niedziela, 12 sierpnia 2012

Rozdział XV: Tik-tak, tik-tak, tik-tak...

Dżejk i Seth patrolują okolicę. Z ich rozmowy dowiadujemy się, że Leah nie zapałała nagle wielką miłością do Cullenów i wywaliła jałmużnę, tfu, prezenty do rzeki.

Dżejk zaczyna zastanawiać się, dlaczego właściwie Sparklefamily siedzi w Forks, przez co ma nie tylko problemy z ciążą Belki, ale również z wilkami.

Zacząłem się zastanawiać. Jeśli Cullenowie mogli opuścić bezpiecznie okolicę, żeby polować, to właściwie powinni byli opuścić ją na dobre. Szkoda, że nie wynieśli się zaraz po tym, jak ich ostrzegłem, co się święci. Było ich stać na to, żeby wynająć gdzieś jakiś dom. I mieli tych przyjaciół na Alasce, którzy byli na ślubie. Zabraliby ze sobą Bellę i byłoby po sprawie. Mieliby problem wilkołaków z głowy.

Właśnie. Po kiego grzyba Culleny kiszą się w Widelcach, użerając się z futrzakami? Oczywiście teraz, kiedy Belka ledwo zipie, przeprowadzka byłaby megaidiotyzmem, ale czemu nie zrobili tego wcześniej, tego nie rozumiem. (+10 głupota)

Och, pytałem już o to Edwarda, wtrącił się Seth.
O co?
Pytałem go, czemu jeszcze nie uciekli. Czemu nie przeprowadzili się do Tanyi, czy jeszcze gdzie indziej. Na tyle daleko, żeby Sam dałbym im spokój.
Musiałem sobie przypomnieć, że przecież przed chwilą postanowiłem poradzić im, żeby dokładnie tak postąpili. Bo tak miało być dla nich najlepiej. Więc z jakiej racji miałbym się wściekać na Setha? Chłopak mnie wyręczył. Nie miałem żadnego powodu, żeby za to na niego naskoczyć. Żadnego.
I co powiedział? Że czekają na odpowiedni moment?
Nie. Że nigdzie się nie wybierają.
Nie powinienem był na to reagować, jak na dobrą wiadomość.
Dlaczego? To kretynizm tak tu się okopywać.
Nie do końca. Słychać było, że do Setha przemówiły ich argumenty. Musieliby na nowo zgromadzić cały sprzęt medyczny dla Carlisle’a, a tego nie da się zrobić z dnia na dzień.

No tak, ale to trzeba było planować z wyprzedzeniem, kiedy Belka była jeszcze na początku ciąży. Naprawdę Glittermany nie brały pod uwagę, że wolfy się dowiedzą o tej małej abominacji i będą chciały pod tym pretekstem zrobić Cullenom kuku?


Tutaj ma wszystko, czego mu potrzeba, żeby pielęgnować Bellę, a na dodatek legalne papiery, żeby w razie czego móc coś dokupić. Przy okazji polowania wybierze się też właśnie na zakupy. Sądzi, że już niedługo trzeba będzie uzupełnić zapasy krwi. Bela zużyła już prawie całą zero Rh minus, którą dla niej trzymali. Carlisle woli nie dopuścić do tego, żeby krwi nagle zabrakło. Wiedziałeś, że można kupić krew? Ale tylko, jeśli jest się lekarzem.

This shit again… Widzę, że jednak nie znajdzie się żaden bohater, który będzie miał problem z tym, że Carlisle pozbawia chorych ludzi krwi, której i tak wiecznie brakuje. Kradnie czy kupuje dzięki swojej złotej karcie, co za różnica?

Seth opowiada Blackowi o obecnym stanie Belki. Mały monterek złamał jej następne żebro, a do tego cały czas skacze jej temperatura. Doktorek podejrzewa przeziębienie.

