niedziela, 16 grudnia 2012

Rzdział XXXIII: Fałszerstwo

Belka oznajmia ojczulkowi, że ze względu na najazd statystów najlepiej będzie, jak chief Swan nie pokaże się jeszcze długo w domu Cullenów. Bellissima proponuje za to, że to ona wpadnie z Nabuchodonozorem do Charliego. Oczywiście Charliemu dalej nic nie jest wyjaśnione, bo jak pamiętamy

– Ech. No tak. Tylko to, co muszę wiedzieć.

(+1 bitch)

Jako że ojczulek rozłożył ręce i poddał się już dawno temu, automatycznie zgadza się na odwiedziny.

Okazuje się, że cała ta wizyta to tylko przykrywka, żeby nasza heroina mogła się wyrwać z domu za pozwoleniem Pana Męża.

Dżejk, rzecz jasna, jedzie razem z Belką i małym potworem, gdyż albowiem ponieważ wpojenie. Nie ma więc o czym w ogóle dyskutować. Black miągwi, że chciałby pojechać „samochodem poślubnym” Belki, czyli ferrari, które jest następnym prezentem przedłużającym mikrych rozmiarów przyrodzenie McSparkle’a. Jako że Belka nie chce się wyróżniać (good luck with that), z ferrari nici. Nasz tercecik pojedzie kultowym wśród fanek volvo Edka.

Belka, Dżejk i monsterek pakują się do jakże nieseksowanego i niezbyt cool samochodu. Nabuchodonozor od razu ładuje się Dżejkowi na kolana. Wiecie dobrze, co na ten temat myślę, więc nie będę się powtarzać.

W czasie drogi do Charliego Black narzeka na obecność gromady cuchnących wąpierzy, szczególnie Rumunów. Ech, Stefcio i Władek to moi ulubieńcy w ekranizacji BD, oczywiście zaraz po Arusiu. We trójkę stworzyliby cudnie loltastyczny dream team.


Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Do moich ulubieńców ci dwaj goście też nie należeli.
– Tu się akurat z tobą zgodzę.
Renesmee pokręciła główką, ale nic nie powiedziała – w odróżnieniu od całej reszty, uważała Rumunów za fascynujących. Ponieważ nie chcieli jej dotykać, raz nawet zadała sobie trud, by się do nich odezwać, interesowało ją bowiem to, dlaczego mają taką niezwykłą skórę. Przestraszyłam się, że może ich obrazi tym pytaniem, ale też trochę ucieszyłam się, że na nie wpadła, bo sama też byłam tego ciekawa.

A tam, zaraz obrazi. Oni się powinni cieszyć, że uber Mary Sue raczyła do nich otworzyć gębę. Taki zaszczyt ich kopnął, no nie mogę. „Zadała sobie trud, by się do nich odezwać”, ja pierniczę. (+50 Mary Sue)
Nabuchodonozor oczywiście dostaje odpowiedź na swoje pytanie.


– Przez bardzo długi czas siedzieliśmy zupełnie nieruchomo – wyznał Vladimir. Przysłuchujący mu się Stefan od czasu do czasu kiwał głową, ale nie kończył tym razem za swojego kompana zdań, jak to miał w zwyczaju. – Widzisz, dziecko, kontemplowaliśmy własną boskość.

Naprawdę zaczynam ich tu lubić. Przynajmniej się nie cykają.


- Mieliśmy ogromną władzę, a najlepszym tego dowodem było to, że wszyscy sami do nas ciągnęli: i dyplomaci, i inni ludzie, którzy chcieli uzyskać od nas jakieś korzyści, i ci, którymi mogliśmy się pożywić. Siedzieliśmy tak na naszych tronach i mieliśmy się za bogów. Przez długi czas nie zauważyliśmy, że się zmieniamy – że niemalże przeobraziliśmy się w kamienne posągi. Przypuszczam, że Volturi wyświadczyli nam przysługę, kiedy spalili nasze zamki. Przynajmniej Stefan i ja wyrwaliśmy się z tego letargu. Teraz oczy Volturi pokryte są obrzydliwą przykurzoną błoną, ale nasze nadal są bystre. Sądzę, że będziemy mieli dzięki temu nad nimi przewagę, kiedy przyjdzie nam je im wyłupiać.

