii na południu! Nawet, gdy władzę próbowali im odebrać Rumuni! Nawet gdy polowali na nieśmiertelne dzieci! Nigdy!

Jasperze, dyskusje na temat literatury to bardzo istotna część życia duchowego; nie można ich porzucać z byle...Ekhm, nieważne.


No dobrze, wiemy już że Główni Źli sagi dybią na nasze jagniątka. Skąd jednak w ogóle decyzja żeby wpaść w odwiedziny do Waszyngtonu?

Postanowiła, że do nich pojedzie – powiedziała Alice. – Irina postanowiła, że pojedzie do Volturi. A potem to oni z kolei podejmą decyzję, żeby przyjechać tutaj. Ale wygląda to tak, jakby już od dawna na nią czekali. Jakby swoją decyzję podjęli już dawno temu, tylko czekali na Irinę...
W milczeniu rozważaliśmy jej słowa. Co takiego mogła im powiedzieć Denalka, co spowodowałoby z ich strony tak gwałtowną reakcję?
(…)
Wyobraziłam sobie Irinę przyczajoną na grani, obserwującą to, co działo się w dole. Co zobaczyła? Wampirzycę i wilkołaka, którzy odnosili się do siebie, jak przystało na najlepszych przyjaciół?
Cóż, tak to sobie właśnie wtedy wyjaśniłam i doskonale tłumaczyło to jej zachowanie. Ale dla Iriny ważniejsze było coś innego.
Zobaczyła też dziecko. Nieludzko piękne dziecko popisujące się w śniegu swoimi umiejętnościami, których, gdyby było człowiekiem, przecież by nie posiadało...
Irina... jedna z trzech osieroconych sióstr. Carlisle mówił mi, że kiedy ich matka straciła życie z rąk Volturi za złamanie wampirzego prawa, Tanya i jej siostry zaczęły przestrzegać go z obsesyjną sumiennością.
Zaledwie pół minuty wcześniej Jasper wspomniał przepis tego prawa, o który w tym wszystkim tak naprawdę chodziło: „Nawet gdy polowali na nieśmiertelne dzieci”... Nieśmiertelne dzieci – tabu, temat zakazany.
Nieszczęsna Irina! Doświadczywszy w przeszłości tego, czego doświadczyła, do jakich innych wniosków mogła dojść? Była za daleko, by usłyszeć bijące w Renesmee serduszko, za daleko, by poczuć bijące od jej ciałka ciepło. Zarumienione policzki mojej córeczki mogła uznać za sprytny kamuflaż.
W dodatku, jakby nie było, brataliśmy się z wilkołakami. Z punktu widzenia Denalki samo to było odrażające, czemu więc nie moglibyśmy posunąć się jeszcze dalej...
Przemierzając śnieżne pustkowia z twarzą wykrzywioną cierpieniem, nie myślała wcale o Laurencie. Dręczyło ją co innego: to, że kierowana poczuciem obowiązku, miała nas wydać na pewną śmierć.
Przyjaźń o wielowiekowej historii najwyraźniej przegrała z jej sumieniem.

Trzeba oddać Stefie, że przynajmniej ten wątek ma całkiem dobre psychologiczne zaplecze. Szkoda jedynie, że zawodzi na poziomie kanonicznym – czy naprawdę muszę przypominać autorce, że tuż po swojej przemianie Bella była w stanie usłyszeć auto pędzące po autostradzie kilka kilometrów od domu? Owszem, bicie serca jest dźwiękiem daleko słabszym, a zapach Nabuchodonozora nie jest nęcący dla wampirów – ale przecież Irina nie mogła stać aż tak daleko! Zwłaszcza, iż Belka przypuszcza, że wampirzyca mogła zauważyć rumieńce na twarzy Renesmee...
Cóż, pewnie i tak powinnam się cieszyć, że Denalka zobaczyła Nessie na własne oczy zamiast – dajmy na to – doznać nagłej iluminacji. Ostatecznie, logika nie jest głównym motywem działań naszych bohaterów (patrz: Volturi).

