niedziela, 28 października 2012

Rozdział XXVI: Błyszczę

I see what you did there.


Dzisiejszy odcinek będzie nieco krótszy niż zazwyczaj, za co z góry przepraszam – ten rozdział liczy sobie... niecałe sześć stron w wersji elektronicznej i dwanaście w wydaniu papierowym. Starałam się, ale z pustego i Salomon nie naleje.
I żeby chociaż były to strony zapełnione czymś konkretnym...


Rozpoczynamy pożegnaniem z Charliem, wizyta u córki dobiegła bowiem końca. Nie dowiadujemy się wprawdzie najważniejszego (czy nasi wygrali???), ale wygląda na to, że suma sumarum spotkanie przebiegło bez większych zgrzytów.

Nie jestem pewien, ile z tego powinniśmy zdradzić Renee – przyznał Charlie, przystając na progu.
(...).
Wiem, o co ci chodzi – przytaknęłam mu. – Nie chcę, żeby wpadła w histerię. Lepiej ją przed tym chronić. To nie są sprawy dla lękliwych.

Od kiedy to Renee jest lękliwa? Meyer, przestań dokładać swoim postaciom coraz to nowe cechy charakteru; był na to czas trzy tomy wcześniej.

Nawiasem mówiąc, Stefa coraz bardziej upodabnia się do onetowych aŁtoreczek, które niefrasobliwie usuwają rodziców swych bohaterek w cień, aby nic nie przeszkadzało tym drugim w wycieczkach do centrów handlowych i romansach z członkami Tokio Hotel. Chociaż wiecie co? Nawet one wykazują się większą zapobiegliwością, zsyłając na opiekunów marysujek niespodziewaną śmierć, uniemożliwiającą posiadanie dalszej kontroli nad dzieckiem. Wygląda na to, że w założeniu naszej ulubionej twórczyni Renee po prostu przestanie interesować się własną córką, jeśli Bella od czasu do czasu nie odwiedzi jej na Florydzie. Czyż to nie genialne w swojej prostocie? Pani Cullen już nigdy nie będzie musiała martwić się o kontakty z rodzicielką, gdyż ta mocą Imperatywu z Rzyci trafi wprost do Limba Postaci Zapomnianych. Na co nam jakieś konflikty fabularne?

Na temat traktowania matki jak nierozgarniętego przedszkolaka nie mam nawet ochoty się rozpisywać.

Lenistwo: +30
Głupota: + 20
Bitch: +10
Zła córka: +10

Okazuje się, że Charlie planuje wyskoczyć jeszcze na kolację do Clearwaterów:

Cieszyłam się, że ktoś dbał o to, by nie umarł z głodu z powodu absolutnego braku talentu kulinarnego.

Stefciu, proszę Cię, skończ już z motywem Swana-debila, przypalającego nawet wodę na herbatę. Ten facet żył sam siedemnaście lat i jest absolutnie niemożliwym, aby przez ten czas nie nauczył się robić sobie bodaj głupich kanapek.

Głupota: +3

Obejrzał w całości dwa mecze (dzięki Bogu do tego stopnia pogrążony w rozmyślaniach, że pozostawał zupełnie obojętny na żarty Emmetta, które z komentarza na komentarz stawały się coraz bardziej odważne i coraz mniej dotyczyły futbolu) i rozmowę komentatorów po meczach, i jeszcze wiadomości, i nie ruszył się z kanapy, dopóki Seth nie przypomniał mu, która to już godzina.

...Mówimy o tym samym człowieku, który jeszcze kilka godzin wcześniej umierał ze strachu, przekonany, że jego dziecko jest ciężko chore? Poza tym nie ma to jak przyjść do kogoś w gości i uwalić się jak święta krowa na sofie, w żaden sposób nie angażując się w rozmowę z gospodarzami i w/w latoroślą.

