niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział XXXVI: Żądza mordu

Moi drodzy! Nareszcie dotarliśmy do momentu, na który wszyscy czekaliśmy – nadszedł czas Wielkiej Konfrontacji. Po kilku śmiertelnie nudnych rozdziałach...
...Ten jest najprawdopodobniej najnudniejszy z nich wszystkich.

Nie mam pojęcia, jak Stefa to robi – jak udaje jej się zakończyć czterotomową sagę starciem między protagonistami i tymi złymi w sposób, który wywołuje we mnie przemożną chęć snu. Przykro mi, ale nie jestem w stanie zanalizować tego rozdziału – tu nawet nie ma za bardzo czego komentować, podobnie, jak ciężko byłoby dowcipnie podsumować obrady sejmu. Chociaż podejrzewam, że nawet tam znalazłabym więcej perełek.

Dlatego dzisiaj rolę komentatora wydarzeń przejmie za mnie ktoś inny. Mam szczerą nadzieję, że spodoba Wam się i taka forma analizy – dziś, wyjątkowo, punkty zostaną przyznane pod sam koniec rozdziału. Miłego czytania!


***

- Ale szefie, dlaczego ja?!
- Heidi ma paskudne pismo, a Corin dysleksję.
- Santiago dostał ode mnie na Gwiazdkę kamerę...
- Nie moja wina, że mój brat jest technofobem.
- Ale ja gram w ofensywie!
- Dlatego będziesz notował do pierwszego sygnału. Później wracasz na boisko.
- W takich warunkach trudno o stworzenie „Wojny i pokoju”.
- Ty masz tylko sporządzić luźny szkic. Resztą zajmie się Gianna po naszym powrocie.
Alec westchnął ciężko. Dalsza kłótnia z Kajuszem była z góry skazana na niepowodzenie; pozostało mu tylko przyjąć oprawiony w skórę notatnik i inkrustowane diamentami wieczne pióro i – nie po raz pierwszy w swej karierze - wcielić się w rolę nadwornego sekretarza.


Sprawozdanie z 23734 procesu eliminacji przestępczości z wampirzego społeczeństwa
Oskarżeni: rodzina Cullenów
Wykroczenie: Stworzenie nieśmiertelnego dziecka
Miejsce egzekucji: polana służąca oskarżonym za pole do gry w baseball
Raport sporządzony na życzenie twórcy klanu Volturi, Pana i Władcy Ara (zwanego dalej Szefem)
Do wyłącznej dyspozycji Królewskiej Biblioteki Volturi
Anno Domini 2006


Ich nadejście przypominało pełne przepychu widowisko z udziałem jakiejś koronowanej głowy – nie dało się zaprzeczyć, że było w nim coś pięknego.
Poruszali się w ścisłej, oficjalnej formacji, ale bynajmniej nie monotonnym marszowym krokiem – spłynęli z drzew idealnie z sobą zsynchronizowani. Tak zgrabnie się przemieszczali, że ciemna falująca plama, jaką tworzyli, zdawała się unosić kilka centymetrów nad ziemią. Obrzeże owej plamy było szare, ale jej barwa ciemniała z każdym rzędem ciał, by wreszcie w samym środku przejść w kruczą czerń. Wszyscy przybysze byli zakapturzeni, każde oblicze skrywał cień. Ich stopy muskały śnieg w tak regularnym rytmie, że brzmiało to jak muzyka – skomplikowana, nie cichnąca ani na chwilę kompozycja.
Na jakiś znak, który przegapiłam – lub którego może wcale nie było, bo wystarczały tysiąclecia praktyki – oddział przybyszów przegrupował się. Ich szeregi były zbyt uporządkowane, a sam manewr zbyt sztywny, by można było przyrównać tę operację do otwarcia się kwiatowego pąka, chociaż kolory były rozmieszczone odpowiednio. Przypominało to raczej otwierający się wachlarz, bo z gracją ruchu kontrastowała kanciastość formacji. Otulone szarymi pelerynami postacie przeszły na flanki, a te ubrane na czarno wystąpiły na przód. Nic nie działo się wbrew z góry narzuconemu scenariuszowi.

Szefie, nie chciałbym rozpoczynać protokołu od krytyki, ale może mógłby Szef opłacić Heidi jakieś lekcje baletu albo coś w ten deseń? Myślę, że byłoby z korzyścią dla wszystkich, gdyby mogła realizować swe choreograficzne zapędy z dala od naszego pałacu. To naprawdę nie moja wina, że jestem, jak na wampira, wybitnie nieskoordynowany i nie potrafię „rozproszyć się na prawe skrzydło w rytmie walca”, jak instruowała nas przez cały grudzień. Gdyby nie to, że Jane trzyma mnie za łokieć, już dawno bym się przewrócił.
Zdaję sobie sprawę, że czytelność tego zapisu jest daleka od ideału, ale proszę okazać zrozumienie - notowanie w trakcie marszu nie należy do najłatwiejszych zadań.

Nie zdradzili się nawet z tym, czy zaskoczyło ich albo zmartwiło to, że czekało na nich tak wiele wampirów – zresztą, w porównaniu z nimi, wydaliśmy mi się nagle niezdarni i niezorganizowani. Nie zbił ich chyba z tropu nawet fakt, że na polanie obecny był wilkołak.

