niedziela, 28 października 2012

Rozdział XXVI: Błyszczę

I see what you did there.


Dzisiejszy odcinek będzie nieco krótszy niż zazwyczaj, za co z góry przepraszam – ten rozdział liczy sobie... niecałe sześć stron w wersji elektronicznej i dwanaście w wydaniu papierowym. Starałam się, ale z pustego i Salomon nie naleje.
I żeby chociaż były to strony zapełnione czymś konkretnym...


Rozpoczynamy pożegnaniem z Charliem, wizyta u córki dobiegła bowiem końca. Nie dowiadujemy się wprawdzie najważniejszego (czy nasi wygrali???), ale wygląda na to, że suma sumarum spotkanie przebiegło bez większych zgrzytów.

Nie jestem pewien, ile z tego powinniśmy zdradzić Renee – przyznał Charlie, przystając na progu.
(...).
Wiem, o co ci chodzi – przytaknęłam mu. – Nie chcę, żeby wpadła w histerię. Lepiej ją przed tym chronić. To nie są sprawy dla lękliwych.

Od kiedy to Renee jest lękliwa? Meyer, przestań dokładać swoim postaciom coraz to nowe cechy charakteru; był na to czas trzy tomy wcześniej.

Nawiasem mówiąc, Stefa coraz bardziej upodabnia się do onetowych aŁtoreczek, które niefrasobliwie usuwają rodziców swych bohaterek w cień, aby nic nie przeszkadzało tym drugim w wycieczkach do centrów handlowych i romansach z członkami Tokio Hotel. Chociaż wiecie co? Nawet one wykazują się większą zapobiegliwością, zsyłając na opiekunów marysujek niespodziewaną śmierć, uniemożliwiającą posiadanie dalszej kontroli nad dzieckiem. Wygląda na to, że w założeniu naszej ulubionej twórczyni Renee po prostu przestanie interesować się własną córką, jeśli Bella od czasu do czasu nie odwiedzi jej na Florydzie. Czyż to nie genialne w swojej prostocie? Pani Cullen już nigdy nie będzie musiała martwić się o kontakty z rodzicielką, gdyż ta mocą Imperatywu z Rzyci trafi wprost do Limba Postaci Zapomnianych. Na co nam jakieś konflikty fabularne?

Na temat traktowania matki jak nierozgarniętego przedszkolaka nie mam nawet ochoty się rozpisywać.

Lenistwo: +30
Głupota: + 20
Bitch: +10
Zła córka: +10

Okazuje się, że Charlie planuje wyskoczyć jeszcze na kolację do Clearwaterów:

Cieszyłam się, że ktoś dbał o to, by nie umarł z głodu z powodu absolutnego braku talentu kulinarnego.

Stefciu, proszę Cię, skończ już z motywem Swana-debila, przypalającego nawet wodę na herbatę. Ten facet żył sam siedemnaście lat i jest absolutnie niemożliwym, aby przez ten czas nie nauczył się robić sobie bodaj głupich kanapek.

Głupota: +3

Obejrzał w całości dwa mecze (dzięki Bogu do tego stopnia pogrążony w rozmyślaniach, że pozostawał zupełnie obojętny na żarty Emmetta, które z komentarza na komentarz stawały się coraz bardziej odważne i coraz mniej dotyczyły futbolu) i rozmowę komentatorów po meczach, i jeszcze wiadomości, i nie ruszył się z kanapy, dopóki Seth nie przypomniał mu, która to już godzina.

...Mówimy o tym samym człowieku, który jeszcze kilka godzin wcześniej umierał ze strachu, przekonany, że jego dziecko jest ciężko chore? Poza tym nie ma to jak przyjść do kogoś w gości i uwalić się jak święta krowa na sofie, w żaden sposób nie angażując się w rozmowę z gospodarzami i w/w latoroślą.

Zły ojciec: +10
Bitch: +5

Charlie żegna się z Belką. Jest to zdumiewająco ładna scena, której – co jest pewnym ewenementem, jeśli chodzi o tę książkę – nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Komisarz Swan postanawia po raz pierwszy tego wieczoru wziąć na ręce swoją wnuczkę:

Śliczne maleństwo – powtórzył, ale tym razem raczej do Renesmee i dużo bardziej rozczulonym tonem.
Widziałam to w jego twarzy – mogłam obserwować, jak jego uczucie do niej rośnie. W zetknięciu z magią jej uroku był równie bezbronny, jak wszyscy inni. Dwie sekundy u niego na rękach wystarczyły jej, żeby go sobie podporządkować.

Jak to jest, że Stefa potrafi zepsuć każdy w miarę przyzwoity moment uwagami o wszechzajefajności Nabuchodonozora?

Mary Sue: + 20

Do zobaczenia, Nessie.
No nie! Ty też?!
Co jest?
Ma na imię Renesmee. Tak jak Renee i Esme, tylko pisane razem. Żadnych wariacji. – Usiłowałam się uspokoić, ale nie było to takie łatwe, bo nie mogłam głębiej odetchnąć. – Chcesz wiedzieć jak ma na drugie?
Jasne.
Carlie. Przez „c”. To od połączenia Carlisle’a z Charliem.

Dlaczego, na szumiący bór, zdecydowałaś, że krótsze i ładniejsze z imion będzie dopiero na drugim miejscu? Przynajmniej odpadłyby ci nerwy związane ze zdrabnianiem.

Głupota: +1

Spojrzał ponad moim ramieniem w głąb domu. Kiedy rozglądał się po jasnym wnętrzu, w jego oczach na chwilę pojawiło się przerażenie. Wszyscy byli nadal w salonie, z wyjątkiem Jacoba, który, sądząc po odgłosach dochodzących z kuchni, wyjadał właśnie zawartość lodówki. Alice siedziała na najniższym stopniu prowadzących na górę schodów. Jasper półleżał przy niej z głową na jej kolanach. Carlisle pochylał się nad jakimś opasłym tomem. Esme nuciła, szkicując coś w swoim bloku, a Rosalie i Emmett skończyli właśnie budować pod schodami fundamenty gigantycznej konstrukcji, którą planowali wznieść z kart. Edward w którymś momencie zasiadł za fortepianem i teraz przygrywał sobie na nim cicho. Żaden z Cullenów nie zachowywał się tak, jakby dzień powoli dobiegał końca i wypadałoby przygotować kolację albo ruszyć się z miejsc i w jakiś sposób przyszykować się do zbliżającego się wieczoru. W panującej w pokoju atmosferze zaszła ledwie namacalna zmiana. Cullenowie nie przywiązywali już tak wielkiej wagi co zwykle do należytego udawania ludzi i chociaż różnica była w gruncie rzeczy nieznaczna, Charlie ją wychwycił.