Zły ojciec: +10
Bitch: +5

Charlie żegna się z Belką. Jest to zdumiewająco ładna scena, której – co jest pewnym ewenementem, jeśli chodzi o tę książkę – nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Komisarz Swan postanawia po raz pierwszy tego wieczoru wziąć na ręce swoją wnuczkę:

Śliczne maleństwo – powtórzył, ale tym razem raczej do Renesmee i dużo bardziej rozczulonym tonem.
Widziałam to w jego twarzy – mogłam obserwować, jak jego uczucie do niej rośnie. W zetknięciu z magią jej uroku był równie bezbronny, jak wszyscy inni. Dwie sekundy u niego na rękach wystarczyły jej, żeby go sobie podporządkować.

Jak to jest, że Stefa potrafi zepsuć każdy w miarę przyzwoity moment uwagami o wszechzajefajności Nabuchodonozora?

Mary Sue: + 20

Do zobaczenia, Nessie.
No nie! Ty też?!
Co jest?
Ma na imię Renesmee. Tak jak Renee i Esme, tylko pisane razem. Żadnych wariacji. – Usiłowałam się uspokoić, ale nie było to takie łatwe, bo nie mogłam głębiej odetchnąć. – Chcesz wiedzieć jak ma na drugie?
Jasne.
Carlie. Przez „c”. To od połączenia Carlisle’a z Charliem.

Dlaczego, na szumiący bór, zdecydowałaś, że krótsze i ładniejsze z imion będzie dopiero na drugim miejscu? Przynajmniej odpadłyby ci nerwy związane ze zdrabnianiem.

Głupota: +1

Spojrzał ponad moim ramieniem w głąb domu. Kiedy rozglądał się po jasnym wnętrzu, w jego oczach na chwilę pojawiło się przerażenie. Wszyscy byli nadal w salonie, z wyjątkiem Jacoba, który, sądząc po odgłosach dochodzących z kuchni, wyjadał właśnie zawartość lodówki. Alice siedziała na najniższym stopniu prowadzących na górę schodów. Jasper półleżał przy niej z głową na jej kolanach. Carlisle pochylał się nad jakimś opasłym tomem. Esme nuciła, szkicując coś w swoim bloku, a Rosalie i Emmett skończyli właśnie budować pod schodami fundamenty gigantycznej konstrukcji, którą planowali wznieść z kart. Edward w którymś momencie zasiadł za fortepianem i teraz przygrywał sobie na nim cicho. Żaden z Cullenów nie zachowywał się tak, jakby dzień powoli dobiegał końca i wypadałoby przygotować kolację albo ruszyć się z miejsc i w jakiś sposób przyszykować się do zbliżającego się wieczoru. W panującej w pokoju atmosferze zaszła ledwie namacalna zmiana. Cullenowie nie przywiązywali już tak wielkiej wagi co zwykle do należytego udawania ludzi i chociaż różnica była w gruncie rzeczy nieznaczna, Charlie ją wychwycił.

W...T...F?

Primo: nie ma to jak okazywać szacunek gościowi, całkowicie olewając kwestię pożegnania i zachowując się, jakby już nie było go w domu.

Secundo: bliscy mojej przyjaciółki mają zwyczaj zasiadać do kolacji koło jedenastej, bo jedzą późne obiady i głodnieją dopiero koło północy. Co w tym takiego niezwykłego, że Culleny nie rzucają się do lodówki, ledwie Charlie zdążył podnieść się z kanapy? A może po prostu nie są mają zwyczaju jeść po osiemnastej i późno kładą się spać?

Tertio: to pierwszy przykład w całej sadze, kiedy widzimy rodzinkę wąpierzy zabijającą czas wieczorem...I WCIĄŻ robią to jedynie w parach/indywidualnie. Dlaczego nigdy nie jest nam dane obserwować Esme oglądającej telenowelę z Alice albo Jaspera i Rosalie grających w Monopoly? Meyer, familie mają to do siebie, że interakcje występują w niej – w mniejszym lub większym stopniu, ale jednak - między wszystkimi członkami. Cullenowie w twoim wydaniu to nie rodzina, tylko zbiór przypadkowych, niezbyt związanych ze sobą emocjonalnie indywiduów, które z powodu kaprysu losu zostały zamknięte na jednej powierzchni.