Oskarżeni mają psa. Posiadają też kilkunastu sojuszników, ale mówiąc szczerze, pies jest znacznie bardziej frapującym elementem ich zgrupowania.

Nie mogąc się powstrzymać, przeprowadziłam w myślach krótkie podsumowanie. Było ich trzydzieści dwoje. Nawet gdyby nie liczyć dwóch trzymających się w tyle wychudzonych postaci w czerni, które, o ile się nie myliłam, były znanymi mi ze słyszenia żonami – sądząc po ich zachowaniu, nie miały brać udziału w starciu – Volturi nadal mieliby nad nami przewagę. Spośród nas, chętnych by walczyć było zaledwie dziewiętnastu – pozostała siódemka miała się jedynie przyglądać naszej egzekucji. Dziesięć chowających się w lesie wilków tak na dobrą sprawę nie stanowiło żadnej różnicy.
(…)
A potem, jak gdyby sama liczba Volturi nie była dość porażającą, za ich przesuwającym się majestatycznie orszakiem na polanę zaczęło wychodzić jeszcze więcej wampirów.
(…)
Było jasne, że ta rozwścieczona horda – ponad czterdzieści wampirów – to poniekąd świadkowie drugiej strony. Po naszej śmierci mieli rozgłosić, że zbrodniarze ponieśli zasłużoną karę, a Volturi osądzili ich absolutnie bezstronnie. Większość tego motłochu wyglądała jednak, jakby miała nadzieję na coś więcej niż tylko miejsca na widowni – jak nic chcieli też dopomóc w rozszarpywaniu i paleniu.

Zabieranie ze sobą Polaków w roli świadków nie było najlepszym pomysłem – odmawiają żywienia się czymkolwiek poza własnymi rodakami na rauszu i w efekcie ledwo trzymają się na nogach. Jakby tego było mało, grupa za moimi plecami, składająca się z byłych robotników budowlanych, właśnie zaczęła nucić „Przybyli ułani pod okienko”.

Kajusz i Aro przybyli tu, by nas zniszczyć i zarazem powiększyć swoją kolekcję – wyjaśnił Edward konspiracyjnym głosem, żeby nie usłyszała go druga strona. – Przygotowali zawczasu rozbudowaną strategię na każdą okoliczność, jeśli oskarżenia Iriny miałyby okazać się fałszywe, zamierzali za wszelką cenę znaleźć jakiś inny pretekst do tego, by nas ukarać. Ale teraz widzą małą, więc są pełni optymizmu co do tego, jak potoczą się wypadki. Moglibyśmy nadal próbować odeprzeć ich inne zmyślone zarzuty, ale wpierw musieliby się zatrzymać, wysłuchać prawdy o Renesmee. – Zamilkł na moment, by po chwili dodać jeszcze ciszej: – Tyle że nie mają najmniejszego zamiaru tego zrobić.
(…)
A potem, może dwie sekundy później, zupełnie niespodziewanie, posępna procesja jednak się zatrzymała! Muzyka zsynchronizowanych stąpnięć ustąpiła miejsca ciszy. Volturi zamarli jednocześnie jak jeden wielki organizm. Nikt ani jednym drgnięciem nie wyłamał się spod dyscypliny. Stanęli około stu metrów od nas.
Za sobą, po bokach, usłyszałam bicie wielkich serc. Znajdowały się teraz bliżej nas niż wcześniej. Pozwoliłam sobie zerknąć na prawo i lewo, by zobaczyć kątem oka, co też wywołało u Volturi taką reakcję.
To dołączyły do nas wilki.

To po prostu nie do wiary – Cullenowie najwyraźniej prowadzą schronisko dla zwierząt. Zagadką pozostaje, dlaczego uznali, że banda psiaków pomoże im...

***

Errata: Demetri właśnie wyjaśnił mi, że te stworzenia to wilkołaki. Proszę o wybaczenie, Szefie – zawsze wydawało mi się, że wilkołak powinien sprawiać wrażenie przerażającego monstrum, a nie istoty, którą chętnie przygarnąłby każdy przedszkolak.

Nagle wpadłam w gniew. Nie, gniew to było za mało powiedziane – ogarnęła mnie żądza mordu. Dławiąca mnie rozpacz znikła bez śladu. Kontury stojących przede mną ciemnych postaci otoczyła nikła czerwonawa poświata i nie pragnęłam w tej chwili niczego prócz tego, by trafiła mi się wkrótce okazja zatapiać w nich zęby, wyrywać kończyny z ich tułowi i odrzucać je na gotowe do spalenia sterty. Byłam tak rozjuszona, że mogłabym zatańczyć wokół płonącego stosu, podczas gdy tamci smażyliby się żywcem, a doglądając ich dogasających popiołów, śmiałabym się na całe gardło. Odruchowo odsłoniłam zęby, a z ębi moich trzewi wydobył się cichy, dziki charkot. Dotarło do mnie, że kąciki moich ust unoszą się w uśmiechu.