W...T...F?

Primo: nie ma to jak okazywać szacunek gościowi, całkowicie olewając kwestię pożegnania i zachowując się, jakby już nie było go w domu.

Secundo: bliscy mojej przyjaciółki mają zwyczaj zasiadać do kolacji koło jedenastej, bo jedzą późne obiady i głodnieją dopiero koło północy. Co w tym takiego niezwykłego, że Culleny nie rzucają się do lodówki, ledwie Charlie zdążył podnieść się z kanapy? A może po prostu nie są mają zwyczaju jeść po osiemnastej i późno kładą się spać?

Tertio: to pierwszy przykład w całej sadze, kiedy widzimy rodzinkę wąpierzy zabijającą czas wieczorem...I WCIĄŻ robią to jedynie w parach/indywidualnie. Dlaczego nigdy nie jest nam dane obserwować Esme oglądającej telenowelę z Alice albo Jaspera i Rosalie grających w Monopoly? Meyer, familie mają to do siebie, że interakcje występują w niej – w mniejszym lub większym stopniu, ale jednak - między wszystkimi członkami. Cullenowie w twoim wydaniu to nie rodzina, tylko zbiór przypadkowych, niezbyt związanych ze sobą emocjonalnie indywiduów, które z powodu kaprysu losu zostały zamknięte na jednej powierzchni.

Głupota: + 10
Bitch: +5


Charlie ostatecznie zamyka za sobą drzwi; pierwsze starcie na linii człowiek-zapach może zostać uznane za zwycięskie.

Wydawało się to zbyt cudowne, by było prawdziwe. Czy naprawdę mogłam mieć nową rodzinę i zachować przy tym kilku pionków tej starej? A myślałam, że to poprzedni dzień był dla mnie spełnieniem marzeń.

Możesz wszystko, o Bello Sue; to uniwersum kręci się wszak wokół Ciebie i Twoich zachcianek.

Lenistwo: +20
Mary Sue: +10

Świetnie się spisałaś. Byłaś niesamowita. Tyle się martwiliśmy, jak to będzie z tobą po przemianie, a ty po prostu przeskoczyłaś ten etap!
Zaśmiał się wesoło.
Ja tam się zastanawiam, czy ona w ogóle jest wampirem, a co dopiero nowo narodzoną odezwał się Emmett spod schodów – jest za łagodna.
Przypomniały mi się te wszystkie niewybredne aluzje, na które pozwolił sobie przy Charliem. Miał szczęście, że ciągle trzymałam na rękach małą. Nie byłam jednak w stanie pohamować się do końca i warknęłam na niego cicho.

Wygląda na to, że w kwestii poczucia humoru także zatrzymaliśmy się na starym, dobrym, ludzkim poziomie.

Bitch: +5

Przepychanki słowne naszych bohaterów nasuwają Edwardowi wspaniały pomysł na oduczenie krnąbrnego brata niewybrednych żartów: Belcia powinna przyłożyć Emmettowi, korzystając ze swojej tymczasowej ultra siły nowo narodzonego wampira. Ponieważ Em jest najwyraźniej bardziej cywilizowanym z rodzeństwa, rozsądnie proponuje, by zamiast bójki posiłowali się na ręce na ogromnym głazie w ogrodzie (stół jest antykiem). Zgadnijcie, o co toczy się gra? Jeżeli wygra Belka – koniec seksualnych aluzji. Jeśli zwycięży Emmett...Cóż, wreszcie stanie się równie wspaniałą postacią, jak w Growing Up Cullen. Na miejsca, gotowi...


...Ech, to bez sensu. Wszyscy doskonale wiecie, jaki jest wynik tego starcia. Ostatecznie nie można pozwolić na to, żeby ktoś w tej abominacji miał okazję wykazać się poczuciem humoru – nie mówiąc już o tym, że na status Mary Sue trzeba uczciwie zapracować.

Nic się nie wydarzyło.
Och, to znaczy, czułam oczywiście, że wywiera nacisk na moją dłoń. Mój nowy umysł świetnie sobie radził z wszelkimi wyliczeniami, wiedziałam więc, że gdyby nie napotkał żadnego oporu, bez najmniejszego trudu zrobiłby dziurę w kamieniu. Nacisk zwiększył się i zaczęłam się zastanawiać, z jaką prędkością musiałaby zjeżdżać ze stromego wzniesienia betoniarka, żeby przy zderzeniu oddać tyle samo siły. Sześćdziesiąt kilometrów na godzinę? Siedemdziesiąt? Osiemdziesiąt? Pewnie więcej.
Nie wystarczało to jednak, żeby mnie pokonać. Moja ręka ani drgnęła, a ja nawet nie musiałam się specjalnie starać, nie mówiąc o tym, żeby mnie coś bolało. Ba, stawianie Emmettowi oporu sprawiało mi dziwną przyjemność. Odkąd obudziłam się jako nieśmiertelna, tak bardzo uważałam na to, żeby niczego nie zniszczyć i nikogo nie zranić, że odczuwałam ulgę, używając wreszcie mięśni. Mogłam nareszcie pozwolić drzemiącej w nich mocy swobodnie przepływać, zamiast męczyć się, by utrzymać ją w ryzach.
Emmett odchrząknął. Na jego czole pojawiły się poziome zmarszczki. Zesztywniał cały, zamieniając się w jedną wielka dźwignię, której jedynym zadaniem było usunąć przeszkodę w postaci mojej znieruchomiałej ręki. Pozwoliłam, by się pocił w przenośni – podczas gdy sama napawałam się tym, co się działo w moim ramieniu.
Było to wspaniałe doznanie, ale po kilku sekundach zrobiło się nudne. Napięłam mięsień i Emmett stracił półtora centymetra. Zaśmiałam się. Emmett warknął ochryple przez zaciśnięte zęby.
Cicho tam – upomniałam go. – Jeszcze nie skończyłam.
A potem wbiłam jego pięść w głaz.
Od ściany lasu odbił się echem ogłuszający huk. Blok pod nami zadygotał i jego fragment, mniej więcej jedna ósma, odłamawszy się wzdłuż niewidzialnej rysy, runął na ziemię – a dokładniej wprost na stopę Emmetta.

Gdzie mogę się zgłosić po autograf?

Mary Sue: +50

Na odchodnym walnął jeszcze pięścią w resztkę głazu, aż pospał się z niej grad odłamków, a w powietrze wzbił się pył. Świetnie to wyglądało. Zachowywał się jak dziecko.