Głupota: + 10
Bitch: +5


Charlie ostatecznie zamyka za sobą drzwi; pierwsze starcie na linii człowiek-zapach może zostać uznane za zwycięskie.

Wydawało się to zbyt cudowne, by było prawdziwe. Czy naprawdę mogłam mieć nową rodzinę i zachować przy tym kilku pionków tej starej? A myślałam, że to poprzedni dzień był dla mnie spełnieniem marzeń.

Możesz wszystko, o Bello Sue; to uniwersum kręci się wszak wokół Ciebie i Twoich zachcianek.

Lenistwo: +20
Mary Sue: +10

Świetnie się spisałaś. Byłaś niesamowita. Tyle się martwiliśmy, jak to będzie z tobą po przemianie, a ty po prostu przeskoczyłaś ten etap!
Zaśmiał się wesoło.
Ja tam się zastanawiam, czy ona w ogóle jest wampirem, a co dopiero nowo narodzoną odezwał się Emmett spod schodów – jest za łagodna.
Przypomniały mi się te wszystkie niewybredne aluzje, na które pozwolił sobie przy Charliem. Miał szczęście, że ciągle trzymałam na rękach małą. Nie byłam jednak w stanie pohamować się do końca i warknęłam na niego cicho.

Wygląda na to, że w kwestii poczucia humoru także zatrzymaliśmy się na starym, dobrym, ludzkim poziomie.

Bitch: +5

Przepychanki słowne naszych bohaterów nasuwają Edwardowi wspaniały pomysł na oduczenie krnąbrnego brata niewybrednych żartów: Belcia powinna przyłożyć Emmettowi, korzystając ze swojej tymczasowej ultra siły nowo narodzonego wampira. Ponieważ Em jest najwyraźniej bardziej cywilizowanym z rodzeństwa, rozsądnie proponuje, by zamiast bójki posiłowali się na ręce na ogromnym głazie w ogrodzie (stół jest antykiem). Zgadnijcie, o co toczy się gra? Jeżeli wygra Belka – koniec seksualnych aluzji. Jeśli zwycięży Emmett...Cóż, wreszcie stanie się równie wspaniałą postacią, jak w Growing Up Cullen. Na miejsca, gotowi...


...Ech, to bez sensu. Wszyscy doskonale wiecie, jaki jest wynik tego starcia. Ostatecznie nie można pozwolić na to, żeby ktoś w tej abominacji miał okazję wykazać się poczuciem humoru – nie mówiąc już o tym, że na status Mary Sue trzeba uczciwie zapracować.

Nic się nie wydarzyło.
Och, to znaczy, czułam oczywiście, że wywiera nacisk na moją dłoń. Mój nowy umysł świetnie sobie radził z wszelkimi wyliczeniami, wiedziałam więc, że gdyby nie napotkał żadnego oporu, bez najmniejszego trudu zrobiłby dziurę w kamieniu. Nacisk zwiększył się i zaczęłam się zastanawiać, z jaką prędkością musiałaby zjeżdżać ze stromego wzniesienia betoniarka, żeby przy zderzeniu oddać tyle samo siły. Sześćdziesiąt kilometrów na godzinę? Siedemdziesiąt? Osiemdziesiąt? Pewnie więcej.
Nie wystarczało to jednak, żeby mnie pokonać. Moja ręka ani drgnęła, a ja nawet nie musiałam się specjalnie starać, nie mówiąc o tym, żeby mnie coś bolało. Ba, stawianie Emmettowi oporu sprawiało mi dziwną przyjemność. Odkąd obudziłam się jako nieśmiertelna, tak bardzo uważałam na to, żeby niczego nie zniszczyć i nikogo nie zranić, że odczuwałam ulgę, używając wreszcie mięśni. Mogłam nareszcie pozwolić drzemiącej w nich mocy swobodnie przepływać, zamiast męczyć się, by utrzymać ją w ryzach.
Emmett odchrząknął. Na jego czole pojawiły się poziome zmarszczki. Zesztywniał cały, zamieniając się w jedną wielka dźwignię, której jedynym zadaniem było usunąć przeszkodę w postaci mojej znieruchomiałej ręki. Pozwoliłam, by się pocił w przenośni – podczas gdy sama napawałam się tym, co się działo w moim ramieniu.
Było to wspaniałe doznanie, ale po kilku sekundach zrobiło się nudne. Napięłam mięsień i Emmett stracił półtora centymetra. Zaśmiałam się. Emmett warknął ochryple przez zaciśnięte zęby.
Cicho tam – upomniałam go. – Jeszcze nie skończyłam.
A potem wbiłam jego pięść w głaz.
Od ściany lasu odbił się echem ogłuszający huk. Blok pod nami zadygotał i jego fragment, mniej więcej jedna ósma, odłamawszy się wzdłuż niewidzialnej rysy, runął na ziemię – a dokładniej wprost na stopę Emmetta.