Małżonka rudego (zwana dalej Nowonarodzoną) sprawia wrażenie, jakoby postanowiła zagrać z nami w kalambury. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy prezentowane przez nią zwierzę to rozjuszony pawian, czy też raczej szarżująca dzika świnia.

W samym środku szeregu, stykając się rękami, Aro i Kajusz zatrzymali się, by ocenić sytuację, zaś cała straż przystanęła wraz z nimi, czekając, aż padnie rozkaz, by nas zgładzić. Dwójka sędziwych wampirów nie utrzymywała ze sobą kontaktu wzrokowego, było jednak oczywiste, że się ze sobą komunikują. Marek, chociaż dotykał drugiej ręki Aro, nie wydawał się brać udziału w tej rozmowie. Spojrzenia nie miał tak pustego, jak jego podwładni, ale było ono niemal równie obojętne. Tak jak poprzednim razem, kiedy go spotkałam, sprawiał wrażenie wyjątkowo znudzonego.

Drugi z Wampirzych Władców, Marek (zwany dalej Szefem nr 2), cicho mruczy coś pod nosem. Po uważnym przysłuchaniu się rozpoznaję słowa „Iliady”. Cóż, deklamacja klasyki to równie dobry sposób na zabicie nudy, co każde inne hobby.

Aro i Kajusz powiedli spojrzeniem wzdłuż kordonu moich bliskich i z twarzy tego pierwszego wyczytałam, że jest boleśnie rozczarowany. Ze złością zacisnął usta. Jeszcze kilkakrotnie zlustrował naszą grupę, ale tej, na której mu zależało, w naszym gronie się nie doszukał.
Jakże byłam teraz wdzięczna Alice, że nas opuściła!

Na twarzy Szefa maluje się ból; zapewne podlicza właśnie, ile wydaliśmy w tym miesiącu na zakwaterowanie naszej rodziny i znajomych w przeróżnych hotelach na terenie całych Stanów. Wszystko na próżno - wieszczka nie jest obecna wśród oskarżonych. Miejmy nadzieję, że kilka dekapitacji ukoi jego zszargane nerwy.

Im dłużej się to przeciągało, tym Edward szybciej oddychał.
Co się dzieje? – szepnął do niego zaniepokojonym tonem Carlisle.
Nie wiedzą jeszcze, jak postąpić. Rozpatrują różne opcje, wybierają główne cele: mnie, rzecz jasna, ciebie, Eleazara, Tanyę... Marek bada, jak silne są poszczególne łączące nas więzi – stara się ustalić, gdzie kryją się nasze słabe punkty. Irytuje ich obecność Rumunów.

Najmłodszy z Naszych Władców, Kajusz (zwany dalej Szefem nr 3) nie jest zachwycony spotkaniem ze starymi adwersarzami, co wyraził krótkim i konkretnym: „[cenzura], znowu te [cenzura] z zamku Draculi”.

Dużym zmartwieniem jest dla nich to, że są pośród nas wampiry, których nie kojarzą – z szczególnym uwzględnieniem Zafriny i Senny – i oczywiście fakt, że zbratały się z nami wilki.

Feliks nerwowo przełyka ślinę – w dzieciństwie był uczulony na sierść i do dziś nie przepada za zwierzętami. Nastrój poprawia mu jednak widok półnagich kobiet z dżungli.

Jeszcze nigdy w historii nikt nie miał nad nimi przewagi liczebnej. To właśnie to ich zatrzymało.
Jakiej znowu przewagi liczebnej? – zdziwiła się Tanya.
Tej całej zbieraniny pod lasem nie biorą pod uwagę. Dla strażników to zera, równie dobrze mogliby wcale nie istnieć. Aro po prostu lubi mieć publiczność.

Polacy rozszerzyli repertuar – przeszli do pieśni biesiadnych. Duńczycy wyrażają chęć utworzenia duetu z braćmi-Słowianami, ale Chelsea szczęśliwie pacyfikuje ich zapędy. Chwalić Pana – obawiam się, że Szef nr 3 nie zniósłby ani jednej więcej „Windy do nieba”.

Carlisle ściągnął łopatki, po czym zrobił kilkanaście kroków do przodu. Okropnie było przyglądać się, jak tak stoi, samotny i bezbronny. Rozłożył ramiona w powitalnym geście.
Aro, przyjacielu! Nie widziałem cię całe wieki!
Przez dłuższy czas na ośnieżonej polanie panowała idealna cisza. Edward wsłuchiwał się w to, co o zachowaniu doktora pomyślał sobie Aro, i wyczuwałam z łatwością, jak bardzo był spięty. Z każdą sekundą nieubłaganie rosło napięcie.
A potem również Aro wystąpił na środek. Tarcza, Renata, przemieściła się wraz z nim, jak gdyby opuszki jej palców były przyszyte do jego szaty.
Wśród zgromadzonych żołnierzy przeszedł stłumiony pomruk. Po raz pierwszy od swojego przybycia Volturi się ożywili. Patrzyli na nas teraz wilkiem i jeden po drugim obnażali zęby. Kilkoro przyczaiło się, gotując się do skoku.