Bello, akurat ty naprawdę powinnaś powstrzymać się od tego typu uwag...

Zafascynowana niepodważalnym dowodem na to, że byłam silniejsza od najsilniejszego znanego mi wampira, położyłam dłoń na kamiennym bloku i powoli wywarłam na niego nacisk. Moje rozczapierzone palce zanurzyły się w skale, nie tyle grzebiąc w niej, co miażdżąc ją pod sobą – konsystencją przypominała twardy ser. Pod koniec tej operacji zostałam z garścią żwiru.
- Ale numer – mruknęłam.
Coraz szerzej się uśmiechając, zrobiłam znienacka zgrabny piruet i niczym karateka uderzyłam kamień kantem dłoni. Głaz stęknął, jęknął i obsypując mnie granitowym pudrem, rozłamał się łomotem na dwie części. Zaczęłam niekontrolowanie chichotać.

Jesteś niesamowita, mówiłam ci to już?

Mary Sue: +50

Okazuje się, że popisy mamusi podglądał wraz zresztą rodziny Nabuchodonozor, który także postanowił sprawdzić swe umiejętności a'la łamignat:

Zabrawszy ją Edwardowi, pokazałam jej mały skalny odłamek, który trzymałam w drugiej ręce. – Chcesz spróbować?
Uśmiechnęła się słodko i wzięła go obiema rączkami. Ścisnęła. Pomiędzy jej brewkami pojawiła się maleńkie pionowe wgłębienie. Coś chrupnęło, a z jej piąstek posypało się troszkę pyłu. Zmarszczywszy czółko, oddała mi grudkę.
Pozwól, że ja spróbuję – zaproponowałam.
Zdusiłam kamyk dwoma palcami, aż został z niego tylko piasek. Zaczęła mi bić brawo i znowu się roześmiała. Był to tak uroczy dźwięk, że wszyscy do niej dołączyliśmy.

Mam poważny problem z ustaleniem, która z tych niewiast przoduje w rankingu Mary Sue. Z jednej strony Belka-pogromczyni skał, z drugiej Nabuchodonozor z Tęczową Aurą Miłości...jakieś propozycje?

Nagle zza chmur wyłoniło się zachodzące słońce, wystrzeliwując ku naszej dziesiątce setki złotoczerwonych promieni, i moją uwagę pochłonęło natychmiast to, jak pięknie w tym świetle prezentowała się moja skóra. Poczułam się oszołomiona.
Renesmee pogłaskała gładkie fasetki niezliczonych brylantów, a potem przytknęła rączkę do mojego przedramienia. Jej własna skóra mieniła się tylko odrobinę, subtelnie i tajemniczo. Nic nie wskazywało na to, żeby moja córka musiała kiedyś w pogodny dzień chować się przed ludźmi. Dotknęła mojej twarzy, myśląc o tym, jak się żnimy, rozżalona, że i ona się tak cudnie nie iskrzy.
I tak jesteś tu najpiękniejsza – zapewniłam ją.
No, nie wiem, czy się z tym zgodzę – powiedział Edward.
Odwróciłam się, żeby mu odpowiedzieć, ale na widok jego twarzy w promieniach słońca zaniemówiłam.

Niedobrze mi.

Kicz: +100
Mary Sue: +30

A na zakończenie - cały akapit przemyśleń naszej heroiny:

To, że coś przychodziło mi absolutnie bez trudu, to była dla mnie prawdziwa nowość. Dziwne się z tym czułam – w czym nie było nic zaskakującego, bo właściwie to wszystko po przemianie odbierałam jako dziwne. Jako człowiek, nigdy nie byłam w niczym najlepsza. Radziłam sobie nieźle z Renee, ale pewnie sporo ludzi lepiej sprawdziłoby się w roli jej poskramiacza – taki Phil też ze nią wytrzymywał. Dobrze się uczyłam, ale nigdy na tyle dobrze, by móc nazywać się prymuską. Nie byłam uzdolniona ani muzycznie, ani plastycznie, ani w jakimkolwiek innym kierunku, za czytanie książek medali nie dawali, a o moich dokonaniach sportowych lepiej nawet nie wspominać. I tak, po osiemnastu latach niewyróżniania się niczym szczególnym, zdążyłam się przyzwyczaić do bycia przeciętną. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że już dawno temu pogodziłam się z tym, że niczym już nie zabłysnę. Starałam się po prostu jak najlepiej wykorzystać to, co było mi dane, zawsze nieco odstając do swojego otoczenia.
Teraz wszystko się zmieniło. Byłam niesamowita – i to nie tylko ja tak uważałam. Jakbym urodziła się właśnie po to, żeby zostać wampirem. Na tę myśl zachciało mi się śmiać – ale chętnie zaśpiewałabym też z radości. Odnalazłam swoje miejsce w świecie. Miejsce, do którego pasowałam. Miejsce, w którym nareszcie mogłam błyszczeć.

Wiecie co? To jest bardzo smutny fragment.

Smutne jest to, że Meyer nie stara się już nawet ukryć faktu, iż ta książka to jedna wielka sesja psychoterapeutyczna, polegająca na tworzeniu swojej wymarzonej rzeczywistości niczym ze świata lalki Barbie – miejsca, gdzie jest się pięknym, idealnym i całkowicie pozbawionym wad.

Smutne jest to, że owo dzieło pokazuje milionom młodych czytelniczek, iż o ile nie są niemożliwie piękne/wzbudzające powszechny zachwyt/ponadprzeciętne w jakiejkolwiek dziedzinie, to najwyraźniej mogą istnieć jedynie jako szare, nic nieznaczące tło. Bycie miłym, pomocnym, uśmiechniętym, doceniającym drobne radości życia najwyraźniej nigdy nie zagwarantuje im samorealizacji – nie, dopóki całkowicie nie zmienią swojego życia. Po co akceptować siebie, starać się nieustannie rozwijać i walczyć ze słabościami, skoro i tak nie możesz równać się z modelkami Victoria's Secret, a koledzy, sąsiedzi i listonosz nie padają plackiem na sam twój widok?
Oczywiście, istnieją ludzie, którzy źle się czują we własnym ciele lub pragną odmiany w swoim życiu. Takie osoby powinny mieć możliwość zmiany tego, co przeszkadza im w cieszeniu się codziennością - dla zapewnienia sobie komfortu psychicznego. Ale Bella nie mówi tu o kompleksach, wynikających z konkretnego braku; ona napawa się tym, iż pozbyła się wszelkich ludzkich słabości i jest lepsza od ogółu.