Gdzie mogę się zgłosić po autograf?

Mary Sue: +50

Na odchodnym walnął jeszcze pięścią w resztkę głazu, aż pospał się z niej grad odłamków, a w powietrze wzbił się pył. Świetnie to wyglądało. Zachowywał się jak dziecko.

Bello, akurat ty naprawdę powinnaś powstrzymać się od tego typu uwag...

Zafascynowana niepodważalnym dowodem na to, że byłam silniejsza od najsilniejszego znanego mi wampira, położyłam dłoń na kamiennym bloku i powoli wywarłam na niego nacisk. Moje rozczapierzone palce zanurzyły się w skale, nie tyle grzebiąc w niej, co miażdżąc ją pod sobą – konsystencją przypominała twardy ser. Pod koniec tej operacji zostałam z garścią żwiru.
- Ale numer – mruknęłam.
Coraz szerzej się uśmiechając, zrobiłam znienacka zgrabny piruet i niczym karateka uderzyłam kamień kantem dłoni. Głaz stęknął, jęknął i obsypując mnie granitowym pudrem, rozłamał się łomotem na dwie części. Zaczęłam niekontrolowanie chichotać.

Jesteś niesamowita, mówiłam ci to już?

Mary Sue: +50

Okazuje się, że popisy mamusi podglądał wraz zresztą rodziny Nabuchodonozor, który także postanowił sprawdzić swe umiejętności a'la łamignat:

Zabrawszy ją Edwardowi, pokazałam jej mały skalny odłamek, który trzymałam w drugiej ręce. – Chcesz spróbować?
Uśmiechnęła się słodko i wzięła go obiema rączkami. Ścisnęła. Pomiędzy jej brewkami pojawiła się maleńkie pionowe wgłębienie. Coś chrupnęło, a z jej piąstek posypało się troszkę pyłu. Zmarszczywszy czółko, oddała mi grudkę.
Pozwól, że ja spróbuję – zaproponowałam.
Zdusiłam kamyk dwoma palcami, aż został z niego tylko piasek. Zaczęła mi bić brawo i znowu się roześmiała. Był to tak uroczy dźwięk, że wszyscy do niej dołączyliśmy.

Mam poważny problem z ustaleniem, która z tych niewiast przoduje w rankingu Mary Sue. Z jednej strony Belka-pogromczyni skał, z drugiej Nabuchodonozor z Tęczową Aurą Miłości...jakieś propozycje?

Nagle zza chmur wyłoniło się zachodzące słońce, wystrzeliwując ku naszej dziesiątce setki złotoczerwonych promieni, i moją uwagę pochłonęło natychmiast to, jak pięknie w tym świetle prezentowała się moja skóra. Poczułam się oszołomiona.
Renesmee pogłaskała gładkie fasetki niezliczonych brylantów, a potem przytknęła rączkę do mojego przedramienia. Jej własna skóra mieniła się tylko odrobinę, subtelnie i tajemniczo. Nic nie wskazywało na to, żeby moja córka musiała kiedyś w pogodny dzień chować się przed ludźmi. Dotknęła mojej twarzy, myśląc o tym, jak się żnimy, rozżalona, że i ona się tak cudnie nie iskrzy.
I tak jesteś tu najpiękniejsza – zapewniłam ją.
No, nie wiem, czy się z tym zgodzę – powiedział Edward.
Odwróciłam się, żeby mu odpowiedzieć, ale na widok jego twarzy w promieniach słońca zaniemówiłam.