Szef i przywódca opozycji podchodzą do metaforycznego płota. Przez szeregi naszego zgrupowania przechodzi popłoch – choć mówiąc szczerze, strach ten ma więcej wspólnego z faktem, iż wraz z nim na środek polany udała się Renata, pozostawiając nas kompletnie bez osłony, niż z przywiązaniem do głowy rodu (bez obrazy, Szefie).

Cullen upiera się, że jego drużyna to zaledwie identyczni jak w naszym zgromadzeniu świadkowie mający potwierdzić wersję wydarzeń oskarżonych, a rumiane policzki Zakazanej Istoty to wystarczający dowód na to, że nie jest wampirem. Co z bzdury. Po pierwsze, ta cała zgraja to nie żadni świadkowie – Szef nr 3 obliczył po prostu, że wynajęcie jumbo jeta na okres trzydziestu jeden dni wyniesie go taniej niż wypożyczenie na taki sam czasu kilku awionetek, w związku z czym polecił Feliksowi obdzwonić wszystkich znajomych z konwentów fantasy. Po drugie, kogo ten facet chce oszukać? Mamy żony i siostry -jeśli chodzi o rodzaje różu do policzków i nazwy odcieni szminek, jesteśmy (bynajmniej nie z własnego wyboru) większymi ekspertami niż konsultanci Avonu.

Tania sztuczka! – odparł Volturi. – Gdzie nasza informatorka? Niech tu do nas wyjdzie! – Spojrzał za siebie i zaczął się rozglądać, aż wreszcie dostrzegł kryjącą się za żonami Irinę. – Hej, ty! Do mnie!
(…)
Czy to dziecko widziałaś? – zwrócił się Kajusz do Iriny. – Czy to to dziecko, które, jak się zarzekałaś, było bez dwóch zdań czymś więcej niż człowiekiem?
Denalka przeniosła na nas wzrok, by przyjrzeć się małej po raz pierwszy, odkąd zjawiła się na polanie. Przechyliła głowę. Wyglądała na zdezorientowaną.
Czy tak? – popędził ją Kajusz.
Nie... nie jestem pewna – wykrztusiła zagubiona. Wampirowi drgnęła ręka, jakby miał ochotę znowu uderzyć przesłuchiwaną.
Jak to? – spytał ostrym tonem.
To nie takie samo dziecko, ale sądzę, że to samo. Chodzi mi o to, że zmieniło się. Jest teraz większe niż wtedy, kiedy je widziałam, ale...

Informatorka plącze się w zeznaniach. Szef nr 3 zaczyna się irytować – zapewne przypomina mu się niedawna dyskusja z Lady Athenodorą na temat tego, czy na ostatnim rachunku od Diora (niemożliwym do odczytania na skutek zabrudzenia obiadem) widniała kwota trzech, czy też trzystu tysięcy euro.

A teraz, kochanieńka – zamruczał słodko Aro – pokaż mi, co też usiłujesz nam przekazać.
Wyciągnął dłoń ku oszołomionej wampirzycy. Ujęła ją niepewnie. Cała operacja zabrała zaledwie pięć sekund.
Widzisz, Kajuszu? To nic trudnego zdobyć informacje, których nam trzeba.

Szef taktownie łagodzi spór, a ja przeżywam tzw. deja vu; podświadomie czekam na pełen złości syk: „Faktycznie, znacznie trudniej będzie spłacić te cholerne buty”.

A zatem mamy do czynienia z nie lada zagadką. Ponoć dziewczynka urosła, a przecież we wspomnieniu Iriny była bez wątpienia nieśmiertelnym dzieckiem. Ciekawe.

Okazuje się, że Zakazana Istota wcale nie jest Zakazaną Istotą. Niedobrze – Szef nr 3 bardzo się nastawił na tę walkę z Cullenami. Szczerze mówiąc, wizja krwawej jatki wpłynęła na jego samopoczucie tak kojąco, że po raz pierwszy od setek lat zgodził się bez słowa na grupowe przystrajanie choinki i przywołał na swą twarz coś na kształt uśmiechu, gdy moja siostra w przypływie dobrego humoru życzyła mu wesołego tysiąclecia.