Mhm, zdecydowanie ich lubię.

Dżejk domyśla się, że Belcia chce jeszcze coś zrobić poza wypadem do ojczulka. Bellissima jednak niczego mu nie zdradza, tylko skupia się na drodze.

Resztę drogi przesiedzieliśmy w milczeniu. Mrużyłam oczy, próbując coś wypatrzeć przez irytujące kontakty i strugi lodowatego deszczu – cały czas nie było dostatecznie zimno na śnieg. Moje tęczówki miały już nieco mniej przerażający kolor niż po przemianie – jaskrawy szkarłat ustąpił matowej ciemnej pomarańczy. Wkrótce miały stać się dostatecznie bursztynowe, bym mogła porzucić soczewki.

I to mnie właśnie zastanawia. Rozumiem, że z czerwonymi ślepiami do ludzi nie wylezie, bo będzie się rzucać w oczy, a wiem, jak bardzo Culleny nie chcą odstawać od społeczeństwa ze swoimi luksusowymi autami, rzadkimi, ale ogromnymi imprezami, znikaniem w słoneczne dni, niejedzeniem w stołówce, itd. Ale co zmienia w tym wszystkim fakt, że na diecie zwierzątkowej mają bursztynowe oczyska? Przecież to jest tak samo niezwyczajne i podejrzane, jak te czerwone oczy. Poza tym, skoro zostają na razie w Widelcach, zakładam, że w końcu Belka nadzieje się na kogoś, kogo zna. I co, ten ktoś nie zauważy, że zmienił jej się diametralnie kolor oczu na bursztynowy? No i jak wytłumaczy, że nagle ma takie same oczy, jak reszta Cullenów, z którymi wszak nie jest spokrewniona? (+50 głupota)

Miałam nadzieję, że Charliego ta zmiana zbytnio nie zestresuje.

Tego faceta już chyba nic nie ruszy, ze zmianą koloru oczu włącznie. On już dawno wywiesił białą flagę i wywalił myślenie za okno. W zmaganiach z córcią i tak mu się nie przyda.

W końcu nasi bohaterowie dojeżdżają do domu Charliego. Papa Swan nie jest absolutnie zdziwiony, że Nabuchodonozor urósł w ekspresowym tempie, patrz komentarz powyżej.

Belka zostawia potworka i swojego przyszłego zięcia (brrr…) z Charliem i zajmującą się nim Sue (no wiecie, gotującej Belki już nie ma, więc inaczej by zginął). Belcia jedzie, załatwić swoją sprawę, którą ukrywa przed Panem i Władcą. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby rozkminić, że chodzi o kwestię J. Jenksa.






Miałam teraz taki refleks, że prowadząc auto, nie musiałam wcale koncentrować się na drodze. Jedynym problemem było niezwracanie na siebie uwagi nadmierną prędkością, kiedy miałam jakieś towarzystwo.

Na temat tego idiotyzmu wypowiadałam się w analizie któregoś z poprzednich tomów, więc teraz nie będę się rozwijać. (+5 głupota) To nie jest uniwersum z „Patroli” Łukjanienki, gdzie można wyłączyć prawdopodobieństwo wypadku!

W trakcie jazdy Belka rozmyśla nad swoją nauką rozpościerania tarczy. Naturalnie idzie jej świetnie. Tarcza ma już 3 metry średnicy i trzyma się przez minutę. Ktoś jest zdziwiony? (+50 Mary Sue)

Nowym wyzwaniem dla Belki jest próba oddzielenia tarczy od siebie. Na razie nie idzie jej to specjalnie dobrze, ale jak wiemy, to tylko kwestia czasu.

W poszukiwaniu adresu J. Jenksa Belcia dociera do jakichś slumsów. Okazuje się, że adres podany przez Alice to opuszczona kancelaria. Przed budynkiem siedzi jakiś człowiek, którego Belka bierze na spytki. Osobnik o imieniu Max pracuje dla Jenksa, ale jest podejrzliwy w stosunku do Belki, bo jest zbyt elegancka jak na klientkę, która przychodzi pod „nieoficjalny” adres Dżeja. Seriously, nie wiem, jak w książce, ale w moim ebooku tak pisany jest ten skrót. Prawie jak Dżejk. Sweet.