Ale humor jej dopisuje. Kiedy rozmawiała z Charliem, śmiała się i w ogóle.
Z Charliem?! Co takiego?! Jak to, z Charliem?!
Teraz to Seth zgubił rytm – mój wybuch furii zupełnie go zaskoczył.
Wydaje mi się, że codziennie do niej dzwoni. Czasami dzwoni też jej mama. Bella ma teraz o wiele silniejszy głos, więc chyba jej uwierzył, kiedy zapewniała go, że wyszła już na prostą.
Że wyszła na prostą?! Co oni sobie wyobrażają, do cholery?! Jeśli podsycą jego nadzieje, tym łatwiej się później załamie! Przecież ona umrze! Powinni go na to przygotowywać! Powinni o niego zadbać! Jak ona może mu to robić?!
Może nie umrze, szepnął Seth nieśmiało.
Wziąłem głęboki wdech, żeby się uspokoić.
Seth, jeśli Bella z tego wyjdzie, to nie jako człowiek. Dobrze o tym wie i Cullenowie też o tym wiedzą. Jeśli nie umrze, i tak przez kilka dni będzie musiała udawać trupa. Albo to, albo zniknie. Myślałem, że starają się jakoś do tego Charliego przygotować, jakoś mu w tym wszystkim ulżyć, ale tak...

Czy ktoś tu jest zdziwiony? Nie pierwszy raz wygląda to tak, jakby Bellissima miała głęboko w rzyci to, co będą czuli jej rodzice, jak już się zwampirzy i zniknie z ich życia. (+50 zła córka)

Dżejk i Seth się rozdzielają. Seth przekazuje Blackowi, że Belcia prosiła, aby do niej wpadł, więc McWolf natychmiast spełnia jej życzenie, jak na dobrego niewolnika przystało. Dżejk wchodzi do Cullen Mansion, ale nie zastaje Belki. Na kanapie siedzi Edzio i angstuje w najlepsze, obejmowany przez Esme. (+10 angst)

– Ehm. Cześć wszystkim – wybąkałem. Dziwnie mi było z tym, że próbowałem być wobec nich grzeczny. – Gdzie Bella?
– W łazience – odparła Alice. – Rozumiesz, jej dieta składa się głównie z płynów. No i przez ciążę też trzeba ponoć częściej korzystać z toalety.
– Ach, tak.

Tak, ta informacja była mi bardzo potrzebna.

Rózia przynosi Belcię z powrotem do pokoju. Jest jej zimno, więc Dżejk robi za koc. Niewolnikowi zaczyna burczeć w brzuchu, więc Alice prosi Rózię, żeby przygotowała coś do jedzenia do Blacka. Edek obiecuje, że ostrzeże Dżejka, jeśli Rozalka zatruje mu żarcie.

Z kuchni dobiegło przeraźliwe walenie, a potem – co było jeszcze dziwniejsze – seria zgrzytów. Edward znowu westchnął, ale teraz wyglądał przy tym na nieco rozbawionego. Zanim zdążyłem się nad tym zastanowić, wróciła Rosalie i na ziemi koło mnie postawiła srebrną miskę.
– Smacznego, kundlu.
Musiała być to wcześniej zwykła duża misa na sałatę, ale blondyna wygięła jej krawędź na zewnątrz w taki sposób, że naczynie przypominało teraz kształtem miskę dla psa. Byłem pod wrażeniem, z jaką szybkością stworzyła swoje dzieło. I z jaką precyzją. Zadbała o wszystkie szczegóły: z boku wydrapała paznokciem napis „Azor”. Miała piękny charakter pisma. Zawartość miski wyglądała bardzo zachęcająco – prawdziwy stek, wielki pieczony ziemniak i dodatki – więc powiedziałem:
– Dzięki, Blondie.
Sarknęła.
– Hej, wiesz, co to jest, ma jasne włosy i mózg? – Dokończyłem, nie czekając na jej odpowiedź: – Golden retriever.

Jak rozumiem, to miał być element komiczny, żeby zluzować atmosferę i rozproszyć wszechobecny angst. Normalnie uśmiałam się jak norka. Wyciera sarkazm z klawiatury

Dżejk spożywa, rozmawiając z Belką. Pyta, kiedy nasza heroina ma termin.

U zwyczajnych kobiet odległość odtąd dotąd – nakreśliła palcem linię przez środek swojego brzucha – wynosi tuż przed porodem zazwyczaj około czterdziestu centymetrów. Jeden centymetr na każdy tydzień. Dziś rano u mnie było to trzydzieści centymetrów, a dziennie przybywają mi dwa, czasem więcej...