Niedobrze mi.

Kicz: +100
Mary Sue: +30

A na zakończenie - cały akapit przemyśleń naszej heroiny:

To, że coś przychodziło mi absolutnie bez trudu, to była dla mnie prawdziwa nowość. Dziwne się z tym czułam – w czym nie było nic zaskakującego, bo właściwie to wszystko po przemianie odbierałam jako dziwne. Jako człowiek, nigdy nie byłam w niczym najlepsza. Radziłam sobie nieźle z Renee, ale pewnie sporo ludzi lepiej sprawdziłoby się w roli jej poskramiacza – taki Phil też ze nią wytrzymywał. Dobrze się uczyłam, ale nigdy na tyle dobrze, by móc nazywać się prymuską. Nie byłam uzdolniona ani muzycznie, ani plastycznie, ani w jakimkolwiek innym kierunku, za czytanie książek medali nie dawali, a o moich dokonaniach sportowych lepiej nawet nie wspominać. I tak, po osiemnastu latach niewyróżniania się niczym szczególnym, zdążyłam się przyzwyczaić do bycia przeciętną. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że już dawno temu pogodziłam się z tym, że niczym już nie zabłysnę. Starałam się po prostu jak najlepiej wykorzystać to, co było mi dane, zawsze nieco odstając do swojego otoczenia.
Teraz wszystko się zmieniło. Byłam niesamowita – i to nie tylko ja tak uważałam. Jakbym urodziła się właśnie po to, żeby zostać wampirem. Na tę myśl zachciało mi się śmiać – ale chętnie zaśpiewałabym też z radości. Odnalazłam swoje miejsce w świecie. Miejsce, do którego pasowałam. Miejsce, w którym nareszcie mogłam błyszczeć.

Wiecie co? To jest bardzo smutny fragment.

Smutne jest to, że Meyer nie stara się już nawet ukryć faktu, iż ta książka to jedna wielka sesja psychoterapeutyczna, polegająca na tworzeniu swojej wymarzonej rzeczywistości niczym ze świata lalki Barbie – miejsca, gdzie jest się pięknym, idealnym i całkowicie pozbawionym wad.

Smutne jest to, że owo dzieło pokazuje milionom młodych czytelniczek, iż o ile nie są niemożliwie piękne/wzbudzające powszechny zachwyt/ponadprzeciętne w jakiejkolwiek dziedzinie, to najwyraźniej mogą istnieć jedynie jako szare, nic nieznaczące tło. Bycie miłym, pomocnym, uśmiechniętym, doceniającym drobne radości życia najwyraźniej nigdy nie zagwarantuje im samorealizacji – nie, dopóki całkowicie nie zmienią swojego życia. Po co akceptować siebie, starać się nieustannie rozwijać i walczyć ze słabościami, skoro i tak nie możesz równać się z modelkami Victoria's Secret, a koledzy, sąsiedzi i listonosz nie padają plackiem na sam twój widok?
Oczywiście, istnieją ludzie, którzy źle się czują we własnym ciele lub pragną odmiany w swoim życiu. Takie osoby powinny mieć możliwość zmiany tego, co przeszkadza im w cieszeniu się codziennością - dla zapewnienia sobie komfortu psychicznego. Ale Bella nie mówi tu o kompleksach, wynikających z konkretnego braku; ona napawa się tym, iż pozbyła się wszelkich ludzkich słabości i jest lepsza od ogółu.