Smutne jest w końcu to, iż dla głównej bohaterki miarą wielkości jest coś kompletnie niezależnego od niej samej, jak siła fizyczna i szybkość. Bella nie docenia swej roli jako matki (a w tym przypadku faktycznie miałaby się czym chwalić – z miłości do dziecka doprowadziła wszak do końca wycieńczającą ją ciążę), nie bierze pod uwagę tego, że jako wampir wreszcie stała się bardziej stanowcza i niezależna, ba – nie cieszy ją nawet inna z „zestawu” nowych cech, jaką jest supersprawny mózg. Dla tej dziewczyny samorealizacja opiera się na rzeczach nie tylko obiektywnie biorąc dość błahych, ale, co znacznie gorsze, kompletnie od niej niezależnych, które w dodatku są standardowymi umiejętnościami wąpierzy – czy ktoś z was zachwycał się tym, że jest w stanie spać lub siedzieć na krześle (pomijając, rzecz jasna, ludzi cierpiących na specyficzne schorzenia czy ułomności)?
Swoja drogą, czy to nie zabawne – nie licząc niesamowitej samokontroli (która, znów, mogłaby być powodem do dumy, gdyby nie to, że najwyraźniej ma więcej wspólnego z jakimiś nadnaturalnymi uwarunkowaniami, niż faktycznym opanowaniem), Belka w gruncie rzeczy nie wyróżnia się NICZYM od pozostałych wampirów. Energia nowonarodzonej wkrótce będzie tylko wspomnieniem, i o ile pani Cullen nie znajdzie sobie jakiejś pasji lub nie zacznie się spełniać w jakikolwiek inny sposób, szybko wróci do punktu wyjścia – znów będzie całkowicie nudna i zwyczajna, tym razem w wąpierzym światku.

Nie jestem w stanie cieszyć się z triumfu Belli, a główną tego przyczyną jest fakt, iż ów happy end został nie tylko podany na srebrnej tacy, bez konieczności poczynienia jakichkolwiek wyrzeczeń, ale co gorsza – jest kompletnie niezasłużony. Wiem, dlaczego uśmiecham się czytając, że jedenastoletni sierota Harry Potter okazał się mieć mnóstwo pieniędzy w skarbcu i czemu trzymam kciuki za Katniss Everdeen, gdy ta sadzi prymulki w swym nowym, powojennym ogrodzie. W przypadku Belci mam jedynie nadzieję, że lada moment na sceną wkroczą Ci Źli i szybko sprowadzą ją z Olimpu Zajefajności z powrotem na ziemię. Tak się jednak zapewne nie stanie – patrz akapit pierwszy.


Co się wydarzy w kolejnym odcinku? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, gdyż książka mogłaby równie dobrze zakończyć się w tym miejscu bez żadnej szkody dla fabuły. Ponieważ jednak zostało jeszcze wiele drzew do zniszczenia – spodziewajcie się kolejnej analizy już za tydzień.


Statystyka:

Mary Sue: 160
Kicz: 100
Lenistwo: 50
Głupota: 34
Bitch: 25
Zły ojciec: 10
Zła córka: 10

 
Maryboo

niedziela, 21 października 2012

Rozdział XXV: Przysługa

Seksualny maraton naszych gołąbeczków zostaje wreszcie przerwany przez Edzia, który przypomina swej lubej, że mają córkę.
Zerwawszy się na równe nogi, spojrzałam z powrotem na niego – jego diamentowe ciało połyskiwało delikatnie w rozproszonym świetle – potem na zachód, gdzie czekała na mnie Renesmee, potem znowu na niego, znowu na zachód, i tak jeszcze kilka razy w ciągu sekundy. Wyglądało to pewnie przekomicznie, jakbym była postacią z kreskówki. Edward uśmiechnął się, ale się nie zaśmiał: miał wyjątkowo silną wolę.

Seks czy dziecko, seks czy dziecko, och, życie pełne jest ciężkich wyborów.

– Spokojnie, kochanie. To tylko kwestia zachowania w życiu równowagi. Jesteś w tym taka dobra. Już niedługo wszystko sobie poukładasz.
– I będziemy mieć dla siebie całą następną noc, prawda?
Uśmiechnął się szerzej.
– Myślisz, że poprosiłbym cię przed chwilą, żebyś się ubrała, gdybym nie miał przed sobą tej perspektywy?
Mnie także musiała ona wystarczyć, by przetrwać dzień. Musiała mi wystarczyć, bo tylko radząc sobie z poskramianiem swojego pożądania, mogłam być dobrą... hm.

Ano właśnie, hm. Czy mi się tylko tak wydaje, czy ona naprawdę chce szybko odbębnić matczyne obowiązki, żeby mieć więcej czasu na rozkładanie nóg przed Edwardem? Mam nadzieję, że źle zrozumiałam, ale jeśli rzeczywiście o to chodzi to… (+100 zła matka)
Trudno mi było użyć tego słowa. Chociaż Renesmee była dla mnie już jak najbardziej prawdziwa i rzecz jasna niezwykle ważna, nadal nie docierało do mnie, że jestem matką. Podejrzewałam jednak, że każda inna kobieta czułaby się na moim miejscu tak samo bez dziewięciu miesięcy ciąży na przywyknięcie do tej myśli.

Ja rozumiem, nowa sytuacja, baby blues i te sprawy, ale co ma do tego długość ciąży? Matki wcześniaków jakoś też je kochają i czują się matkami, więc te 9 miechów nie jest chyba wcale takie magiczne. Belciu, przecież podobno kochasz małego potworka od momentu, w którym dowiedziałaś się o ciąży, a dziecko nie spadło ci przecież na łeb, miałaś czas. Dobra, nie byłam nigdy w ciąży, dzieci mieć nie chcę, ale 3 miesiące czy 9 to naprawdę taka kolosalna różnica? Czytelniczki-matki, wypowiedzcie się, bo chciałabym wiedzieć. I żeby nie było, depresja poporodowa i niemożność zaakceptowania własnego dziecka to poważny problem, nie neguję tego, takim kobietom trzeba pomagać, ale Belka nie zachowuje się, jakby miała taką przypadłość.

Belka cały czas jest też podenerwowana tempem wzrostu Nabuchodonozora i tego, że co chwilę mocno się zmienia. Czy nie jest to więc powód, żeby spędzać z dzieckiem jak najwięcej czasu, skoro to wszystko tak szybko ucieka, zamiast seksić się non-stop? Na to mają wieczność, a co będzie z Nabuchodonozorem za kilka tygodni, tego jeszcze nie wiedzą.