Belka powołuje się na siostrę i podaje nazwisko Cullen. Max w końcu zgadza się, żeby zadzwonić do Jenksa i przedstawić sytuację. Po usłyszeniu nazwiska potencjalnej klientki Jenks dostaje histerii i rzuca mięsem jak pani Ziuta u rzeźnika. W końcu jednak zgadza się spotkać z Belką.

Zamknął telefon.
– Chce się ze mną spotkać? – spytałam z nadzieją.
Max spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Trzeba mi było powiedzieć, że jesteś klientem priorytetowym.
– Nie wiedziałam, że nim jestem.
– Myślałem, że może jesteś gliną – przyznał. – To znaczy, nie wyglądasz jak glina. Ale też nie zachowujesz się normalnie.
Wzruszyłam ramionami.
– Kartel narkotykowy? – strzelił.
– Kto, ja?
– No tak. Albo twój chłopak czy coś.
– Nie, przykro mi, nie trafiłeś. Jestem z zupełnie innej bajki. Mój mąż też. My to bardziej z tych, co just say no* [just say no – ang. „po prostu powiedz nie” – hasło niezwykle popularnej w USA kampanii z lat 80. przeciwko braniu narkotyków, które weszło do języka potocznego – przyp. tłum.]
Max zmełł w ustach przekleństwo.
– Mężatka? Ech, coś nie mam szczęścia.
Uśmiechnęłam się.
– Mafia? – zgadywał dalej.
– Nie.
– Przemyt diamentów?
– Błagam, Max! Czy to właśnie z takimi ludźmi stykasz się zwykle w pracy? Może powinieneś się jednak rozejrzeć za jakąś inną posadą.
Musiałam przyznać, że rozmowa z nim sprawiała mi nawet pewną przyjemność. Poza Charliem i Sue nie miałam styczności z żadnymi śmiertelnikami. Zabawnie było przyglądać się, jak biedak stara się gdzieś mnie przypasować. Cieszyło mnie też to, że nie miałam najmniejszej ochoty go zabić.

(+10 bitch)

Belcia dostaje od Maxa następny adres Jenksa i tam się udaje. Jest to kancelaria jakiegoś Jasona Scotta. Wow, normalnie konspira, jak nie wiem.

Belka natychmiast zostaje zaprowadzona do biura prawnika. Dżej (again, nie mylić z Dżejkiem) jest wyraźnie przerażony, ale robi dobrą minę do złej gry.

– Czy nareszcie mam przyjemność poznać uroczą małżonkę pana Jaspera?
Czyli ten człowiek znał Jaspera, a nie Alice! Nie tylko go znał, ale najwyraźniej się go bał. Zamyśliłam się nad tym na sekundę.
– Nie, niestety. Tak się składa, że jestem jego szwagierką. Mężczyzna zacisnął usta. Chyba podobnie jak ja, zachodził w głowę, co jest grane.
– Mam nadzieję, że u pana Jaspera wszystko w porządku? – spytał ostrożnie.
– Z pewnością. Zrobił sobie właśnie przedłużone wakacje. Moje wyjaśnienie odpowiedziało mu chyba na kilka dręczących go pytań.
– To dobrze, to dobrze. – Pokiwał głową i zetknął ze sobą opuszki palców obu dłoni. – Powinnaś była zgłosić się wprost do mojego głównego biura, Bello. Moi asystenci bez problemów by cię do mnie dopuścili. Nie było potrzeby w tym wypadku bawić się w konspirację.

Tylko że wtedy nie byłoby wielkiej tajemnicy i napięcia w tej książ… oh wait. Przecież tego nigdy w niej nie było i nie będzie.