Najlepiej będzie, jeśli otrzymam dowody wprost z ręki twojego utalentowanego syna. – [Aro] Wskazał głową na mojego ukochanego. – Skoro dziecko tak tuli się do jego nowo narodzonej partnerki, mniemam, iż Edward też jest w to zamieszany.
Nie było nic dziwnego w tym, że chciał to przeprowadzić właśnie w ten sposób. Zapoznawszy się z myślami Edwarda, miał zarazem poznać myśli każdego z nas. Z wyjątkiem mnie.
(…)
Kiedy Edward pokonał połowę dzielącego go od Aro dystansu, czyli, innymi słowy, znalazł się bliżej Volturi niż nas, zobaczyłam, że Jane się uśmiecha.
I to było to.
Ten pełen zadowolenia uśmieszek podziałał na mnie jak czerwona płachta na byka. Mój gniew sięgnął zenitu, zostawiając w tyle nawet gwałtowną żądzę mordu, kipiącą we mnie od momentu, w którym do naszych skazanych na zgubę szeregów dołączyły wilki. Poczułam w ustach smak furii – wzbierała we mnie niczym potężna fala przypływu czystej mocy. Naprężyłam mięśnie i zareagowałam instynktownie. Rzuciłam swoją tarczą, korzystając z całej siły zebranej w moim umyśle. Cisnęłam nią jak oszczepem prosto przed siebie przez przepastną połać pola – dziesięć razy dalej niż wynosił mój rekord. Oddech uciekł mi przez usta z głośnym sapnięciem. Tarcza wystrzeliła ze mnie w bańce energii, mglistym atomowym grzybie z płynnej stali. Pulsowała na całej swojej powierzchni jak żywy organizm – czułam ją, od wierzchołka jej sklepienia aż po boczne krawędzie.
Rozciągliwa materia nie stawiała mi teraz żadnego oporu. Wyzwoliwszy w sobie pokłady mocy, o które się nie podejrzewałam, zrozumiałam, że trudności, na jakie wcześniej natrafiałam, miały źródło we mnie samej – to ja czepiałam się swojej niewidzialnej broni, protestując podświadomie przeciwko utracie tej formy samoobrony. Teraz mogłam puścić ją wolno. Bez większego wysiłku, nie musząc wcale się specjalnie na tym skupiać, wypchnęłam tarczę z siebie na dobre pięćdziesiąt metrów. Napinała się, jakby była kolejnym moim mięśniem, posłusznym mojej woli. Uformowałam ją na kształt wydłużonego, spiczasto zakończonego owalu. Wszystko pod jej elastyczną żelazną powłoką stało się nagle częścią mnie – odbierałam siłę życiową wszystkiego, co zakrywała, jako rozgrzane do białości punkty, otaczające mnie jarzące się iskierki światła. Wyrzuciłam tarczę do przodu ponad bielą pola i kiedy w jej obrębie znalazło się olśniewające światło Edwarda, odetchnęłam z ulgą. Przytrzymałam ją w miejscu, spinając swój nowy mięsień, tak by ściśle Edwarda otaczał – cienkim acz niezniszczalnym pancerzem chroniącym jego ciało przed naszymi wrogami.

Szef prosi rudego o złożenie twardych dowodów na, nomen omen, swoje ręce, a Nowonarodzona nie ustaje w próbach zapewnienia nam rozrywki w ten piękny, zimowy dzień. Tym razem jednak wciela się w rolę kulomiota tuż przed decydującym pchnięciem (choć wątpliwym jest, czy kulomioci potrafią wyczyniać aż TAK dziwne rzeczy z mimiką twarzy).

Edward zatrzymał się nieco ponad metr od Aro i uzmysłowiłam sobie z goryczą, że chociaż z pewnością mogłam do tego nie dopuścić, nie powinnam była zapobiec temu, by Volturi wniknął w myśli mojego ukochanego. Taki właśnie był cel naszych wielotygodniowych zabiegów – doprowadzić do tego, by Aro wysłuchał naszych racji. Sprawiło mi to niemal fizyczny ból, ale nie mogłam postąpić inaczej – cofnęłam swoją tarczę, pozostawiając Edwarda ponownie narażonego na atak. Nie było mi już do śmiechu. Skoncentrowałam się maksymalnie, tak aby w razie czego móc błyskawicznie rozszerzyć swoją osłonę.
Edward uniósł arogancko brodę i podał Aro rękę w taki sposób, jak gdyby dotkniecie jej miało być dla przywódcy Volturi jakimś wielkim zaszczytem. Aro sprawiał wrażenie zachwyconego taką postawą, ale tego zachwytu nie podzielali inni. Renata przestąpiła nerwowo z nogi na nogę. Kajusz tak się krzywił, że trudno było uwierzyć, by jego półprzeźroczysta krucha skóra miała się jeszcze kiedyś wygładzić. Mała Jane obnażyła zęby, a stojący przy niej Alec zmrużył w skupieniu oczy. Domyśliłam się, że gdyby tylko zaszła taka potrzeba, podobnie jak ja, natychmiast pokazałby, co potrafi.

Przykro mi to stwierdzić, ale ten chłopak jest naprawdę fatalnie wychowany – Szef jest zdecydowanie zbyt pobłażliwy wobec jego grubiaństwa...


...Zaraz, czy ja dobrze widzę, że ten facet w drugim rzędzie ma na sobie najnowszą kurtkę od Hugo Bossa?! To cwaniak, ciekawe, gdzie ją dorwał przed oficjalnym...Ekhm, przepraszam, Szefie. To się wytnie w ostatecznej wersji dokumentu.

...I niech Nowonarodzona przestanie się wreszcie na mnie gapić, u diaska.

Aro ujął dłoń Edwarda z pogodnym uśmiechem na twarzy, przymykając przy tym powieki, po czym wyraźnie się przygarbił pod ciężarem niezliczonych tysięcy informacji.
Każda skrywana przed innymi myśl, każda strategia, każde odkrycie – wszystko, co Edward wyłapał w ciągu ostatniego miesiąca z otaczających go umysłów – należało teraz do Aro. Wcześniejsze wspomnienia również – każda wizja Alice, każdy cichy wieczór spędzany w rodzinnym gronie, każdy obrazek z główki Renesmee, każdy pocałunek, każda pieszczota, jakimi się z Edwardem obdarzyliśmy – wszystko to też było teraz w jego posiadaniu.
(…)
Ta dwustronna acz nierówna wymiana ciągnęła się tak długo, że nawet strażnicy zaczęli się niepokoić. Ten i ów mruknął coś pod nosem bądź do sąsiada, aż wreszcie Kajusz warknął, że mają się uciszyć. Jane przesuwała się drobnymi kroczkami do przodu, jakby nie mogła nad sobą zapanować, a zestresowana Renata cała zesztywniała.