Belka wchodzi do garderoby.
Pchnąwszy podwójne rzeźbione drzwi do garderoby, nawet nie przystanęłam na progu, żeby wydać z siebie okrzyk przerażenia na widok tego, co zgotowała dla mnie Alice, tylko wleciałam do środka jak burza z zamiarem włożenia na siebie pierwszych rzeczy, jakie wpadłyby mi w ręce. Powinnam była wiedzieć, że nie będzie to łatwe.(…) Wnętrze garderoby przypominało nieco laboratorium. Ubrania spakowane były w pokrowce z białego plastiku wiszące w schludnych rzędach. W bardzo wielu rzędach.

Och, cóż za horror.

Belka chce założyć coś normalnego, ale obawia się, że znalezienie zwykłych ubrań zajmie jej sporo czasu. Edwardzie, ratuj!
– Pomogę ci – zaoferował się Edward.
W skupieniu kilkakrotnie pociągnął nosem, a wychwyciwszy jakąś woń, przeszedł na drugi koniec pokoju, gdzie w ścianę była wbudowana komoda. Znowu poniuchał, po czym otworzył jedną z szuflad i z triumfalnym uśmiechem wyciągnął z niej parę starannie postarzonych niebieskich dżinsów.
Podbiegłam do niego.
– Jak to zrobiłeś?
– Każda tkanina ma charakterystyczny dla siebie zapach, dżins też. To co teraz? Rozciągliwa bawełna?

Okazuje się, że sparklepiry mogą wybierać ciuchy na węch. A myślałam, że wąpierze Stefci nie są w stanie być bardziej zabawne i lamerskie.

Państwo Cullen ubierają się w wybrane nosem rzeczy.

Gdybym nie widziała go nigdy nago, byłabym gotowa przysiąc, że nie ma nic piękniejszego niż Edward w spodniach koloru khaki i beżowym swetrze.


Seriously? Spodnie khaki i beżowy (UGH, zostaw ten kolor w spokoju, Stefa!) sweter to najseksowniejsze wdzianko, jakie Belka może sobie wyobrazić na Edku? Ja wiem, że są różne ubraniowe fetysze, sama mam kilka, m.in.:

                                             Męskie kamizelki, fuckyeah. Hiddles był w pakiecie.

…ale doprawdy, Belciu, LAME!

Belka i Edzio docierają do Cullen Mansion. Nabuchodonozor już nie śpi, bawi się wyginaniem sztućców. Belka bierze małą na ręce. Okazuje się, że potworek urósł jeszcze mniej niż ostatnio.

Edek leci zrobić córce śniadanko, a Belka obiecuje małej, że niedługo urządzą jej pokój w nowym domu.

Bellissima zauważa, że nie ma wilków. Dżejk się zmył, a z nim Seth. Co sprawiło, że Black dał dyla? Nie wiadomo, ale…
– Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi – burknęła (Rosalie), ale zaraz dodała: – Przyglądał się Nessie, jak śpi, z gębą rozdziawioną jak kretyn, którym zresztą jest, a potem ni stąd, ni zowąd poderwał się, chociaż nic szczególnego się nie wydarzyło, i już go nie było.

Creepy…

Rozmowa szybko schodzi na temat wyjazdu.
– Będę się upierał przy tym, żebyśmy pojechali do New Hampshire jak najszybciej i wszystko przyszykowali – powiedział Emmett Domyśliłam się, że kontynuują przerwaną naszym przybyciem rozmowę. – Bella jest już zapisana do Dartmouth i wszystko wskazuje na to, że już niedługo będzie mogła chodzić na zajęcia.
Posłał mi złośliwy uśmieszek.
– Pewnie będziesz najlepsza na roku, nie mając nocami nic lepszego do roboty niż nauka.

Emmett, ty trollu.

Edzik nagle dostaje histerii, a Alice wybiega z domu. Okazuje się, że Dżejk poleciał po Charliego i chief Swan właśnie jedzie do Cullen Mansion.

Dżejk, Seth i Leah pojawiają się przed ojczulkiem Swanem.
– Blondie i Emmett obudzili mnie dziś rano jakąś gadką o tym, że macie się przenieść na drugi koniec Stanów. Jakbym miał wam na to pozwolić. To z Charliem mielibyście największy kłopot, prawda? A tak macie jeden problem z głowy.

I już wiemy, o co chodzi. Nie żebym była specjalnie zdziwiona, że Dżejk dostał, wybaczcie mój klatchiański, kurwicy na myśl o wyjeździe Nabuchodonozora.
– Czy ty w ogóle wiesz, co narobiłeś?! Jakie niebezpieczeństwo na niego ściągnąłeś?!
Prychnął tylko.
-Nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. No, chyba że z twojej strony. Ale ty jesteś przecież wybrykiem natury i masz nad sobą jakąś tam superkontrolę, prawda? Chociaż, jeśli o mnie chodzi, czytanie w myślach byłoby fajniejsze. To by dopiero była jazda!
Edward błyskawicznie znalazł się tuż przed nim i zmierzył go groźnie wzrokiem. Chociaż Jacob było od niego o pół głowy wyższy, cofnął się odruchowo.
– To tylko teoria, kundlu! Uważasz, że powinniśmy przetestować ją właśnie na Charliem? Czy zastanowiłeś się nad tym, jak bardzo Bella będzie fizycznie cierpieć, jeśli jakimś cudem się na niego nie rzuci? Albo jakie będzie przechodzić katusze, jeśli nie uda się jej jednak oprzeć zapachowi jego krwi? Widzę, że jej los już zupełnie cię nie obchodzi!
Tym ostatnim słowem wręcz na niego splunął.
Podenerwowana Renesmee przycisnęła mi paluszki do policzka i puściła mi tę scenę raz jeszcze, zabarwioną dodatkowo własnym zaniepokojeniem. Przemowa Edwarda podziałała na Jacoba jak zimny prysznic. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać, dlaczego jesteśmy na niego źli.
– Bellę będzie coś bolało? – Ściągnął brwi.