Dżej pyta Belkę, czego od niego oczekuje. Na szczęście Max wygadał się przed panią Cullen, że Jenks, tudzież Scott, wyrabia lewe papiery, inaczej nasze bezmózgie kochanie w życiu by się tego nie domyśliło. Teraz więc Belka wykorzystuje tę wiedzę i odpowiada, że potrzebuje właśnie papierów. Teraz należy tylko rozkminić, o jakie dokumenty chodziło Alice. Do Belki dociera w końcu, co planowała Ala i nie jest to raczej optymistyczny prospekt.

Alice przysłała mnie tu nie bez powodu, a powodem tym, jak się domyślałam, była chęć chronienia Renesmee. Tylko tyle moja przyjaciółka mogła dla mnie zrobić przed swoim zniknięciem – spróbować zadbać o to, co uważałam za najważniejsze.
Tyle że Renesmee musiałaby skorzystać z usług fałszerza, jedynie gdyby resztę życia miała spędzić ukrywając się przed Volturi. A ukrywać się przed nimi musiałaby tylko wtedy, gdybyśmy przegrali.
Gdyby miał się z nią ukrywać Edward lub ja sama, nie potrzebowałaby dokumentów tak od razu. Byłam przekonana, że mój ukochany albo wiedział, jak je zdobyć, albo umiał sporządzić je własnoręcznie, albo też znał sposoby na to, jak uciekać bez nich. Moglibyśmy przebiec z małą w objęciach tysiące kilometrów. Moglibyśmy przepłynąć z nią przez dowolny ocean.
Gdybyśmy tylko mogli z nią być.
I jeszcze to utrzymywanie wszystkiego w tajemnicy przed Edwardem. Bo istniało duże prawdopodobieństwo, że jeśli się o czymś dowie, to później dowie się o tym z jego myśli Aro. Gdybyśmy przegrali, przed egzekucją Edwarda Aro z pewnością wydobyłby od niego informacje, na których mu zależało.
Sprawdzały się wszystkie moje najgorsze przypuszczenia. Nie mogliśmy wygrać. Skoro miałam wyekwipować Renesmee na ucieczkę, mieliśmy jedynie spore szanse na zabicie Demetriego, nim sami zginiemy.
Moje nieruchome serce zaczęło ciążyć mi, niczym głaz. Cała moja nadzieja ulotniła się, jak mgła w promieniach słońca. Oczy zapiekły.
Komu miałam przydzielić tak odpowiedzialne zadanie? Charliemu? Ale Charlie był tak żałośnie bezbronny. Jak zresztą miałabym przekazać mu Renesmee? Nie mogłam przecież dopuścić do tego, by czekał w pobliżu pola bitwy. Pozostawała więc tylko jedna osoba.
Właściwie to od samego początku było wiadomo, na kogo padnie.

I będą żyli długo i szczęśliwie w swoim creeptastycznym, dysfunkcyjnym związku.

– Dwa akty urodzenia, dwa paszporty i jedno prawo jazdy – wyrecytowałam.
Jeśli zauważył, że zrobiłam się spięta, nie dał tego po sobie poznać.
– Na nazwisko?...
– Jacob... Wolfe. I... Vanessa Wolfe.
Nessie pasowało na zdrobnienie od Vanessy, a Jacob miałby ubaw z bycia Wolfem.

To chyba miało być sprytne i zabawne jednocześnie.



– Jeśli chcesz wykończone dokumenty, będę jeszcze potrzebował zdjęć tych osób – przerwał moje rozmyślania Dżej – chyba że, podobnie jak pan Jasper, wolałabyś je wykończyć sama. To by wyjaśniało, czemu nie wiedział, jak wygląda Alice.
– Nie, nie – powiedziałam. – Chcę wykończone. Jedną chwileczkę.
Szczęśliwym trafem miałam w portfelu cały plik fotografii swoich najbliższych, w tym jedną, która idealnie się nadawała – miała niespełna miesiąc i przedstawiała Jacoba na schodkach werandy z Renesmee na rękach. Alice dała mi ją zaledwie kilka dni przed tym, jak nas opuściła...
Och.
Dotarło do mnie, że może wcale nie był to zbieg okoliczności. Alice wiedziała, że mam to konkretne zdjęcie. Może nawet, kiedy mi je wręczała, nawiedziła ją jakaś mglista wizja.
– Proszę.
Jenks spojrzał na fotografię.
– Twoja córeczka jest bardzo do ciebie podobna.
Zamarłam.
– Bardziej wdała się w swojego ojca.
– Którym nie jest jednak ten mężczyzna. Dotknął palcem twarzy Jacoba. Zmroziłam go spojrzeniem. Na jego czole pojawiły się nowe krople potu.
– Nie. To bardzo bliski przyjaciel rodziny.