Szef rozpoczyna inspekcję.

***

10 minut później. Corin wyraża nadzieję, że Szef dotarł już do czasów Nixona.

***

20 minut później. Szef nr 2 dyskretnie wyciąga z kieszeni szaty „Boże igrzysko” Daviesa i pogrąża się w lekturze.

***

Pół godziny później. Chelsea i Afton cicho rozpoczynają grę w „I spy with my little eye”. Po chwili dołącza do nich para z Finlandii i grupa młodzieńców z Wietnamu. Z racji braku ciekawych obiektów w otoczeniu, rozgrywka jest dosyć monotonna i sprowadza się do zgadywania imion poszczególnych osób na polanie.


Dałeś mi wiele do myślenia, młody człowieku – kontynuował Volturi. – O wiele więcej, niż się tego spodziewałem.
Ciągle nie puszczał dłoni Edwarda. Mój ukochany stał spięty w pozie kogoś, kto słucha. Nic nie powiedział.
Czy mogę ją poznać? – spytał Aro niemalże błagalnym tonem. Nagle bardzo mu na tym zaczęło zależeć. – Tyle wieków przeżyłem, a nigdy nawet nie marzyłem o tym, by mogła urodzić się taka istota. Toż to nowy rozdział w historii naszej rasy!
(…)
Myślę, że zważywszy na okoliczności, w tym jednym punkcie możemy pójść na kompromis. Spotkamy się pośrodku.
(…)
Panie... – wyszeptała [Renata].
Nie lękaj się, moja miła. Wszystko będzie dobrze.
Może jednak weźmiesz kilku członków straży ze sobą – zasugerował Edward. – Będą spokojniejsi.
Aro pokiwał głową, jakby było to niezwykle mądre spostrzeżenie, które sam powinien był uczynić. Pstryknął dwukrotnie palcami.
Feliks! Demetri!

Szef wyrusza na spotkanie małej hybrydy, zabierając ze sobą Feliksa i Demetriego w roli ochroniarzy. Jak już pisałem, nie chcę zasłużyć na miano największego krytykanta na dworze (kto by zresztą śmiał krytykować w pełni przemyślane i fenomenalnie rozegrane posunięcia naszych władców!), ale myślę, że Szef powinien nieco częściej powierzać tego rodzaju role Santiago. Było nie było, chłopak pełni w naszej familii funkcję bodyguarda i nie ma żadnego talentu poza swą siłą, więc na pewno jest mu niewesoło gdy po raz kolejny przegrywa z Demetrim walkę o miejsce u boku któregoś z Panów.

Na środek polany przybywa też Nowonarodzona z hybrydą, psołakiem i gościem, który sprawia wrażenie godnego przeciwnika dla Feliksa, gdyby w grę weszło siłowanie się na ręce...


..Afton, w tej chwili przestań zaglądać mi przez ramię! To ściśle tajne zapiski! Będziesz mógł się zapoznać z gotowym sprawozdaniem gdy jego końcowa wersja wyląduje w bibliotece, o ile oczywiście umiesz czytać...


...No i widzisz, co narobiłeś?! Nie mam pojęcia, o czym Szef dyskutował z oskarżonymi! Nie jestem donosicielem, ale jak mi A Rh+ miłe, wszystko powiem Kajuszowi...

***

Uff, sytuacja opanowana. Jane wyjaśniła mi, że Szef i Feliks byli zajęci komplementowaniem Nowonarodzonej. Mogę notować dalej.

Och, jest urocza – szepnął. – Taka podobna do ciebie i do Edwarda. – A potem dodał głośniej: – Witaj, Renesmee.
Spojrzała na mnie pytająco. Skinęłam głową.
Witaj, Aro – odpowiedziała uprzejmie swoim wysokim, dźwięcznym głosikiem.
Aro zrobił skonsternowaną minę.
Co się tam dzieje? – warknął Kajusz, rozjuszony tym, że zmuszony jest o to pytać.
Jest w połowie nieśmiertelna, a w połowie śmiertelna – poinformował Aro brata i resztę Volturi, nie odrywając od Renesmee pełnego zachwytu wzroku. – Została poczęta przez tych dwoje i donoszona przez tę tu nowo narodzoną jeszcze przed jej przemianą.
To niemożliwe – prychnął Kajusz.
Sądzisz, że udało im się mnie oszukać, bracie? – Aro wyglądał na rozbawionego, ale Kajusz się wzdrygnął. – Czy bicie serca, które sam słyszysz, to też sprytna sztuczka?
Starzec spojrzał na niego spode łba, obruszony, jakby niewinne pytania Aro były brutalnymi ciosami.