Głupota: +20

Tyle, że Irina się myli – ciągnęłam. – Renesmee nie jest taka jak tamte dzieci. One się nie zmieniały, a mała rośnie jak na drożdżach. Nad nimi nie dawało się zapanować, a mała nigdy jeszcze nie zrobiła krzywdy ani Charliemu, ani Sue, ani nawet nie pokazała im nic, co mogłoby ich przestraszyć. Potrafi się kontrolować. Już jest bystrzejsza od większości dorosłych. Nic na nią nie mają..
(…)
Za taką zbrodnię nie karzą w procesie, skarbie – szepnął do mnie Edward. – Aro zobaczył już dowody w myślach Iriny. Przybędą tu, żeby wykonać wyrok, a nie żeby nad nim obradować.
Ale przecież jesteśmy niewinni – powiedziałam z uczuciem.
Nie dadzą nam dość czasu, byśmy mogli ich o tym przekonać.

*zawodzi rozpaczliwie, waląc czołem o klawiaturę* Z jakiej racji, na wszystko co święte?! DLACZEGO ARO I RESZTA NIE MIELIBY WYSŁUCHAĆ ARGUMENTÓW CULLENÓW?! Przecież przyjaźnili się z Carlislem, planowali dołączyć Warda i Alkę do swej kolekcji. Można by pomyśleć, że postanowią przynajmniej sprawdzić, czy rodzina doktora rzeczywiście jest winna...
...Nie mówiąc już o tym, że pomyłka Iriny wyjdzie na jaw w tym samym momencie, w którym zobaczą Nabuchodonozora i usłyszą bicie jego na wpół brokatowego serduszka.

Ale nad czym ja właściwie debatuję? Z Volturi jest najwyraźniej tak samo, jak z wizjami naszej wieszczki – zmieniają się z trzymających władzę służbistów w ponure szwarccharaktery w zależności od horoskopu Stefy i skali Beauforta.

Głupota: + 300

Możemy walczyć – oświadczył ze spokojem [Emmett].
Ale nie wygramy – warknął Jasper.
Zobaczyłam oczami wyobraźni, jak zasłania Alice własnym ciałem i jaki miałby wtedy wyraz twarzy...

Niech kolczasty jeż i inne leśne zwierzątka bronią, by zwinna, zaradna Alice miała się samodzielnie bronić w razie ewentualnej bitwy.

ż, uciec też nie możemy. Nie, dopóki korzystają z usług Demetriego. – Emmett skrzywił się i wiedziałam, że to nie tropiciel Volturi napawa go takim obrzydzeniem, tylko myśl o tym, że miałby przed kimś uciekać. – Nie rozumiem, dlaczego nie moglibyśmy wygrać. Mamy do wyboru kilka opcji. Nie musimy walczyć sami.
Podniosłam szybko głowę.
Nie ma mowy, Emmett! Nie naślę Volturi na Quileutów!
Bella, wyluzuj. – Miał taką samą minę, jak wtedy, kiedy zastanawiał się, czy nie zmierzyć się z anakondą. Nawet w obliczu śmierci potrafił czerpać przyjemność ze stojącego przed nim wyzwania. – Nie miałem na myśli sfory. Ale bądźmy realistami – czy uważacie, że Jacob albo Sam zignorowaliby taką inwazję? Nawet jeśli nie chodziłoby o Nessie? Nie wspominając już o tym, że dzięki Irinie Aro i tak już wie o naszym przymierzu. Ale nie, myślałem o innych naszych znajomych.
Carlisle był tego samego zdania co ja.
Nie będę skazywał swoich przyjaciół na śmierć.
Hej, może pozwól im podjąć tę decyzję – powiedział Emmett pojednawczym tonem. – Nie upieram się, że będą musieli z nami walczyć. – Widać było, że plan dopiero krystalizuje mu się w głowie. – Mogą po prostu czekać z nami na przybycie Volturi, tak żeby na ich widok tamci się zawahali. Bella ma rację. Trzeba ich zmusić do tego, żeby nas wysłuchali. Chociaż z drugiej strony, jeśliby nam uwierzyli, ominęłaby nas fajna bitwa...