Boru, to nieważne, że Belcia może zeżreć Charliego, o nie. Najważniejsze, że będzie się czuła niekomfortowo.
– Tu nie chodzi o mnie – przerwałam im. Stałam nieruchomo, czepiając się kurczowo Renesmee i resztek swojego opanowania. – Jacob, tu przede wszystkim chodzi o Charliego. Jak mogłeś narazić go na takie ryzyko? Zdajesz sobie sprawę, że teraz albo będzie musiał umrzeć, albo sam też zmienić się w wampira?
Głos zatrząsł mi się od łez, których nie byłam już w stanie ronić. O ile Jacob przejął się oskarżeniami Edwarda, o tyle moje spłynęły po nim jak woda po gęsi.
– Spokojnie, Bella. Nie powiedziałem mu nic, czego sama nie planowałaś mu powiedzieć.
– Ale on tu teraz jedzie!
– No tak, na tym opiera się cały pomysł. Twój pomysł. Przecież sama mówiłaś, że ma cię zobaczyć i wysunąć błędne wnioski. Nic się nie bój, specjalnie go przygotowałem. Podsunąłem mu niezłą zmyłę.
Miałam mu już zamachać przed nosem pięścią, ale się powstrzymałam i cofnęłam rękę.
– Może trochę jaśniej, Jacob. Kończy mi się cierpliwość.
– Nie powiedziałem mu nic o tobie, nic a nic. To o sobie mu opowiedziałem. A tak dokładniej, to nic nawet nie mówiłem, tylko pokazałem co i jak, i tyle.
– Zmienił się przy Charliem w wilka – wyjaśnił mi Edward.
– Co takiego?! – wykrztusiłam.
– To dzielny facet. Tak samo dzielny jak ty. Ani nie zemdlał, ani nie zwymiotował, ani nic. Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem. Chociaż powinnaś była zobaczyć jego minę, kiedy zacząłem się rozbierać – zaśmiał się. – Bezcenne doświadczenie.

Ohoho, ale jaja. Belka na wieść o tym przedstawieniu dostaje szału i daje Dżejkowi 30 sekund na dopowiedzenie szczegółów zanim urwie mu głowę.

– To było tak: wpadłem dziś rano do Charliego i poprosiłem go żeby się ze mną przeszedł. Zaskoczyłem go tą propozycją, ale kiedy dodałem, że chodzi o ciebie i że wróciłaś do Forks, poszedł ze mną do lasu. Wyjaśniłem mu, że nie jesteś już chora, ale że sprawy trochę się pokomplikowały, chociaż właściwie nie jest tak najgorzej. Chciał już do ciebie jechać, ale powiedziałem, że muszę mu coś najpierw pokazać. I wtedy zmieniłem się w wilka.

Charlie musi mieć jaja ze stali i cierpliwość świętego pańskiego. Musi wytrzymywać wyskoki córeczki, arogancję zięcia, a teraz takie rzeczy. Facet nie ma łatwo.
– Co tam się działo po kolei... Zmieniłem się z powrotem w człowieka, a potem, kiedy twój ojciec zaczął na nowo oddychać, powiedziałem mu coś w stylu: „Charlie, żyjesz w zupełnie innym świecie, niż ci się to zawsze wydawało. Dobra wiadomość jest taka, że to niczego nie zmienia – poza tym, że teraz jesteś już w to wtajemniczony. Twój dzień powszedni będzie wyglądał tak samo jak do tej pory. Jeśli tylko chcesz, możesz po prostu zacząć udawać przed samym sobą, że nic takiego się nie wydarzyło”. Potrzebował może z minuty, żeby poukładać to sobie w głowie, a potem chciał wiedzieć, co tak naprawdę się z tobą dzieje i co to była za historia z tą rzadką egzotyczną chorobą. Powiedziałem mu, że rzeczywiście, byłaś chora, ale już jest z tobą wszystko w porządku – tyle że, żeby wyzdrowieć, musiałaś przejść pewną metamorfozę. Chciał wiedzieć, co rozumiem pod pojęciem „metamorfozy”. Wytłumaczyłem, że bardziej przypominasz teraz Esme niż Renee.

Swan zadaje oczywiste pytanie, czy metamorfoza Belki również obejmuje sierśćplozję w jakiegoś zwierzaka. Dżejk, rzecz jasna, zaprzecza.

– Chciałem opowiedzieć mu coś więcej o wilkołakach, ale nie zdążyłem nawet wymówić do końca tego słowa – przerwał mi i stwierdził, że wolałby „nie znać szczegółów”. Potem spytał, czy wiedziałaś, w co się pakujesz, kiedy wychodziłaś za mąż za Edwarda, a ja powiedziałem: „Jasne. Bella wie o wszystkim od samego początku, odkąd przeprowadziła się do Forks”. Nie za bardzo był tym zachwycony. Pozwoliłem mu gderać, aż w końcu wszystko z siebie wyrzucił. Jak już się uspokoił, chciał tylko dwóch rzeczy. Oświadczył, że chce cię jak najszybciej odwiedzić, to powiedziałem, że lepiej będzie, jeśli was uprzedzę.

No to sprawa się rypła. W sumie Belka i tak chciała wszystko zrzucić na ojczulka, żeby sam sobie wykoncypował, co się z nią stało, więc właściwie nie można powiedzieć, żeby cały misterny plan poszedł w… bo po prostu takiego planu nie było.

– A ta druga rzecz, której chciał? Co to było?
Jacob uśmiechnął się.
– To ci się spodoba. Zastrzegł sobie, że nie chce wiedzieć o tym wszystkim więcej, niż to absolutnie konieczne. Macie mu jak najmniej wyjaśniać, co właściwie jest grane. Tak więc, jeśli czegoś nie musi wiedzieć, to zachowajcie to dla siebie.

I znów, how dramatically convenient. (+3 lenistwo)

Belcia pyta Blacka, jak wytłumaczył Charliemu fakt istnienia Nabuchodonozora.
– A, tak. O tym też pomyślałem. Powiedziałem mu, że tobie i Edwardowi dostała się w spadku pewna mała dama. – Zerknął na Edwarda. – Że to przygarnięta przez ciebie sierota

I Charlie to łyknął? Borze szumiący, on naprawdę nie chce wiedzieć. Charlie nawet cieszy się, że został dziadkiem, nawet jeśli tylko adoptowanym. Zostaje też uprzedzony, że mała jest jeszcze bardziej speshul niż wszyscy inni razem wzięci. (+3 Mary Sue)
– Powiedziałem mu: „Zaufaj mi, nie chcesz wiedzieć nic więcej. Ale jeśli uda ci się zignorować wszystko to, co cię zaszokuje albo zaniepokoi, obiecuję, że nie pożałujesz. To najwspanialsza osoba na całym świecie”. A potem powiedziałem mu jeszcze, że jeśli będzie tolerował to, co niezrozumiałe, to zostaniecie tu na dłużej i będzie mógł małą lepiej poznać. Ale jeśli okaże się, że to go przerasta, to wyjedziecie. Stwierdził, że tak długo, jak nie będziecie wmuszać w niego zbyt wielu informacji, tak długo jakoś da sobie radę.