Napięcie między Szefem i Szefem nr 3 staje się wyczuwalne; jak zwykle w takich przypadkach, wszystko sprowadza się do daru tego pierwszego. Ot, zwykłe docinki, jak to w rodzinie. Dobrze, że Szef nr 2 wciąż jest zaabsorbowany książką, w innym wypadku Szef nr 3 zapewne wyładowałby na nim swą frustrację naigrawając się z, cytuję, „talentu rodem z serwisów randkowych”.

Wiem, że nie dzielisz mojej pasji do gromadzenia wiedzy, bracie, ale okaż mi, proszę, trochę tolerancji, kiedy będę dodawał nowy rozdział do naszej historii. Ten przypadek oszałamia mnie swoim nieprawdopodobieństwem. Przybyliśmy tu, by ukarać winnych i smucić się, że nasi starzy przyjaciele okazali się fałszywi, a tu, patrz, co zyskaliśmy w zamian! Co za cudowne odkrycie! Ileż to otwiera przed nami nowych możliwości!
Wyciągnął ku Renesmee dłoń w zachęcającym geście, ale maleńka miała inne plany. Oderwała ode mnie tułów, sięgając ku górze, by dotknąć opuszkami palców jego policzka. W odróżnieniu od niemal każdego, kto po raz pierwszy miał do czynienia z darem mojej córeczki, Aro nie doznał szoku. Podobnie jak Edward, był przyzwyczajony, że przez jego umysł przewijają się cudze wspomnienia i refleksje. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym westchnął z satysfakcją.
Wspaniale – szepnął.

Szef jest wyraźnie zachwycony umiejętnościami małej hybrydy, w czymkolwiek by się one nie przejawiały (po prawdzie, nie widzę nic niezwykłego w macaniu kogoś po twarzy). Szef nr 3 jest za to na granicy furii; zapewne wyobraża sobie, że w niedługiej przyszłości będzie musiał finansować nie tylko firmowe ubrania, ale także konsole do gier i kinderbale.

Renesmee na powrót się do mnie przytuliła. Miała bardzo poważny wyraz twarzy.
Tak zrobisz? – spytała Aro.
Spojrzał na nią czule.
Oczywiście. Nie mam zamiaru skrzywdzić twoich najbliższych, skarbie.
Powiedział to z takim uczuciem, że na chwilę dałam się nabrać. Ale zaraz potem usłyszałam, że Edward zgrzyta zębami, a daleko za nami syknęła oburzona kłamstwem Maggie.

Niesamowite; wygląda na to, że mimo upływu kilku setek lat Cullenowie NADAL nie wiedzą, że Szef kłamie, ilekroć wyłamuje sobie palce lewej dłoni,

Ciekawe... – mruknął Aro w zamyśleniu, ignorując to, jaką reakcję wywołały jego słowa, za to znienacka przenosząc wzrok na Jacoba. Pozostali Volturi spoglądali na mojego przyjaciela ze wstrętem, ale w oczach Aro dopatrzyłam się jedynie niepojętej dla mnie tęsknoty.
(…)
One nie są naszą własnością, Aro – powiedział Edward. – Nie możemy im rozkazywać, tak jak to sobie wyobrażasz. Stawiły się tutaj z własnej nieprzymuszonej woli.
Jacob zawarczał ostrzegawczo.
Cóż, mimo wszystko wydają się do ciebie dość przywiązane – stwierdził Volturi. – I do twojej młodej partnerki i do twojej... rodziny. Są wobec was lojalne – wymówił ten przymiotnik z lubością.
Są oddane sprawie chronienia ludzkiego życia. Gdybyśmy byli zwykłymi wampirami, nie moglibyśmy mieszkać w ich pobliżu. Z tobą się raczej nie dogadają. No, chyba że zmienisz dietę.
(…)
Aro zastanawia się, jak by to było, gdyby miał do dyspozycji kilka... psów obronnych – wyjaśnił mu [Jacobowi] Edward.
Przez sekundę nic się nie działo, a potem całą wielką polanę wypełnił charkot dobywający się z kilkunastu gardeł naszych czworonożnych przyjaciół. Ponad harmider wybił się krótki szczek – zapewne Sama, ale nie odwróciłam się, by to sprawdzić – i wilki zamilkły. Zapadła złowroga cisza.
Przypuszczam, że to dostatecznie wyczerpująca odpowiedź na moje pytanie – powiedział Aro, znowu się śmiejąc. – Ci tu już wybrali, po której chcą być stronie.

Dziękować Niebiosom, psołaki wyraźnie nie mają zamiaru do nas dołączyć. Lepiej nie myśleć, co powiedziałaby Lady Sulpcia na taką ilość sierści w hallu.

Tyle mamy do omówienia – oświadczył Aro, przypominając nagle tonem głosu zagonionego biznesmena. – Tyle decyzji do podjęcia. Jeśli tylko wy i wasz włochaty obrońca mi wybaczycie, moi drodzy Cullenowie, muszę odbyć teraz naradę z moimi braćmi.

Oho, Szef zwołuje naradę. Wygląda na to, że moje zadanie dobiegło końca. Niniejszym składam ten dziennik na ręce Szefa nr 3 i wyrażam nadzieję, że zawarte w nim myśli staną się kamieniem węgielnym dla dokumentu upamiętniającego kolejne spektakularne zwycięstwo naszego zgromadzenia nad moralną rozpustą wrogów wampirzej rasy.