Ciekawa jestem, jak tam mięśnie macicy Belki sobie radzą. O ile są one w stanie rozciągnąć się do niebywałych rozmiarów (patrz ciąże mnogie), to jednak w normalnej ciąży mają na to znacznie więcej czasu. Jakim cudem u Belki jeszcze się całkiem nie pozrywały? (+1 głupota)

Dżejk oblicza, że Belce zostało jeszcze tylko kilka dni. Słysząc jego myśli, Edek zaczyna angstować jeszcze bardziej. (+30 angst)

Zabawne, że chociaż było już prawie po wszystkim, władza Belli nade mną wciąż rosła – jak gdyby pomiędzy tą więzią a pęczniejącym brzuchem istniała jakaś zależność. Jak gdyby, zyskując na wadze, Bella mogła przyciągać mnie z coraz większą siłą.

Wyczuwam wpojenie. Okropne, okropne wpojenie.

– Myślałam już, że nie przyjdziesz. Seth zarzekał się, że się pojawisz, i Edward też, ale jakoś im nie dowierzałam.
– Dlaczego? – spytałem szorstko.
– Jesteś nieszczęśliwy, kiedy musisz tutaj siedzieć. Ale jednak wpadłeś.
– Chciałaś, żebym do ciebie zajrzał.
– Wiem. Ale to nie fair wobec ciebie, że mam takie zachcianki, więc nie musiałeś. Zrozumiałabym.

Jaaasne. Bo ci, słonko, zaraz uwierzę.

– Dlaczego tak właściwie chcesz, żebym tu przychodził? Seth też mógłby cię ogrzać, a facet jest zawsze taki wesoły, że pewnie milej jest przebywać w jego towarzystwie. Ale kiedy staję na progu, uśmiechasz się od ucha do ucha, jakbyś była moją największą fanką.
– Mało kogo lubię bardziej od ciebie.
– To beznadzieja.
– Wiem. – Westchnęła. – Przepraszam.
– Ale dlaczego tak mnie lubisz? Nie wytłumaczyłaś mi tego. Edward znowu odwrócił głowę i niby to wyglądał przez okno.
Zerknąłem na jego odbicie w szybie. Tym razem nie dawał nic po sobie poznać.
– Kiedy tu jesteś, mam takie wrażenie... że wszystko jest na swoim miejscu. Cała moja wielka rodzina w komplecie. Tyle lat mieszkałam tylko z mamą, a teraz otacza mnie wielu ludzi, którzy mnie kochają. To wspaniałe uczucie. – Po jej twarzy przemknął uśmiech. – Ale żebym tak się czuła, ty też musisz tu być.
– Bella, nigdy nie będę członkiem twojej rodziny.
A mogłem nim zostać. Mogłem się tu dobrze czuć. Ale to należało do odległej przyszłości, która umarła, zanim dano jej szansę się narodzić.
– Zawsze byłeś i będziesz członkiem mojej rodziny – zaprotestowała.
Zazgrzytałem zębami.
– Taką odpowiedź to wiesz, co sobie możesz.
– A jaka jest prawidłowa?
– Co powiesz na: „Jacob, kręci mnie oglądanie tego, jak się męczysz”?
Wzdrygnęła się.
– Naprawdę wolałbyś usłyszeć coś takiego? – spytała cicho.
– Ułatwiałoby to sprawę. I lepiej bym cię rozumiał. I łatwiej by mi było się do tego dostosować.

Tym bardziej, że to prawda. (+5 ego) (+50 bitch)

Belka przyznaje, że cała ta strasznie zagmatwana i niekomfortowa sytuacja to jej wina, po czym… zasypia.

Na razie na ręce, którą mnie nie dotykała, miała gęsią skórkę. Ledwie drgnąłem, żeby rozejrzeć się za jakimś kocem, kiedy Edward chwycił za pled przewieszony przez oparcie kanapy i zarzucił go na Bellę zgrabnym ruchem.
Hm, skoro jego paranormalne zdolności pomagały zaoszczędzić trochę czasu w tak banalnych sprawach, może nie musiałem też odstawiać przedstawienia, żeby pokazać, jak bardzo jestem na nich wściekły za to, jak pozwalali jej traktować Charliego. Edward pewnie po prostu słyszał, co ja o tym wszystkim myślę.
– Tak – potwierdził. – To nie najlepszy pomysł.
– Więc czemu to robicie?
Czemu Bella wmawiała swojemu ojcu, że „wychodzi na prostą”, skoro później miał się tylko czuć od tego gorzej?
– Woli go uspokajać, bo nie może patrzeć na to, jak bardzo Charlie to przeżywa.
– Więc lepiej...
– Nie, tak nie jest lepiej. Ale nie będę jej teraz zmuszał do niczego, co miałoby ją unieszczęśliwić. Bez względu na konsekwencje. To jej samopoczucie jest najważniejsze. Resztą zajmę się później ja sam.