I znowu wszystko cacy, bez większego wysiłku. Dżejk i Belka dają sobie łapkę na zgodę. To dam jeszcze na wszelki wypadek (+5 lenistwo)

Wraca Ala i wszyscy przygotowują się na przybycie Charliego. Tylko Leah spada do lasu, bo ma dość tego wszystkiego. Belka daje Nabuchodonozora Blackowi i odbiera od Alice soczewki kontaktowe mające zamaskować czerwone ślepia.
Wyjęłam delikatnie jedno z brązowych szkiełek i obróciwszy je wklęsłą stroną do siebie, umieściłam na oku. Mrugnęłam i źrenicę przesłoniła mi cienka błonka. Oczywiście była przeźroczysta, ale patrząc przez nią, widziałam też z bardzo bliska jej powierzchnię. Chcąc nie chcąc, skupiałam co chwila swój wampirzy wzrok na mikroskopijnych rysach i nierównościach jej faktury.

Następny powód, dla którego uważam, że sparklepirowy superwzrok jest w gruncie rzeczy do rzyci. Okazuje się, że jad w oczach Belki rozpuści soczewki w kilka godzin, więc trzeba je będzie stale wymieniać w trakcie wizyty Charliego.

Cullenowie dają rady Belce, jak zachowywać się po ludzku.
– Dwie podstawowe zasady to nie siedzieć zbyt nieruchomo i nie ruszać się z za szybko.
– Usiądź, gdy tylko i on usiądzie – wtrącił Emmett. – Ludzie nie lubią stać.
– Pamiętaj, żeby co jakieś trzydzieści sekund przesuwać wzrok - zabrał głos Jasper. – Ludzie raczej nie wpatrują się dłużej w jeden punkt.
– Zmieniaj co pięć minut pozycję ciała – odezwała się Rosalie. – Najpierw siedź przez pięć minut z założonymi nogami, a potem następne pięć krzyżuj je tylko w łydkach.(…)– I mrugaj co najmniej trzy razy na minutę – poszerzył listę Emmett.
Nagle ściągnął brwi, popędził do stolika, na którym leżał pilot, i nastawiwszy telewizor na kanał z meczem futbolu amerykańskiego, skinął głową, usatysfakcjonowany.
– Ruszaj też rękami – kontynuował Jasper. – Odgarniaj sobie włosy albo udawaj, że coś cię swędzi. (…)
– Oczywiście będziesz jak najczęściej wstrzymywać oddech, ale musisz mimo wszystko ruszać trochę klatką piersiową, żeby wyglądało na to, że jednak oddychasz.

Belka niedawno była człowiekiem. Czy naprawdę tak szybko o tym zapomniała? Przyzwyczajenia ciężko wytępić, czyżby superjadzik mógł je tak łatwo wymazać?

Belka odbiera od Blacka Nabuchodonozora, żeby mieć zajęte ręce, gdyby zachciało jej się rzucić na Charliego.
Edward zajął miejsce koło mnie i objął mnie ramieniem, po czym pochylił się odrobinę do przodu, żeby zakomunikować z powagą naszej córce, co ją czeka.
– Renesmee, zaraz pojawi się tu pewien bardzo szczególny pan, który jedzie tu specjalnie po to, żeby spotkać się z tobą i twoja mamą.
Mówił do niej takim tonem, jakby był przekonany, że rozumie każde jego słowo. Czy naprawdę była taka mądra? Cóż, z pewnością patrzyła na niego w skupieniu i nie odwracała wzroku.


Pff, oczywiście, że jest taka mądra. (+5 Mary Sue)
– Ale ten pan nie jest taki jak my, ani nawet taki jak Jacob. Musimy obchodzić się z nim bardzo ostrożnie. Nie powinnaś na przykład pokazywać mu różnych rzeczy, tak jak pokazujesz je nam.
Dotknęła jego twarzy.
– Właśnie – powiedział. – Pamiętaj, nie rób tego. I uważaj, bo będzie bardzo smakowicie pachniał, ale nie będziesz mogła go gryźć, zrozumiano? Skóra tego pana nie goi się tak szybko jak Jacoba.
– Czy ona wie, co do niej mówisz? – szepnęłam.
– Oczywiście, że wie.

Widzicie, mówiłam.
Edward przytulił mnie mocniej do siebie.
– Jesteś pewien, że dobrze robimy? – spytałam go.
– W stu procentach. Uwierz w swoje możliwości.
Uśmiechnął się i pocałował mnie. Nie był to bynajmniej symboliczny, zdawkowy całus, jakiego się spodziewałam, i zaskoczona, pozwoliłam znowu, by wzięły nade mną górę moje dzikie wampirze odruchy. Wargi Edwarda działały na mnie niczym dawka jakiejś uzależniającej substancji chemicznej wstrzyknięta mi prosto w układ nerwowy. Natychmiast zapragnęłam następnej. Musiałam skupiać się z całych sił, żeby nie zapomnieć, że na rękach mam niemowlę.
Jasper wyczuł, że gwałtownie zmienił mi się nastrój.
– Ehm, Edward, mógłbyś być tak miły i nie rozpraszać jej akurat w tym momencie? Musi być w stanie się kontrolować.
Edward odsunął się od mnie.
– Oj – powiedział.
Zaśmiałam się. To był mój tekst – od samego początku, od naszego pierwszego pocałunku.
– Później – obiecałam mu. Już nie mogłam się doczekać.
– Skup się, Bello – przypomniał mi Jasper.
– Wiem, wiem. Już.

Jeżu kolczasty, to zakrawa na jakieś zaburzenie popędu seksualnego.

Odepchnęłam od siebie roznamiętnione myśli. Charlie. Przyjeżdżał Charlie. To o Charliem powinnam była myśleć. O tym, żeby nie zrobić mu krzywdy. Z Edwardem mieliśmy mieć dla siebie całą noc...

And again: priorytety, bitch, priorytety.

Wreszcie zjawia się Charlie. Tatko nie poznaje głosu córki.

Spojrzał na mnie i otworzył szeroko oczy. Odczytywałam po kolei emocje, które pojawiały się na jego twarzy. Szok. Niedowierzanie. Ból. Starta. Przerażenie. Gniew. Podejrzliwość. Jeszcze więcej bólu.

Przy wszystkich numerach, jakie dotąd wycięła mu Belka, to jest wisienka na torcie. Trzymaj się, stary.