Smutne jest w końcu to, iż dla głównej bohaterki miarą wielkości jest coś kompletnie niezależnego od niej samej, jak siła fizyczna i szybkość. Bella nie docenia swej roli jako matki (a w tym przypadku faktycznie miałaby się czym chwalić – z miłości do dziecka doprowadziła wszak do końca wycieńczającą ją ciążę), nie bierze pod uwagę tego, że jako wampir wreszcie stała się bardziej stanowcza i niezależna, ba – nie cieszy ją nawet inna z „zestawu” nowych cech, jaką jest supersprawny mózg. Dla tej dziewczyny samorealizacja opiera się na rzeczach nie tylko obiektywnie biorąc dość błahych, ale, co znacznie gorsze, kompletnie od niej niezależnych, które w dodatku są standardowymi umiejętnościami wąpierzy – czy ktoś z was zachwycał się tym, że jest w stanie spać lub siedzieć na krześle (pomijając, rzecz jasna, ludzi cierpiących na specyficzne schorzenia czy ułomności)?
Swoja drogą, czy to nie zabawne – nie licząc niesamowitej samokontroli (która, znów, mogłaby być powodem do dumy, gdyby nie to, że najwyraźniej ma więcej wspólnego z jakimiś nadnaturalnymi uwarunkowaniami, niż faktycznym opanowaniem), Belka w gruncie rzeczy nie wyróżnia się NICZYM od pozostałych wampirów. Energia nowonarodzonej wkrótce będzie tylko wspomnieniem, i o ile pani Cullen nie znajdzie sobie jakiejś pasji lub nie zacznie się spełniać w jakikolwiek inny sposób, szybko wróci do punktu wyjścia – znów będzie całkowicie nudna i zwyczajna, tym razem w wąpierzym światku.

Nie jestem w stanie cieszyć się z triumfu Belli, a główną tego przyczyną jest fakt, iż ów happy end został nie tylko podany na srebrnej tacy, bez konieczności poczynienia jakichkolwiek wyrzeczeń, ale co gorsza – jest kompletnie niezasłużony. Wiem, dlaczego uśmiecham się czytając, że jedenastoletni sierota Harry Potter okazał się mieć mnóstwo pieniędzy w skarbcu i czemu trzymam kciuki za Katniss Everdeen, gdy ta sadzi prymulki w swym nowym, powojennym ogrodzie. W przypadku Belci mam jedynie nadzieję, że lada moment na sceną wkroczą Ci Źli i szybko sprowadzą ją z Olimpu Zajefajności z powrotem na ziemię. Tak się jednak zapewne nie stanie – patrz akapit pierwszy.


Co się wydarzy w kolejnym odcinku? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, gdyż książka mogłaby równie dobrze zakończyć się w tym miejscu bez żadnej szkody dla fabuły. Ponieważ jednak zostało jeszcze wiele drzew do zniszczenia – spodziewajcie się kolejnej analizy już za tydzień.


Statystyka:

Mary Sue: 160
Kicz: 100
Lenistwo: 50
Głupota: 34
Bitch: 25
Zły ojciec: 10
Zła córka: 10

 
Maryboo

14 komentarzy:

  1. Śmiałam się jak durna przy tym, kiwając, nie wytrzymując.

    Ale potem pomyślałam, że masz, Maryboo, cholerną rację. To jest przykre, że nastolatki zaczytują się w czymś, co nie niesie ze sobą żadnych wartości. Żadnych. W cosmopolitanie chociaż piszą, jak podkreślić swoje atuty fizyczne (-.-') a tutaj nic, oprócz tego, że jak jesteś szarakiem, to trzeba zmienić się w "wampira", zmienić się całkowicie, fizycznie i psychicznie, żeby osiągnąć jakiekolwiek zadowolenie. No i mieć takiego Edwarda... Ale o nim i o jego związku z bohaterką powiedziano już wystarczająco.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam i czytam, i oczom nie dowierzam. Kurde, może ja ze swoją twórczością w złym kierunku idę? Może zamiast próbować być dobra, powinnam jebnąć coś na chama o znikomych przygodach ultramerysujki, która nieustannie podziwia swą wspaniałość i jest adorowana przez grono niemal dorównujących jej zajebistością facetów? Tak, to może mieć potencjał. Rozpałki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się nad tym zastanawiałam. W końcu jeśli ludzie chcą czytać chłam to po co pchać im na siłę, coś dobrego? Tyle, że potem musiałabym chyba zmienić tożsamość, co by się od tego chłamu odciąć...