Oczywiście, że nie jest lepiej. Ale Belka w życiu na to nie wpadnie. Ciekawam, jak Edek ma zamiar zająć się Charliem, jak już z Belką będzie pozamiatane.

Coś mi się nie zgadzało. Bella nigdy nie podeszłaby do tego z takim wyrachowaniem. Może i była umierająca, ale nigdy nie pozwoliłaby na to, żeby Charlie miał kiedykolwiek przez nią bardziej cierpieć, ani by ktokolwiek miał ponosić przykre konsekwencje jej własnych wyborów. To byłoby do niej niepodobne.

Ekhem, bullshit. Belka jest egoistką pierwszej wody i wyrachowaną manipulatorką. Black jest po prostu zbyt zaślepiony, żeby zobaczyć coś tak oczywistego.

– Jest przekonana, że przeżyje – Edward przerwał moje rozmyślania.
– Chyba nie wierzy, że wyjdzie z tego jako człowiek?!
– Nie. Nawet jej wiara ma swoje granice. Ale i tak ma nadzieję, że wkrótce go znowu zobaczy.

(+50 głupota)

– Że go zobaczy?! Że go zobaczy po przemianie?! Że spotka z Charliem, kiedy będzie miała czerwone oczy, i będzie blada jak ściana, i będzie iskrzyć się w słońcu?! Nie jestem pijawką, więc może coś mi umknęło, ale chyba nie wybrałbym własnego ojca na swoją pierwszą ofiarę.

Wow, Dżejk, czytasz w moich myślach. Jestem pod wrażeniem tych jakże wyjątkowych przebłysków Blacka.

Plan Belki polega na tym, że odczeka, aż zacznie się lepiej kontrolować i wtedy odwiedzi ojca. Potem będzie już tylko liczyć na to, że tatko sam się domyśli, iż córeczka jest wąpierzem. Wszak nie mogą mu o tym powiedzieć, bo przyjdzie Aro i go zje.

Bella sądzi, że sam znajdzie jakieś wytłumaczenie na to, co się dzieje z jego córką. Zakłada, że nie trafi. Cóż, nie śpimy w trumnach i nie uciekamy na widok czosnku. Ale będzie miał jakieś tam swoje podejrzenia, tak jak Bella na samym początku, kiedy mnie poznała, a my się do nich dopasujemy. Wierzy, że będzie mogła pozostawać z nim w kontakcie.
– To szaleństwo – powtórzyłem.

-To idiotyzm – dodała Beige, fejspalmując w desperacji. (+100 głupota)

– Jeszcze cztery dni? Nie podniósł głowy.
– Mniej więcej.
– A potem?
– Co dokładnie masz na myśli?
Zastanowiłem się nad tym, co powiedziała mi wcześniej Bella. Tego mutanta w jej brzuchu otaczała wyjątkowo gruba błona – tak gruba i wytrzymała, jak skóra wampirów. Więc jak miał wyglądać poród? Jak to coś miało się z niej wydostać?
– W miarę możliwości – odpowiedział mi Edward – gromadzimy wszelkie dostępne informacje na ten temat i wychodzi na to, że tego typu istoty wygryzają dziurę w ścianie macicy.

Muahahahaha, toż to prawie jak Alien. Zamiast chestburstera będzie więc uterusburster. Szykuje się niezła zabawa.

– Gromadzicie informacje? – wymamrotałem.
– To dlatego nie widujesz tu za często Jaspera i Emmetta. Carlisle też się tym zajmuje. Analizują lokalne podania, odsiewają ziarna od plew, byle tylko dowiedzieć się jak najwięcej o tym, z czym mamy tu do czynienia.
Lokalne podania? Skoro istniały opowieści na ten temat...
– To świadczy to o tym, że to nie pierwsza taka istota? – dokończył za mnie. – Być może.
Czy to oznacza, że Bellissima i Eduardo nie są tacy speshul i jakiś wąpierz przed nimi bzyknął ludzką kobietę? Bluźnierstwo, potwarz i kalumnia!