Podpisano: Alec, tymczasowy sekretarz, główny obrońca klanu Volturi



Statystyka:

Mary Sue: 1200
Nuda: 200
Kicz: + 5

 
Maryboo

19 komentarzy:

  1. To naprawdę nie moja wina, że jestem, jak na wampira, wybitnie nieskoordynowany i nie potrafię „rozproszyć się na prawe skrzydło w rytmie walca”, jak instruowała nas przez cały grudzień.
    „[cenzura], znowu te [cenzura] z zamku Draculi”.

    To najlepsze! I ułani też!
    Analiza fajna,ale od treści robi mi się niedobrze..
    Tyle czasu się zbierali i..? i sielaneczka zakichana?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Uch, wolę normalne analizy (napaliłam się na normalną analizę tego rozdziału). Następny rozdział będzie już zwyczajny?
    PS. „[cenzura], znowu te [cenzura] z zamku Draculi” świetne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny rozdział należy do Beige, więc nie mam tu nic do gadania ;) Natomiast analiza nr 38, która będzie moim pożegnaniem z BD, raczej na pewno odbędzie się w tradycyjnym stylu.

      Maryboo

      Usuń
  3. Świetny pomysł na zanalizowanie tego rozdziału :) Śmiałam się do monitora jak głupia.

    OdpowiedzUsuń
  4. bez Ciebie nie dałoby się tego czytać. No zwyczajnie, zasnęłabym z pięć razy.

    CUDNE! Najlepsza wersja alternatywnej analizy jaką miałam okazję przeczytać!

    OdpowiedzUsuń

  5. Devis,a Ty tu czego,hm? A do łóżka,a nie przy kompie siedzieć!Ciocia Dobra Rada radzi!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeżu, jakie nudy! Ta forma analizy po raz pierwszy sprawiła, ze współczuję jakiejś postaci z tego chorego uniwersum (Alec, kimkolwiek jest).

    Nie mogę nie zarzucić tym linkiem. :D
    http://www.youtube.com/watch?v=21Pjiaxz914

    OdpowiedzUsuń
  7. Super pomysł na analizę, zawsze to jakaś odmiana.
    Przypuszczam, że te 1200 dla Mary Sue to za ekspresowe doładowanie w rozciąganiu tarczy? Zdecydowanie zasłużone. :D

    tuptaczek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W połowie. Druga część punktów to efekt omdlewania Ara nad genialnością Nabuchodonozora, który okazuje się być najwspanialszą rzeczą jaka przytrafiła się ludzkości od czasu wynalezienia penicyliny.

      Maryboo

      Usuń
  8. Maryboo, ślicznie proszę: po zakończeniu analizy wypocin pani Meyerówny napisz coś własnego! (Może swoją wersję ,,Zmierzchu"? Z ,,żywymi" bohaterami zamiast porcelanowych lalek, ciekawą - albo po prostu istniejącą! - akcją i bez oceanu lukrowych wątków. W końcu ta saga miałaby potencjał, gdyby nie wypaczenia Stefci.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, pożyjemy, zobaczymy ;)


      Maryboo


      Usuń
    2. Ooo, tak, przyłączam sie do prośby ^^ ~~ Cassie, wierna, choć niekomentująca fanka.

      Usuń
  9. No nieee, tak długo czekałam na te wspaniałe finałowe sceny okraszone mistrzowskimi komentarzami, a tu lipa... :/

    OdpowiedzUsuń
  10. To bylo boskie :D:D:D

    Prosze, analizujcie, piszcie swoje, robcie cokolwiek, tylko nie znikajcie z sieci po tym :D

    Gayaruthiel

    OdpowiedzUsuń
  11. Niby ok, ale brakuje mi mistrzowskiej analizy w dawnym stylu - która punktowała konkretnie, co jest złe, i dlaczego, i w dodatku podawała własne pomysły, na ciekawe rozwiązania, etc. Załamujecie ręce nad książką w tak uroczym stylu i brakuje mi tego w tej analizie ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Uważam, że Volturi to najbardziej zmarnowany pomysł całej książki.
    Polskie wampiry to pomysł intrygujący. Wyobrażam sobie właśnie Dzierżysława Morwieckiego herbu Jelita, zwampiryzowanego w czasie wojen o Inflanty ze Szwecją na początku XVII wieku szlachcica, we współczesnej Warszawie... :)
    Pozdrawiam i kłaniam się nisko, Wypłosz

    OdpowiedzUsuń
  13. Ciągle mi się myli, które fragmenty to parodia zamierzona, a które to cytaty. I to jest bestseller...

    Melomanka

    OdpowiedzUsuń
  14. Alecowe sprawozdanie <3 matko jedyna, świetny pomysł na analizę!
    pzdr, nadrabiająca w ekspresowym tempie Adria ;*

    OdpowiedzUsuń
  15. "Jest w połowie nieśmiertelna, a w połowie śmiertelna"

    Aha... A tego sensu tu nie ma, ale także jest.

    - tey

    OdpowiedzUsuń