- A poza tym za kilka lat będzie ją chędożył aż miło, także sam rozumiesz, Dżej, to delikatna sprawa – dodała.


– Proszę mi wybaczyć – wymamrotał, znowu coś notując. – Na kiedy potrzebne są ci te papiery?
– Czy dałoby się załatwić je w tydzień?
– To szybki termin. Cena będzie dwukrotnie wyższa. Ale o czym ja mówię? Zapomniałem, z kim mam do czynienia.
Najwyraźniej miał po wizytach Jaspera i dobre wspomnienia.
– Proszę po prostu wymienić sumę.
Wydawał się nie być skory do wypowiedzenia jej na głos, chociaż byłam pewna, że wiedział już, iż cena nie gra dla nas roli. Nawet gdyby nie brać pod uwagę rozsianych po całym świecie kont bankowych należących do różnych członków rodziny, w samym domu Cullenów pochowano po kątach dość gotówki, by utrzymać jakiś kraik przez dobre dziesięć lat. U Charliego w tyle dowolnej szuflady można się było natknąć na setkę haczyków do wędkowania – u Cullenów podobną rolę spełniały banknoty.

Should I be impressed? ‘Cause I don’t give a shit.

Wątpiłam, by ktokolwiek miał się zorientować, że nieco z nich sobie dzisiaj przywłaszczyłam. Dżej zapisał długą liczbę u dołu kartki. Nawet nie drgnęła mi powieka. Skinęłam głową. Miałam przy sobie znacznie więcej. Sięgnąwszy znowu do torebki, odliczyłam właściwą kwotę – nie zajęło mi to dużo czasu, bo miałam wszystko pospinane w pliki po pięć tysięcy dolarów każdy.
– Oto pieniądze.
– Och, Bello, nie musisz płacić mi całej sumy już teraz. Zwyczajowo na tym etapie biorę tylko połowę, a drugą, dla własnego bezpieczeństwa, klient wykłada dopiero przy odbiorze.
Obdarzyłam zdenerwowanego prawnika bladym uśmiechem.
– Ależ ja ci ufam, Dżej. A poza tym masz u mnie bonus – przy odbierze dokumentów dam ci jeszcze drugie tyle.

A pewnie, co to dla ciebie. Nie daj bór, żebyś przekazała coś np. dla biednych.

Belka umawia się z Jenksem po odbiór papierów za tydzień w jakiejś restauracji,


– Czy będziesz miał kłopot z tym, żeby zdążyć na czas? – spytałam.
– Co? – Myślami był już gdzie indziej. – Czy zdążę na czas? O tak, na pewno. O nic się nie martw. Za tydzień w Pacifico dostaniesz cały komplet.
Żałowałam, że nie ma przy mnie Edwarda i nie mogę się dowiedzieć, co też tak naprawdę Dżeja niepokoi. Westchnęłam. Utrzymywanie rzeczy w sekrecie przed moim ukochanym stanowiło trudne zadanie, ale przebywanie z dala od niego było jeszcze gorsze.

(+5 kicz)

Belka wychodzi.
I to wszystko na dzisiaj. Do następnego razu.

(+5 kicz)
(+100 Mary Sue)
(+55 głupota)
(+11 bitch)


Pozdrawiam

Beige

10 komentarzy:

  1. Za duże stężenie pedowolfa i Nabuchodonozora w tych samych zdaniach. Bleee...

    Nie czaję genialnego planu - co z tego, że dziecię i jej pedopluszak będą mieli lewe papiery? Naprawdę Volturi są tacy ciency, żeby nawet po ewentualnym wykończeniu Demetriego nie skombinować sobie nowego tropiciela... Oh, wait, przecież nawet nie-tropiciele mają zajedwabisty węch, więc po śladzie smarkatej pójdą jak po sznurku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ochroni ją blask wszechzajebistości i moc miłości Dżejka...