Pomijając już fakt, że Emmett zachowuje się w tej scenie cokolwiek jak żądny burdy kibol (Meyer, przestań psuć wszystkich moich ulubionych bohaterów!), to jego pomysł jest mniej więcej tak samo naiwny jak koncept Belki w „Zmierzchu”, która święcie wierzyła, że James puści wolno jej matkę gdy tylko zjawi się w studiu baletowym. Jeżeli, jak twierdzi McSparkle, Mroczne Atomówki nie zechcą nawet wysłuchać wyjaśnień Cullenów, to z jakiej racji mieliby puścić wolno wampiry, które jawnie stanęły po stronie ich wrogów, a tym samym przeciwko władzy?

Głupota: + 30

Będziemy musieli ściągnąć tu wielu świadków – stwierdziła Rosalie bez entuzjazmu.
(…)
Musimy starannie zaplanować te pierwsze spotkania.
Spotkania? – powtórzył Jasper.
Alice i Edward spojrzeli na Renesmee. A potem oczy Alice zrobiły się szkliste.
Rodzina Tanyi – zaczęła wyliczać. – I Siobhan. I Amuna. I część nomadów – na pewno Garrett i Mary, może Alistair.
A co z Peterem i Charlotte? – spytał Jasper niemalże ze strachem w głosie, jak gdyby miał nadzieję, że odpowiedź będzie brzmieć „nie” i jego stary druh nie trafi na rzeź.

...RZEŹ?

A więc jednak nie jesteście tacy głupi – po prostu macie w nosie, że z powodu waszej słodkiej królewny kilkunastu znajomych może stracić życie.

Bitch: + 300

A wampirzyce z Amazonii? – przypomniał Carlisle. – Kachiri, Zafrina i Senna?

- Na wszelki wypadek – dodał z namysłem – zatelefonuję też do Thora i Petera Parkera. Superbohaterów nigdy dość!


Małżonkę Jazza nawiedza nowa, niejasna wizja:

Co to miało być? – szepnął Edward niecierpliwie. – Ten fragment z dżunglą. Będziemy ich szukać?
Nic nie widzę – powtórzyła Alice, nie patrząc w jego kierunku. Edward wyglądał przez moment na zdezorientowanego. – Będziemy musieli się rozdzielić i pospieszyć – trzeba to załatwić, zanim śnieg zacznie osiadać na ziemi.

*nie może się odpędzić od wizji Cullenów wypatrujących pierwszej śnieżynki niczym dziecko wigilijnej gwiazdy*

Edward prosi siostrę o dalsze wskazówki dotyczące przyjazdu Włochów; Alice twierdzi jednak, że z powodu zbliżającego się Jacoba nie jest w stanie nic dojrzeć, chwyta więc Jaspera i razem wybiegają w ciemną noc.
Do salonu wpada wspomniany wilkołak. Na widok ponurych min zebranych wpada w panikę i zaczyna sprawdzać temperaturę Nabuchodonozora, przekonany że ponury nastrój związany jest z chorobą jego ukochanej...podopiecznej.

Wszystko z nią w porządku – wykrztusiłam łamiącym się głosem.
Więc o co chodzi?
O nas wszystkich, Jacob – wyszeptałam załamana. – To koniec. Zostaliśmy wszyscy skazani na śmierć.


Angst: + 100


Jakie kroki podejmie nasz ulubiony klan, by zapewnić bezpieczeństwo Cudownemu Dziecku (a przy okazji i sobie)? O tym w następnym odcinku.


Statystyka:

Głupota: 851
Lenistwo: 500
Bitch: 300
Angst: 130

Maryboo