Według podań matki miały zerowe szanse na przeżycie. Rózi to jednak nie martwi.

– A co podania mówią... o matkach?
Jego twarz wykrzywił ból. Musiałem odwrócić wzrok. Wiedziałem, że mi nie odpowie. Chyba w ogóle nie był w stanie nic powiedzieć. To Rosalie mi odpowiedziała. Odkąd Bella zasnęła, siedziała nieruchomo i cicho, tak że niemalże zapomniałem o jej obecności. Swoją przemowę zaczęła od pogardliwego prychnięcia.
– Oczywiście żadna nie przeżyła.
„Żadna nie przeżyła” – ot tak, prosto z mostu, bo i co ją obchodziły matki – tak to odebrałem.
– Rodzenie dziecka wśród pełnych zarazków bagien, za jedynego pomocnika mając miejscowego szamana, który rozmazywał ci po twarzy ślinę leniwca, żeby odgonić złe duchy – trudno zaliczać do bezpiecznych przypadków. Nawet zupełnie zwyczajne porody w połowie kończyły się tragicznie. Żadne z tamtych dzieci nie miało tego, co to – grupy opiekunów świadomych, czego temu wyjątkowemu dziecku potrzeba, i starających się te potrzeby zaspokoić. Lekarza prowadzącego posiadającego olbrzymią wiedzę o naturze wampirów. Gotowego planu, jak sprowadzić dziecko na świat. Jadu na podorędziu, który naprawi wszystkie ewentualne szkody. Dziecku nic nie będzie. Jestem przekonana, że tamte matki też wyszłyby z tego bez szwanku – gdyby tylko istniały, bo w to akurat wątpię.

A jak się nie uda i pani Cullen zejdzie, to też w sumie nic takiego. Cóż, Belka to w końcu tylko inkubator dla Rozalki. Edowi i Dżejkobowi to się oczywiście nie podoba.

Edward zrobił się biały jak prześcieradło. Dłonie zacisnął w pięści. Jego siostra z wystudiowaną obojętnością obróciła się do niego plecami. Pochylił się do przodu, tak że już nie siedział, tylko kucał gotowy do skoku.
Pozwól, że cię wyręczę, poprosiłem.
Zaskoczony, uniósł brew.
Podniósłszy bezszelestnie z ziemi swoją psią miskę, jednym energicznym ruchem nadgarstka wyrzuciłem ją w powietrze z głośnym brzękiem trafiła idealnie w tył głowy blondyny, na której rozpłaszczyła się jak naleśnik, po czym ścięła rykoszetem górny kawałek drewnianego słupka balustrady u stóp schodów.
Bella drgnęła, ale nie otworzyła oczu.
– Głupia blondynka – mruknąłem.
Rosalie przekręciła powoli głowę. Posłała mi mordercze spojrzenie.
– Mam. Przez ciebie. Jedzenie. We włosach.
To mnie rozłożyło.

Stefciu, przestań natychmiast silić się na dowcip. To naprawdę nie było zabawne.

Belkę łapie atak bólu, bo potworek postanowił wykonać piruet. Od razu pojawia się przy niej doktorek, ale ból mija. Belka przyrównuje Dżejka do mutanta, co wolfowi jest wybitnie nie w smak.

– Wiesz, Jake, przypomina mi ciebie – ciągnęła rozczulonym tonem, wciąż posapując.
– Nie porównuj mnie do tego czegoś! – wycedziłem przez zęby.
– Chodzi mi tylko o to, że też tak szybko rosłeś – powiedziała. Miała przy tym taką minę, jakbym zranił jej uczucia. I dobrze. – Pamiętam, jak wystrzeliłeś. Można by było stać wtedy przy tobie z centymetrem i co kilka minut pewnie wychodziłby inny wynik. On też tak ma.