      Usuń
    2. Zawsze można sobie wymyślić jakiś epicki pseudonim, najlepiej taki z tajemniczym skrótem, jak C.S. Lewis, J.R.R. Tolkien, J.K.Rowling... To od razu podnosi wartość dzieła. :D

      Usuń
  3. Winky, nie tak, że to insynuacje czy złośliwość... Ale czy mi się wydaje, czy w jakimś stopniu zazdrościsz tym, którzy się przebili na rynku, nawet jeśli są kiepscy? Wnioskuję to na podstawie energii i ilości godzin, jaką włożyłaś w analizy (fajne swoją drogą) na Czarnych Owcach. Wiem jednocześnie, że sama piszesz. Tak mi się to połączyło w całość.
    W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kto by nie zazdrościł? ;P Gówno, bo gówno, ale wydali, a po internetach tyle się niedocenionych dobrych tekstów obija, że aż żal rzyć ściska.

      Usuń
    2. Wiesz co? Lubię Cię, bo lubię szczerość :)
      W

      Usuń
  4. Niedobrze mi.

    A komu dobrze?Że tak Chmielewską zacytuję.
    i smutno i strasznie...
    Konwicki powiedział,ze literatura jest jak pudding składa się z wielu warstw i każda jest komuś potrzebna...
    Widocznie to też jest komuś potrzebne.
    A,Winky -życzę powodzenia.Może się przebijesz.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  5. Rany boskie. (tutaj powinien być konstruktywny komentarz, ale muszę chyba ochłonąć, bo powieka mi drga od tej twórczości).
    Czytałam "Zmierzch" jakieś 3 lata temu i zdążyłam już trochę zapomnieć, jakie to złe. "Przed świtem" zresztą jest jedyną częścią, z którą się nie zapoznałam. Po opisie cesarki zębami jakoś tak mi się odechciało. Do analiz też podchodziłam trochę jak do jeża, bo jakkolwiek są świetne, to te fragmenty z książki mogą przyprawić o traumę... Nie przeczytałam wszystkiego (takie przyjemności należy sobie dawkować), ale bardzo Was lubię za naprawdę głębokie, psychologiczne analizy, nie tylko obśmiewanie :). I podziwiam, że chce się Wam to przez tyle czasu mordować :D (zażądajcie później jakiegoś odszkodowania za trwały uszczerbek na psychice).
    Co do dyskusji, to myślę, że analizowanie jako takie nie wynika koniecznie z zazdrości - chociaż owszem, czasem tak, co tu mówić, żal pośladki spina, kiedy się widzi ten chłam w księgarniach. Osobiście jestem płytka i zazdroszczę głównie pieniędzy :D.
    Ach, przy okazji, dziękuję za dodanie do linków, teraz zobaczyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przykro mi, ale nie jestem w stanie zdobyć się na nic. Meyer coraz bardziej mnie przeraża. Zupełnie nie wiem, co miałabym napisać, więc tylko powiem, że z utęsknieniem czekam na niedzielę.

    OdpowiedzUsuń
  7. http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=tDOfJMG2Fkg w sumie bardziej pasuje do poprzedniej części, ale...

    OdpowiedzUsuń
  8. "Czemu właściwie dziecko nie może mieć własnego imienia - na przykład Julia czy Janet? Czemu musi to być zbitka cudzych imion?

    "Czy naprawdę mogłam mieć nową rodzinę i zachować przy tym kilku pionków tej starej?"

    Serio w oryginale jest "pionków"? Ojciec jest dla Belki ...pionkiem?

    OdpowiedzUsuń