      Usuń
  2. To epatowanie bogactwem jest zwyczajnie obrzydliwe. Choć nie tak, jak pedowolf.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie udało mi się przeczytać wszystkie cytaty - żadnych zachwytów nad urodą Edzia, wampirzych dialogów pod tytułem "Posłuchajcie o kolejnych dowodach na wszechzajebistość Belli, której stóp niegodniśmy całować" i fatalnie napisanych streszczeń tego, co i tak wszyscy już wiedzą.

    Nie ma to jak pełna konspira z przedstawianiem się na starcie prawdziwym imieniem...

    Melomanka

    OdpowiedzUsuń
  4. Ee... to to była jakaś konspiracja? Chwila, coś przegapiłam. Tu chyba miała być jakaś tajemnica, ale chyba z konia spadła i sobie dupę obiła, bo jakaś niemrawa O.o

    Swoją drogą: Alice nie widzi tego, gdzie pedowolf występuje. Pedowolf jest związany z potworkiem. Stąd moje pytanie: czy Alice nie powinna gówno widzieć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Meyerowe intrygi i tajemnice w ogóle są jakieś niedodupczone. Raz, że Ala nie powinna nic widzieć, dwa, nadal nie rozumiem po kija te lewe papiery.

      I Winky ma rację - och, ach, noszę w torebce fortunę małego kraju pospinaną po ileś tysięcy, jak mi się papier w kiblu skończy będzie jak znalazł... Ta książczyna jest tak boleśnie durna, że za każdym razem na nowo przeżywam szok z powodu jej wydania.

      Usuń
    2. jestem ciekawa jaki status materialny posiada Smejer. Tak... z czystej ciekawości...

      Usuń
  5. [quote]Tarcza ma już 3 metry średnicy i trzyma się przez minutę. Ktoś jest zdziwiony?[/quote]
    Ja jestem zdziwiona. Bella powinna roztoczyć tarczę na dowolnym obszarze w dowolnym czasie, gdy tylko dowiedziała się o takiej możliwości. Coś jej zajebistość szwankuje... :D

    małpa z bibl.

    OdpowiedzUsuń
  6. ... ... ...To jest jakaś parodia. Parodia wszystkiego. Pomijam zastępy nikogo nie obchodzących statystów. Pomijam biednego Charliego-doczepiajkę, którego Bella traktuje jak stary mebel, do którego ma się trochę sentymentu. Pomijam chore relacje między Lukrowanym Wąpierzątkiem a Jacobem pozbawionym własnej woli. Pomijam nędzność intrygi, której słabe luki Lena już wyłożyła.

    Kurde, ale ten chibi HSBC w torebce przebił wszystko. Szlag, szlag, szlag, za grosz umiaru i skromności. Nie jestem dokładnie obeznana z sagą, więc czy może ktoś mnie oświecić, skąd Cullenowie mają sumę dorównującą zapasom złota trzymanym w Fort Knox? Dobra, wiem, że Carlisle Ojciec Teresa jest lekarzem, który może brać nadgodziny do woli, Alice gra na giełdzie, a forsy nie muszą wydawać na jedzenie, no ale -- czy naprawdę to wystarcza na garaż pełen wypasionych aut, wystawne imprezy, drogie ciuchy (patrz Alice wykupującą co sezon całe kolekcje), zakup wyspy I jeszcze uciułanie do skarpety takiej sumy, że można by "mały kraik utrzymywać przez dziesięć lat"?

    Tyle bzdetów, durnych skrótów i projekcji marzeń ałtorki padło, ale mnie właśnie to noszenie plików pospinanych po pięć tysięcy w torebce (no wiecie, jakby akurat w drodze do domu przypomniała sobie, że trzeba kawior Almas kupić, bo tylko dwie puszki w domu zostały) tak uderzyło.

    Do boju, Beige. Jesteśmy z Tobą.

    Z wyrazami szacunku
    Kazik

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja sie w sumie zastanawiam... czy w papierach przypadkiem nie powinno byc oficjalnego zdjecia?

    OdpowiedzUsuń