Nie, nie mówicie mi, że to tak na serio. Powiedzcie, że to nie to, o czym myślę…

– Hm... – mruknął Carlisle.
Spojrzałem na niego i okazało się, że się mi przypatruje.
– Co? – spytałem ostro.
Edward przekrzywił głowę, kontemplując to, co wychwycił w umyśle ojca.
– Mówiłem ci już, że intryguje mnie budowa genetyczna tego płodu. Że zastanawiam się, ile ma chromosomów.
– No i? Cóż, biorąc pod uwagę, ile was łączy...
– Ile nas łączy?! – powtórzyłem, oburzony, że trafiłem do jednego worka z potworem.
– Nie dość, że rośnie szybko jak wilkołak, to jeszcze Alice obu was nie widzi. Zamarłem.
Rzeczywiście. Zapomniałem o tym drugim.
– Jeśli te cechy regulują geny, być może znamy już odpowiedź na moje pytanie.
– Dwadzieścia cztery pary... – szepnął do siebie Edward.

Leży skulona w kącie i wyje z rozpaczy

Tyle failu, że nie wiem, co powiedzieć! W skrócie: wnioskowanie o ilości chromosomów tego mutanta na podstawie dwóch zbieżnych cech jego i Dżejka jest strasznym kretynizmem. Zależność cech od genów jest znacznie bardziej skomplikowana i nie determinuje ilości chromosomów. I chcesz mi powiedzieć, Stefciu, że potomek człowieka i wampira jest… wilkołakiem!? Lub czymś na kształt, na podobę? No i oczywiście miałam rację, mówiąc, że Stefa zrobi średnią ilości chromosomów rodziców demonka i wyjdą idealne 24 pary zamiast jakichś dziwnych, niesparowanych chromosomów i innych aberracji. (+700 głupota)
Carlisle i Edie rozprawiają dalej o genetyce, ale Dżejk już nie słucha. I chwała Wielkiemu Cthulhu, bo więcej bym nie zniosła. Black przetwarza wszystkie informacje, jakie tego dnia uzyskał.

Po pierwsze, Bella powiedziała, że to coś w jej brzuchu chroniła błona równie twarda jak wampirza skóra – błona, przez którą nie przechodziły ultradźwięki i której nie dawało się przebić żadną igłą. Po drugie, Rosalie twierdziła, że mają gotowy plan, jak bezpiecznie przeprowadzić poród. Po trzecie, jak przyznał Edward, według indiańskich legend istoty spłodzone przez wampiry opuszczały swoje matki, wygryzając się na zewnątrz. Zadrżałem. Wszystko to w obrzydliwy sposób trzymało się kupy, ponieważ po czwarte, mało co było w stanie przebić coś dorównującego wytrzymałością wampirzej skórze. Jeśli wierzyć podaniom, wystarczająco silne były jednak zęby tego potwornego mieszańca. I moje własne zęby były wystarczająco silne. I wampirze zęby także. Trudno było zignorować nasuwającą się konkluzję. Żałowałem gorzko, że tego nie potrafię. Chyba już się domyślałem, jak Rosalie zamierzała temu czemuś pomóc „bezpiecznie” przyjść na świat.

Muszę sobie uszykować michę popcornu i coś do picia, bo zapowiada się niezły show.

Koniec rozdziału. W następnym odcinku dowiemy się, jakie pomysły na imię dla dziecka ma nasza kochana Belcia. Poza tym poród zbliża się wielkimi krokami, także stay tuned.

Punkty:

(+40 angst)
(+861 głupota)
(+50 zła córka)
(+5 ego)
(+50 bitch)


Beige

7 komentarzy:

  1. Mnie w tej ciąży jedno zastanawia zawsze. Im większe, "mocniejsze" stworzenie, tym poród zawsze trwał dłużej. Więc... WTF?
    Cudne. I durne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czcze was i wielbie :)

    Gayaruthiel

    OdpowiedzUsuń
  3. http://i.crackedcdn.com/phpimages/article/9/9/3/140993_v2.jpg - sierscsplozja! :D

    Gayaruthiel

    OdpowiedzUsuń
  4. Taa,będzie się działo!!
    Jednego nie rozumiem:co nastolatki w tym widzą?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, muszę przyznać, że odwalacie tu kawał dobrej roboty i natchnęłyście mnie do własnej analizy innego, równie wiekopomnego dzieła. Mam nadzieję, że nie uznacie tego za plagiat.

    http://50shadesofshit.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję za podlinkowanie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Brawo, świetnie się czyta Wasze analizy :D

    OdpowiedzUsuń