Okazuje się, że pyszny zapach to chyba u Swanów rodzinne, bo Charlie też roztacza zniewalającą woń.
Zapach Charliego wbił się w moje gardło pięścią z płomieni. Ale przenikający mnie ból był niczym w porównaniu z gorącym ukłuciem niewysłowionego pragnienia. Charlie pachniał apetyczniej niż cokolwiek, co mogłam sobie wyobrazić. O wiele bardziej kusząco, niż nieznani mi turyści, na których trop natknęłam się na polowaniu. Był tak blisko mnie, nasycając suche powietrze swoją wilgocią i ciepłem, od których do ust napływała mi ślina...

I co z tego? Przecież nasza uber Mary Sue sobie elegancko poradzi, nie ma innej opcji. BTW, jedną z niewielu rzeczy, która zainteresowała Edka u Belci był jej zapach i wszyscy wiemy, jak się to skończyło. Dlatego Bellissima wypowiadająca się w ten sposób o ojcu brzmi odrobinkę... niepokojąco.

Charlie zauważa Nabuchonodozora. Edzio buja teścia, że to jego bratanica.

– Myślałem, że nie masz żadnych krewnych – powiedział Charlie, przybierając na nowo oskarżycielski ton głosu.
– Miałem starszego brata. Po tym, jak straciliśmy rodziców, adoptowano go, tak jak mnie. Nigdy już go później nie widziałem, ale kiedy zginął niedawno razem z żoną w wypadku samochodowym, odszukano mnie sądownie, bo małą nie miał się kto zająć. Szwagierka też nie miała bliższej rodziny.

Dobry bajer nie jest zły, ale to trochę grubymi nićmi szyte. Nie dziwię się, że chief Swan nie jest do końca przekonany. Natomiast dziwię się, że nie wydaje się ojczulkowi Swanowi podejrzane, że dziecko dawno niewidzianego brata Edzia ma imię składające się z imion matki Bellissimy i adoptowanej matki McSparkle’a. Zbieg okoliczności? Bullshit.

Prąd powietrza porwał z sobą jego ciepły oddech i poniósł go prosto na nas. Renesmee wygięła się w stronę kuszącego zapachu, strząsając i siebie moje włosy i po raz pierwszy ukazując się Charliemu w całej swojej krasie. Spomiędzy jego warg wydobył się cichy jęk. Wiedziałam, na co tak zareagował. Zobaczył wreszcie jej brązowe oczy i zdał sobie sprawę, że są dokładnie takie same jak moje stare. Dokładnie takie same, jak jego własne.

Ups.

Zaczął oddychać zbyt szybko i zbyt głęboko. Wargi mu drżały, ale i tak domyśliłam się co do siebie po cichu mówił: odliczał wstecz, starając się wpasować dziewięć miesięcy w jeden. Starając się złożyć wszystko w logiczną całość, nie będąc jednak w stanie znaleźć w tej i całości miejsca dla namacalnego dowodu, który miał przed sobą. Jacob podniósł się i podszedł do nas, żeby poklepać go po plecach. Pochylił się, żeby szepnąć mu coś do ucha. Ojciec nie orientował się, że wszyscy i tak to słyszą.
– Wszystko jest w porządku, zaufaj mi. Nie musisz nic więcej wiedzieć.
Charlie przełknął ślinę i skinął głową, ale potem w oczach zapłonął mu gniew. Zrobił krok w stronę Edwarda, zaciskając dłonie w pięści.
– Nie chcę nic wiedzieć, ale mam dość kłamstw!
– Przykro mi, Charlie – powiedział Edward spokojnie – ale o wiele ważniejsze jest to, żebyś znał oficjalną wersję, niż prawdę. Jeśli masz z nami odtąd konspirować, musisz pamiętać, że to wersja oficjalna najbardziej się liczy. Służy to temu, żeby chronić Bellę i Renesmee, a także wszystkich nas. Czy przez wzgląd na nie dwie nie mógłbyś tych kłamstw tolerować?

Może i jest w tym trochę racji, ale i tak (+100 bitch) dla Eda.

Charlie wypytuje o wiek potworka i dostaje prawdziwą odpowiedź.

– Mówiłem ci, że jest wyjątkowa.
Ojciec wzdrygnął się, pełen obrzydzenia po tym, jak Jake go dotknął.
– Bez przesady – jęknął Jacob. – Jestem tą samą osobą, co wcześniej. Nie możesz po prostu udawać, że tamto w lesie nigdy się nie wydarzyło?
Charliemu na wspomnienie tego niedawnego incydentu pobielały wargi, ale skinął głową.
– Jaka jest właściwie twoja rola w tym wszystkim? – spytał. – Ile wie Billy? Dlaczego tu jesteś?
Jacob wpatrywał się rozpromieniony w twarzyczkę Renesmee.
– Hm, mógłbym ci opowiedzieć wszystko ze szczegółami – Billy jest w to jak najbardziej wtajemniczony – ale musiałbym wtedy bardzo często wspominać o wilko...
– Uch! – zaprotestował Charlie, zakrywając sobie uszy. – Mniejsza o to. To mi wystarczy.

Sytuację ratuje, o dziwo, Emmett.
– Dawajcie, chłopaki! – krzyknął znienacka Emmett swoim głębokim basem. – Gators górą!
Jacob i Charlie aż podskoczyli. Reszta z nas zamarła. Otrząsnąwszy się z szoku, ojciec spojrzał Emmettowi przez ramię.
– Floryda prowadzi?
– Właśnie zaliczyli pierwsze przyłożenie – potwierdził Emmett. Posłał mi kpiarskie spojrzenie, strasząc brwi niczym czarny charakter z wodewilu. – Najwyższy czas, żeby i u nas ktoś coś wreszcie zaliczył.

Keep on trolling, Emm.
Mało brakowało, a bym na niego warknęła. Przy Charliem? To był cios poniżej pasa. Ale Charlie był w takim stanie, że nie docierały do niego żadne aluzje. Znowu zaczerpnął powietrza, zasysając je z taką energią, jakby chciał, żeby trafiło mu do palców u stóp. Jak ja mu zazdrościłam! Wyprostowawszy się, obszedł Jacoba i usiadł w wolnym fotelu.
– Cóż – westchnął – zobaczmy, czy utrzymają prowadzenie.

Dzięki boru za rozgrywki futbolowe, albowiem są one remedium na szok wszelaki.

Koniec rozdziału.

(+8 Mary Sue)
(+100 bitch)
(+8 lenistwo)
(+100 zła matka)


Buziaki

Beige